Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 13

Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson

Скачать книгу

się buciory weterana Harrisa, który rozdzielił nas jak dwóch uczniaków.

      – Co wam odbiło, pajace? – warknął, piorunując nas wzrokiem, ale zaraz mnie puścił i zamiast tego zaczął szarpać Carlosem. – To ty zacząłeś, co?

      – To krzywdzące założenie, weteranie – zaprotestował Carlos. – McGill uderzył pierwszy.

      – Nie obchodzi mnie to – odparł Harris. – I tak wiem, że to twoja wina.

      – Że jak?! Ale dlaczego?

      – Bo McGill to dupek, ale ty jesteś jeszcze gorszy.

      Kilka minut później leżeliśmy już na pryczach przy zgaszonym świetle. Pocierałem rozlewającego się na moim policzku siniaka.

      – Ale serio – Carlos szepnął z pryczy nade mną – myślisz, że na tej kupie skał będą jakieś dziewczyny?

      – Nie bój nic – odparłem. – Zostawię je dla ciebie. Będziesz mógł powystrzelać wszystkich cywilów.

      – Kurwa, nie o to mi chodziło – burknął. – Nie było tematu. I sorry, jak cię uraziłem. Nikt tutaj się nie zna na moich żartach.

      – Bo żartujesz sobie z rzeczy, które wcale nie są śmieszne.

      W końcu zapadłem w ciężki sen. Śnili mi się wrzeszczący osadnicy uciekający przed pościgiem legionistów, koszeni gradem kul i syczących promieni światła. Nie chciałem wierzyć, że tak może się to skończyć, ale Legion Varus miał już na sumieniu wątpliwe moralnie akcje – a Ziemia była coraz bardziej zdesperowana.

      * * *

      Pod koniec pierwszego tygodnia lotu wezwał mnie do siebie centurion Graves. Spodziewałem się tego. Nadeszła pora, żebym rozpoczął szkolenie na specjalistę. Najwyższy czas zabrać się za naukę, bo podczas desantu, kiedy każą mi wyskoczyć z „Corvusa”, wszyscy będą oczekiwać, że ogarnę swoją nową rolę w oddziale.

      W ziemskich legionach funkcjonowały trzy piony podoficerów – cztery, jeśli doliczyć weteranów. Jako specjalista mogłeś zostać biosem, co w legionie sprowadzało się zasadniczo do roli medyka. Było to jednak trochę bardziej skomplikowane niż łatanie rannych. Trzeba było nauczyć się obsługi maszyn odtwarzających, czyli wskrzeszarek. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tej robocie. Nie chciałbym pracować z tymi ustrojstwami. Możecie powiedzieć, że jestem przewrażliwiony, ale zalewała mnie fala mdłości na samo wspomnienie, że już kilka razy musiałem się w nich rodzić po śmierci.

      Byłem jednak przekonany, że legionowi biospecjaliści czują do mnie niemal jednomyślną nienawiść, więc pewnie zawetowaliby moją obecność w swoich szeregach. Mogłem być spokojny – kariera biosa mi nie groziła. W rezultacie zostawały dwie możliwości: mogłem zostać albo technicznym, albo bombardierem. Obowiązki technicznych były dość oczywiste – zajmowali się dronami, uzbrojeniem i pancerzami. Konserwacja sprzętu była nie lada wyzwaniem w międzyplanetarnej jednostce wojskowej. Wiedziałem, że dałbym radę wykonywać taką robotę, no i miałem wykształcenie w tym kierunku. Podejrzewałem, że to właśnie będzie mój przydział. Okazało się jednak inaczej.

      – James McGill – wycedził przeciągle Graves. Zabrzmiało to tak, jakby moje imię i nazwisko pozostawiało dziwny posmak w jego ustach.

      – Sir?

      Przyglądał mi się przez chwilę.

      – Masa z tobą kłopotu. Zdajesz sobie z tego sprawę?

      – Tak jest, sir. Mama zebrała sporo rewelacyjnych opowieści z mojego dzieciństwa.

      Zaśmiał się cicho.

      – Nie wątpię. Widzisz, właśnie skończyłem ponowną lekturę twojej oceny psychologicznej.

      Nawet nie drgnąłem. W końcu sami przyjęli mnie do tego legionu. Kiedy zaciągałem się po raz pierwszy, żadne inne legiony mnie nie chciały – a wszystko z powodu kilku zawijasów i wyskoków na moich wykresach. Przypięli mi łatkę awanturnika, tak jak robił to teraz Graves, i po kolei odrzucali mój wniosek. Wszyscy. Ale Legion Varus przyjął mnie z otwartymi ramionami.

      – Wydawało mi się, że mam to już za sobą – powiedziałem.

      Graves pokręcił głową.

      – Ja nie mówię o twoich pierwszych badaniach. Mówię o tych, które przeszedłeś, zanim opuściliśmy Ziemię. Oblałeś, wiesz. Wzorowo. Odbiło ci w tym ciśnieniowym namiocie.

      Zerknąłem na niego z zaskoczeniem.

      – A tak, jasne – ciągnął. – Wymyśliłeś sobie przykrywkę po rozwaleniu tego robota. Naprawdę myślałeś, że tam nie ma kamer, które wszystko rejestrują? Co gorsza, niejednokrotnie ignorowałeś też rozkazy, robiąc, co ci się żywnie, kurna, podobało.

      Znów wbiłem wzrok w przeciwległą ścianę.

      – Przepraszam, sir.

      – Bez takich. W końcu i tak zabraliśmy cię ze sobą, prawda? Po prawdzie te wyniki nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem. Ale tym razem musisz spróbować się opanować, jasne? Zrób mi tę drobną przysługę. Tym razem słuchaj rozkazów i nie zabijaj byle kogo, kto wejdzie ci w drogę… chyba że to wróg. Czy wyraziłem się jasno?

      – Jak słońce – odparłem.

      Graves westchnął. Widziałem, że mi nie uwierzył.

      – Pozwól, że będę szczery, specjalisto. Nie wiem, jak się to wszystko skończy. Tak naprawdę nie mamy większego pojęcia, z czym przyjdzie się nam mierzyć. Według naszych szacunków nie powinno tam być więcej niż dwadzieścia tysięcy kolonistów, zakładając rozsądny poziom ubytku i przyrostu populacji na przestrzeni ostatnich siedemdziesięciu lat. Do tego przy odrobinie szczęścia nie będą mieli nic groźniejszego niż widły.

      Zawiesił głos, by spojrzeć na cienką kartę dynamicznie zmieniającego się komputerowego papieru. Odłożył ją po chwili.

      – Ale nie kupuję tych prognoz. Nie sądzę, żeby tym razem się nam upiekło. Spodziewam się napotkać tam zorganizowaną i dobrze wyposażoną armię.

      Mimowolnie zmarszczyłem brwi.

      – Sir, jak to możliwe? Skąd koloniści mogliby wziąć zaawansowany sprzęt? Jest za drogi, a przecież nie mogli zabrać go ze sobą z Ziemi.

      – Pożyczki z Imperium – wyjaśnił Graves. – Potwierdziliśmy, że imperialni wiedzą o ich istnieniu. Jeśli oferują im członkostwo, dostaną trochę gotówki na start.

      Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

      – Naprawdę?

      – Tak to działa – odparł. – Tak to musi działać. Pomyśl chwilę. Jak to się stało, że Ziemia nagle stała się międzygwiezdnym mocarstwem już pod koniec lat pięćdziesiątych zeszłego wieku? Praktycznie nie mieliśmy wtedy nawet dwóch badyli, żeby rozpalić ognisko. A nawet jakbyśmy je mieli, nie wolno byłoby nam ich użyć z powodu naruszenia praw autorskich jakiegoś sąsiedniego

Скачать книгу