Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 15
Weteran Harris całkowicie ignorował pozostałych bombardierów. Czujnym wzrokiem lustrował moje poczynania. Stał podparty pod boki i kiedy zajmowałem się bronią, gapił się na moje dłonie, czekając na choćby najmniejszą pomyłkę.
– Nie, nie, nie! – huknął chwilę później, kiedy wciskałem magazynek do podstawy rzygacza. – Musisz go tam porządnie wbić, młody. Przecież to nie chwyci, jak będziesz się tak pieścił!
Trzasnąłem dłonią w zasobnik, ale najwyraźniej to też zrobiłem źle, bo Harris wyrwał mi broń z rąk i łupnął w magazynek swoim wielkim łapskiem. Odrzucił działo z powrotem do mnie. Złapałem je, z trudem utrzymując równowagę.
Jego spojrzenie mogłoby zabić.
– Jesteś do niczego. Zawiadomię Gravesa, że to jedno wielkie nieporozumienie. Powinien zostawić cię w lekkiej. Tam przynajmniej masz jakieś blade pojęcie, co w ogóle robisz.
– Przepraszam, weteranie – powiedziałem. – Nie wiem, dlaczego nie wysłano mnie na szkolenie, jak byliśmy na Ziemi.
Harris potrząsnął przecząco głową.
– Tak się nie robi. Wychodzi za drogo.
Przemyślałem to naprędce i przytaknąłem. Nie byliśmy jak stała armia, jako najemnicy rządziliśmy się innymi prawami. Nasze finanse opierały się na aktywnych kontraktach, a nie pieniądzach podatników z jakiegoś zadłużonego rządowego funduszu. Legionista w czynnej służbie dostawał jakieś trzy razy tyle co koleś pierdzący w stołek we własnych czterech ścianach. Dlatego nikt nie ściągał nas do jednostki wcześniej niż przed samym odlotem – czyli na nową robotę.
– To dlatego nie przeciągnęliście nas przez obóz za pierwszym razem, tak? Taniej jest zrobić szkolenie podczas lotu na planetę, a potem rzucić nas w ogień walki. Po kilku zgonach i tak ogarnialiśmy, jak być żołnierzem.
Harris wzruszył ramionami.
– Coś w ten deseń. Ale ty właśnie zawalasz w szkółce bombardierów. Nie umiesz się obchodzić ani ze swoim pancerzem, ani z bronią. Co gorsza, w ogóle nie będzie czasu, żeby cię porządnie przeszkolić z systemów artyleryjskich.
Już nabierałem tchu, żeby znowu się pokajać, kiedy podszedł do nas barczysty facet. Był to nie kto inny jak specjalista Sargon. Podczas mojej pierwszej kampanii był dla mnie kimś w rodzaju starszego brata. Przez to należy rozumieć, że dręczył mnie i maltretował, ale gdzieś przy okazji – niemalże przypadkowo – przekazał mi kilka ważnych umiejętności.
– Harris ma rację – powiedział, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. – Masz źle założoną uprząż. Egzoukłady są przeciążone i ograniczają ci ruchy w rękach. Nie możesz siłować się z własnym pancerzem, on ma pracować z tobą.
Harris spojrzał na Sargona uważnie.
– Specjalisto – zaczął po chwili – dla ciebie to w sumie tylko szkolenie przypominające. Zostaniesz trenerem McGilla.
Sargon był wyraźnie zbity z tropu.
– Czy ja właśnie w coś wdepnąłem?
– Tajest – przytaknął Harris. – Proszę, kontynuujcie.
Z tymi słowami odmaszerował, pobrzękując rynsztunkiem. Wydawało mi się, że słyszę oddalający się chichot. Harris był kapitalnym podoficerem, ale poświęcał wiele wysiłku, by uniknąć jakiejkolwiek roboty.
Sargon spojrzał na mnie i pokręcił głową. Z ciężkim westchnieniem wyciągnął odziane w rękawice łapska, chwycił mnie za bark i zaczął szarpać za paski, przesuwając elementy pancerza.
– To chyba nie tak – zaprotestowałem.
– Wyrywa ci włosy spod pach, co nie? – Sargon wyszczerzył się złośliwie.
– No, chyba tak.
– Dobrze. Tak właśnie ma być. Porobią ci się tam odciski, ale naramienniki muszą być założone ciasno i wysoko. Rozprowadzą ciężar na plecach jak należy.
Przytaknąłem posłusznie, krzywiąc się mimowolnie, gdy Sargon majstrował przy kolejnych nastawach i paskach. Czułem się jak wciśnięty w gorset.
– Przywykniesz. Radzę ogolić się w uciskanych miejscach, przyda się tam też gruba warstwa pudru.
Nie byłem przyzwyczajony do czegoś takiego jak ten sztywny skafander. Całe życie nosiłem lekkie ubrania z inteligentnej tkaniny. Zawsze pasowały jak ulał i same się dostrajały.
– Dobra – powiedział Sargon. – A teraz rozłóż ręce jak najszerzej i klaśnij w dłonie. Potem jeszcze raz.
Zrobiłem, jak kazał, a rezultaty okazały się bolesne.
– Dlaczego te pancerze w ogóle nie leżą jak trzeba? – burknąłem.
Skóra zaczynała szczypać od samego machania rękami.
– Leżą, leżą, ale widzisz, nanity w twoim pancerzu są leniwe – wyjaśnił Sargon. – Lubią wybierać sobie najprostszą ścieżkę, oblekając twoje ciało. A nie o to nam chodzi. Musimy sprawić, żeby skorupa ułożyła się optymalnie dla równowagi i swobody ruchu. Wygoda zostaje na szarym końcu. Ale nie bój nic, jak będziesz tak dalej zamiatał, w końcu się ogarną i zrobią się luźniejsze. Jak już je wytresujesz, możesz je zamrozić w nowym ustawieniu.
Po kilku minutach wygibasów poczułem, że mój skafander rzeczywiście się rozluźnia. Byłem szczerze zdziwiony.
– Dużo lepiej. Ale żałuję, że się najpierw nie nasmarowałem.
Sargon zaśmiał się pod nosem.
– To samo myśli każdy zielony szczypiorek, gdy pierwszy raz założy ciężki pancerz. Ale pamiętaj, u bombardierów dopasowanie liczy się podwójnie. Targamy takie ciężary, że nie możemy sobie pozwolić na rozleniwienie układów. Wspomaganie musi działać z najwyższą wydajnością.
Większość kręcących się w pobliżu żołnierzy mnie ignorowała. Pozdrawiali jedynie Sargona, wychodząc po skończonych ćwiczeniach strzeleckich. Patrzyłem za nimi tęsknym wzrokiem. Marzyłem o tym, żeby walnąć się na pryczę po solidnym prysznicu i nasmarowaniu wszystkim, co uda mi się wyprosić u drużynowego biosa. Spodziewałem się, że moje ramiona i tors to jedno wielkie otarcie.
– Zapomnij o innych bombardierach. Zapomnij też na razie o strzelaniu do celu. Jeszcze nie jesteś gotowy. Trzeba najpierw wiedzieć, jak się właściwie złożyć z tą tubą, żeby w ogóle marzyć o celowaniu.
Resztę dnia spędziłem, zasuwając w tę i we w tę w mojej nowej zbroi. Kiedy Sargon mnie zwolnił, umiałem już biegać z bronią ociężałym truchtem.
– Dzięki, Sargon – powiedziałem po skończonej sesji. – Potrzebowałem takich korepetycji.
W odpowiedzi