Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 3
Mama wróciła ze sklepu na sam środek transmisji, akurat gdy pokazywano bezczynnych legionistów rozwalonych na parkowych ławkach gdzieś w Azji. Wyglądali na równie znudzonych, co wkurwionych.
– Cholera, Pete – rzuciła oskarżycielsko. – Przecież mieliśmy mu nic nie mówić!
– Sam zwęszył, że coś jest nie tak – bronił się tata. – Prędzej czy później i tak wszystkiego by się dowiedział. Cały świat o tym mówi.
Prychnęła z irytacją i zaniosła zakupy do drugiego pokoju, żeby poupychać je po szafkach.
Znów skupiłem się na ekranie. Moją uwagę przykuł pasek przewijający się w dolnej części ekranu. Czyżby pisali o Legionie Varus?
Kliknąłem łącze i po kilku obowiązkowych reklamach uraczył nas widok jakiegoś obłąkanego politykiera, który obwiniał mój legion za samowolne zrujnowanie relacji międzyplanetarnych.
– Ale to nie nasza wina! – wrzasnąłem do ekranu. – Jaszczury miały to wszystko rozpisane, jeszcze zanim w ogóle zdążyliśmy tam dolecieć. Ten koleś nie ma pojęcia, o czym mówi!
Słysząc moje krzyki, mama wróciła do pokoju. Wyglądała na szczerze zmartwioną.
– Co się tam właściwie stało, James? – spytała.
Znów musiałem oprzeć się pokusie wygadania rodzicom wszystkiego. Kazano nam milczeć, ale jeszcze trochę i byłem gotów to olać. Legion Varus był „wyjątkowy” pod wieloma względami, z czego nie zdawał sobie sprawy nikt poza rządem Hegemonii. Walczyliśmy o nowe kontrakty w kosmosie. Walczyliśmy o nowe terytoria i broniliśmy już zdobytych. Saurianie ze Świata Stali próbowali zakwestionować nasz umocowany w prawie galaktycznym monopol na usługi najemnicze w tym regionie. Powstrzymaliśmy ich, ale tym samym utraciliśmy Świat Stali jako klienta. Stracilibyśmy dużo więcej, gdyby zdołali nas pobić i uprawomocnić się jako rywal handlowy pod samym naszym nosem. Katastrofy udało się uniknąć, ale i tak czekały nas ciężkie czasy.
Spojrzałem na wyczekujące twarze moich rodziców. Wiem, że chcieli usłyszeć ode mnie słowo wyjaśnienia. Że chcieli móc powiedzieć sąsiadom, przyjaciołom czy choćby krewnym, że ich syn nie był członkiem jakiegoś zbuntowanego legionu popaprańców.
Ale nie mogłem im niczego wyjawić. Stawka była zbyt wysoka. Popełniłem już dość błędów w mojej pierwszej kampanii. Nie zamierzałem popełniać kolejnych, będąc jeszcze w domu.
Pokręciłem głową z ciężkim westchnieniem.
– Nie mogę. To wszystko są rzeczy na poziomie Hegemonii. Ściśle tajne, zastrzeżone, zwał jak zwał.
Wyglądali na zawiedzionych. Zapadła ciężka cisza. To było nie do zniesienia. Po kilku minutach wyniosłem się do naszej maleńkiej komórki. Gdy udało mi się zmusić robota porządkowego do wyplucia mojego plecaka, skierowałem się prosto ku drzwiom.
Zatrzymał mnie tata.
– Chociaż nas uściskaj – powiedział z wyrzutem.
– Hm?
– Wyjeżdżasz, prawda? Dostałeś wezwanie?
Na moment zawiesiłem na nim spojrzenie. Był przekonany, że dostałem wiadomość z Varusa, ale tak naprawdę zamierzałem poszukać sobie po prostu innej pryczy na noc.
– Muszę lecieć – odparłem po prostu.
Były uściski, mama płakała. Cała ta scenka wyglądała bardzo znajomo. Już raz przez to przeszliśmy, nieco ponad rok temu. Wtedy moje myśli bujały w obłokach, a jednocześnie zżerał mnie stres. Tym razem moje wzruszenie dusiła głęboka rezygnacja.
– Proszę – powiedział tata, wciskając mi w dłoń jakieś pudełko. – To tak na zamianę. Mówiłeś nam, że poprzedni przepadł.
Spojrzałem na pakunek.
– Ale co to takiego?
– Otwórz. Miałeś go dostać na urodziny.
Wykrzesałem z siebie słaby uśmiech i otworzyłem pakunek. W środku znalazłem nóż – wrednie wyglądającą kosę. Nie jakiś scyzoryk, tylko pełnokrwisty bojowy model, żadna podróba z innego sektora.
Sprawdziłem jego ostrość i mój uśmiech nabrał kolorów.
– Dzięki, tato!
– Nigdy nam nie opowiedziałeś, co się stało z pierwszym – zaczepiła mnie mama, ocierając łzy.
Pokręciłem głową, wciąż zapatrzony w ostrze. Metal był ciemny – z wyjątkiem samej krawędzi, która była tak cienka, że lśniła bielą.
– Nie, nie opowiedziałem. I nie chcecie znać tej historii.
Scyzoryk przepadł, gdy po raz trzeci zginąłem na Świecie Stali. Za pierwszym razem rozerwała mnie na strzępy zgraja jaszczurów, ale potem znalazłem zgubę na stercie odzyskanego sprzętu. Później, po mojej egzekucji, dostałem swoje rzeczy z powrotem, kiedy mnie wskrzeszono – ale za trzecim razem… cóż, do trzech razy sztuka. Rozwalili mnie na kawałki, a ze mną mój nóż.
– Dzięki wielkie – powiedziałem już ze szczerym uśmiechem.
Uściskałem ich jeszcze raz i wyszedłem.
Nie zamierzałem już tam wracać. Nie zawracałem sobie głowy koleją powietrzną. Była za droga, a poza tym nigdzie mi się nie spieszyło.
Przez tydzień kierowałem się na północ, przeskakując z tramwaju do tramwaju. Wiedziałem, że jak tylko będę uważał, kasy starczy mi jeszcze na całe miesiące. Uznałem, że zafunduję sobie małe wakacje. Zwiedziłem kilka mieścinek, spacerowałem kilometrami plaży i oglądałem mnóstwo filmików na moim stuku.
Tyle że szóstego dnia coś w nim nawaliło i już nie mogłem połączyć się z siecią. Nie byłem pewien, czy chodziło o rachunki, czy może trafiła mi się jakaś usterka. Stuki to organiczne ekrany wszczepiane w przedramię. Piękno tego systemu polegało na tym, że nie dało się go zgubić i z założenia mogłeś być non stop połączony z resztą świata. Nie trzeba też było ładować baterii, bo urządzenie zasilały naturalne impulsy elektryczne wytwarzane w ludzkim ciele. Nawet po śmierci żołnierza jego stuk był wiernie odtwarzany przez legionowe wskrzeszarki, bo był organiczny – jak każda inna część ciała.
Kiedy mój stuk wysiadł, zacząłem spędzać większość czasu, drzemiąc na plażach z głową opartą o plecak. Nie była to wcale taka sielanka, jak mogłoby się wydawać, bo często śniły mi się jaszczury odgryzające ludziom ręce czy nogi – i pożerające je przy akompaniamencie podekscytowanych gulgotów.
Mimo tych koszmarów letnie dni upływały mi całkiem przyjemnie. Czułem, że naprawdę dotykam ziemi. Nie było żadnych wrzeszczących na mnie oficerów