Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 8
Primus odwróciła się, by obrzucić nas lodowatym spojrzeniem, po czym dalej przechadzała się po sali. Babka naprawdę wiedziała, jak się poruszać. Było coś w kołysaniu bioder i tych oficerskich obcasach. Kurde, sam nie wiem. Gapiąc się na nią i słuchając, czułem się tak, jakby hipnotyzowała mnie jakaś egzotyczna żmija.
– Ta kampania będzie inna – kontynuowała. – Wracając do jednostki, wszyscy będziecie musieli przejść mnóstwo specjalistycznych testów.
Wokół rozległy się jęki. Zerknąłem na Carlosa, ale ten zawzięcie zaciskał usta, opierając się swoim naturalnym impulsom. Dłoń weterana Harrisa świsnęła w powietrzu, przywracając do pionu dwóch rekrutów, którzy odważyli się wyrazić swoje niezadowolenie.
Dyscyplina w nowoczesnym legionie w zdecydowanej większości opierała się na karach fizycznych. Na przepustce poczytałem trochę o rzymskich legionach ze starożytności. Zapiski historyczne zawierały długą listę surowych kar, jakim poddawano żołnierzy w tamtych czasach. Jedna czy dwie wyraźnie utkwiły mi w pamięci. Gdy obywatel rzymski zaciągał się do służby wojskowej i składał przysięgę zwaną sacramentum, dobrze wiedział, na co się pisze. Sacramentum stanowiło, że rekrut będzie wiernie służył Rzymowi pod groźbą ciężkiej kary – z egzekucją włącznie. Dyscyplina była wtedy znacznie ostrzejsza… i w odpowiedzi na wymogi stawiane przez Imperium Galaktyczne Ziemia przywróciła właśnie te dawne wzorce.
W starożytnym Rzymie oficer mógł kazać stracić każdego, kto służył pod jego komendą. Kary różniły się w zależności od przewiny żołnierza oraz temperamentu dowódcy. Za drobne przewinienia pechowca mogła czekać grzywna w wysokości kilku srebrników – albo publiczne biczowanie, dopóki skóra nie zacznie złazić z pleców krwawymi płatami.
Z kolei za poważne przestępstwa, na przykład zdradę, zwyczajową karą było zaszycie delikwenta w skórzanym worze wypełnionym wężami i wrzucenie go do jeziora czy rzeki, żeby utonął pożerany żywcem przez oszalałe z przerażenia gady.
Chociaż nigdy nie słyszałem, żeby kogoś tutaj topili z wężami, jestem przekonany, że niektórzy dowódcy przynajmniej raz to rozważali – szczególnie jeśli mieli do czynienia z kimś takim jak Carlos.
– Zgadza się – potwierdziła głośno primus, biorąc się pod boki.
Przerwała swój spacerek i spoglądała teraz na nas ze śmiertelną powagą.
– Chodzi o kilka badań: krew, próbki rdzeniowe, wszystko jak leci. Będziecie musieli przejść też próby obciążeniowe. W tej kampanii nie ma miejsca dla cherlaków. Stawka jest zbyt wysoka.
Próbki rdzeniowe? Nie miałem bladego pojęcia, ki diabeł, i wymieniłem zaniepokojone spojrzenia ze stojącymi wokół kolegami.
– Czekają nas surowe warunki – Turov kontynuowała, jakby wszystko było już jasne. – Musimy się upewnić, że wszyscy podołają zadaniu. W związku z tym zamiast jechać do portu kosmicznego, spędzicie noc tutaj, w Izbie. Nie mamy możliwości przeprowadzenia testów na transportowcach, a „Corvus” dotrze na orbitę dopiero tuż przed odlotem. Badania wykonamy tu na miejscu, a odpowiadał za nie będzie personel Hegemonii.
Przez salę przetoczyła się kolejna fala jęków i towarzyszących im kuksańców. To nie była dobra wiadomość. Chociaż biospecjaliści z legionu bynajmniej się z nami nie patyczkowali, byli jednak po naszej stronie. Większość z nas była już z nimi w boju, a niektórzy nawet nawiązali osobiste relacje.
Z „hegemonami” było zupełnie inaczej. Nie byli naszymi przyjaciółmi. Jeśli reakcja tych dwóch legionistów z Germaniki miała być jakąś wskazówką, będzie naprawdę źle. Większość ludzi z innych legionów już wcześniej na nas pluła, ale teraz – w swoim przekonaniu – mieli prawdziwy powód do nienawiści.
– Jakieś pytania?
Wiedziałem, że nie powinienem, ale mimo to uniosłem dłoń.
– Do jasnej cholery, McGill… – mruknął Harris.
Wiedziałem, dlaczego tak mu zależało, żebym był cicho. Primus Turov i ja znaliśmy się już kawał czasu – i nie wyszło to nikomu na dobre. Na poprzedniej misji kazała mnie rozstrzelać – dzieła dokonał zresztą sam Harris, który zabił mnie z uśmiechem na ustach. Udało mi się z tego wyratować dzięki nieautoryzowanej reanimacji. Turov nigdy się z tym nie pogodziła. Sam fakt, że wciąż oddycham, był źródłem ciągłej irytacji mojej przełożonej. To nie był najlepszy początek jakiejkolwiek relacji, ale liczyłem, że kiedyś w końcu o tym zapomni.
– Sir? – spytałem, gdy wywołała mnie z tłumu. – Czy legion zamierza coś zrobić, żeby przeciwstawić się naszej złej prasie? Chodzi mi o to, że nienawidzi nas już chyba cała planeta. Ludzie myślą, że samodzielnie sprowadziliśmy na Ziemię finansową katastrofę.
Nie wiem, co spodziewała się usłyszeć ode mnie primus Turov – może coś w stylu „którędy do kibla?” – ale jej zszokowany wyraz twarzy zdradzał, że moje pytanie było dla niej autentycznym zaskoczeniem. Wahała się przez chwilę przed odpowiedzią.
– Tu nie chodzi o reputację Legionu Varus – odparła w końcu. – Pamiętajcie wszyscy! Nie robimy tego dla chwały. W naszej robocie sława tylko przysporzyłaby nam trudności. Opinię publiczną uspokoimy, rozwiązując sam problem, a nie bawiąc się w public relations. Naszym celem jest to, żeby znów o nas zapomnieli. Załatwiamy sprawy jak należy, ale bez żadnych fanfar. To jest nasza misja.
Po tych słowach nas odprawiła. Carlos westchnął ciężko.
– Gdy otworzyłeś tę swoją przerośniętą jadaczkę, całe życie mi przeleciało przed oczami – powiedział. – Ale wzięła cię na poważnie. Chyba też nie daje jej to spokoju.
– No pewnie – odparłem. – Nie ma bata, żeby cała górka przeszła nad tym do porządku dziennego. Jak tobie by się podobało, gdybyś latami dowodził taką jednostką tylko po to, żeby ludzie dzień w dzień obsrywali cię w sieci?
– I to jest właśnie najsmutniejsze.
– To znaczy?
Carlos pokręcił głową.
– Chodzi mi o to, że nawet jak uda się nam to naprawić, nikt nas nie doceni. Ludzie przestaną się wściekać, to jasne, ale pewnie nigdy się nie dowiedzą, czego dokonaliśmy. Ani dlaczego.
Zastanowiłem się chwilę i musiałem w duchu przyznać, że pewnie ma rację.
– Ale ta Turov… co nie? – zagadnął mnie Carlos, kiedy skończyliśmy rozkładać instamaty przy kolejowych ślizgach i wyciągnęliśmy się do spania.
Zwyczajowo zasłoniłem sobie oczy ramieniem – tu na dole nigdy nie wyłączali świateł. Na jego słowa odrobinę uniosłem rękę i utkwiłem w nim półprzytomne spojrzenie.
– Co z nią? – spytałem.
– Mówię o jej tyłku – wyjaśnił