Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 5

Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Jaki pojeb – mruknął przywódca. – Dobra, zmiataj. Ale następnym razem lepiej odpierdol się od nie swoich spraw.

      Uśmiechnąłem się pod nosem i powoli pokręciłem głową.

      – Widzę, że jeszcze nie ogarniacie sytuacji. To wy macie tutaj problem i nie wywiniecie się tak łatwo. Nie dzisiaj. Nie pozwolę, żeby jutro wieczorem jakieś ćwoki znowu napadały na rekrutów. To się kończy tu i teraz.

      – Że co?! – żachnął się zbir z mojej lewej. – Po co my w ogóle słuchamy tego debila?

      – Stul pysk, Abhi! – syknął poborca.

      – Aha, czyli Fiskus i Abhi, dobrze słyszę? – spytałem uprzejmie. – Ktoś jeszcze chce mi podać nazwisko albo numer stuka?

      W tym momencie wydawało mi się, że było już pozamiatane. Zaczęli pękać. Przywódca wymiękał, a jeden z jego przydupasów właśnie miał się zbuntować. Pomyślałem, że zaciągnę ich siłą na najbliższy posterunek i będzie po sprawie.

      Ale się myliłem. Nie wycisnąłem ani słowa od trzeciego gościa, który stał po mojej prawej. A on właśnie na tym etapie rozmowy postanowił wyciągnąć broń. To nie była spluwa, nie do końca. Broń palna podlegała ścisłej kontroli i w miastach stanowiła prawdziwą rzadkość. Ale to, co wyciągnął spod płaszcza, tak czy inaczej było bronią. W jego rękach zmaterializowała się nitownica. Narzędzie budowlańca.

      W moich czasach główny budulec większości konstrukcji stanowił pastobeton – czy prościej paston. Był to pozaziemski produkt, który można było formować w dowolne kształty i który po zastygnięciu stawał się twardszy i lżejszy od nawęglonej stali. Ta wytrzymałość mogła sama w sobie stwarzać problemy, bo ekipy budowlane często mierzyły się z koniecznością łączenia gotowych pastonowych płyt. Jak to zrobić, kiedy miało się do czynienia z praktycznie niezniszczalnym materiałem? Odpowiedzią były właśnie nowoczesne nitownice.

      Ustrojstwo było małe, niewiele większe od wiertarki, ale działało podobnie do naszych karabinków. Tak jak amunicja w legionowych trachach nit rozpędzał się do niewiarygodnych prędkości i na krótkim dystansie wbijał się we wszystko z miażdżącą siłą. Był równie morderczy jak karabinowy pocisk – a kto wie czy nie bardziej.

      Posunięcie trzeciego gościa zmusiło mnie do działania. Wiadomo, pozowałem na twardziela, który nie boi się śmierci, ale to wszystko bujda. Bałem się jak diabli, pewnie bardziej niż cała trójka tych błaznów razem wzięta. Doświadczyłem już śmierci i ostatnie, czego chciałem, to zaliczyć ją od nowa.

      Z umieraniem jest trochę jak ze szczepieniami. Każdy dzieciak jest ciekaw i nie ma pojęcia, co się stanie, kiedy przynoszą igły, ale potem bardzo szybko uczy się ich bać. Mnie dziabnęło już o jeden raz za dużo i nie interesowała mnie powtórka z rozrywki.

      Nowy nóż trzymałem schowany pod zdjętą wcześniej kurtką. Ten manewr miał dwojaki cel: ujawnił moją rangę, ukrywając zarazem moją jedyną broń.

      Nie planowałem użyć jej tak szybko. Nie spodziewałem się w ogóle wyciągać jej z pochwy przed opuszczeniem Ziemi – ale najwyraźniej byłem w błędzie.

      Wykonałem jeden szybki krok w stronę gościa z nitownicą i zamachnąłem się nożem. Niestety, zbir zdążył wystrzelić. Oberwałem w lewe biodro. W miejscu trafienia eksplodował piekący ból. Miałem nadzieję, że nit nie trafił w kość, ale chwilowo nie miałem czasu się tym przejmować. Noga jeszcze się pode mną nie ugięła, ale w każdej chwili mogło się to zmienić.

      Napastnik nie miał czasu na kolejny strzał, bo nitownica podskoczyła mu w rękach i prawie odbiła się od jego gęby. Siła podrzutu po wyzwoleniu takiej energii zaskoczyła gościa całkowicie. Był ewidentnym amatorem z prowizoryczną bronią, a nie specjalistą, który używa tego narzędzia na co dzień.

      Jeden wypad, jeden cios – na tyle starczyło mi czasu. Mój nóż błysnął w powietrzu i odciął przy nadgarstku dłoń strzelca. Pozostała dwójka już gnała do nas z wyciągniętymi rękoma. Coś wrzeszczeli, ale mnie już nie obchodziło, co mówią. Żarty się skończyły.

      Fiskus był na tyle przytomny, żeby złapać obiema dłońmi rękę, w której trzymałem nóż. Niezbyt mu to pomogło. Upuściłem broń i szarpnąłem nim do przodu, wykorzystując jego własny pęd przeciw niemu. Wpadł prosto na swojego koleżkę, który jakoś już nie umiał utrzymać języka za zębami. Klęczał na ziemi i darł się wniebogłosy, zaciskając palce jedynej pozostałej mu dłoni na świeżym kikucie i próbując zatrzymać strugi krwi pryskające wszystkim na buty. Z moją uprzejmą pomocą Fiskus runął głową naprzód, a po drodze spotkał się jeszcze z moim kolanem. Stęknął z bólu.

      Wtem za mną pojawił się Abhi i rąbnął mnie pięścią po nerkach. Kolejne trzy, cztery ciosy wylądowały na mojej głowie i ramionach. Bolało, ale to było za mało, żeby wyłączyć mnie z gry. Tamten rozłożył szeroko ręce i unieruchomił moje ramiona w niedźwiedzim uścisku.

      Fiskus rzucił się ku nitownicy. Nie mogłem pozwolić, żeby ją dorwał. Sam nie zdołałbym jej podnieść, bo na plecach wisiał mi ten cały Abhi, więc kopnąłem ją w stronę automatycznych drzwi. Wyrwałem się Abhiemu i szybkim ruchem złamałem mu szczękę. Żaden z napastników nie był chyba szkolony w walce wręcz. Legioniści zwykle ginęli raz czy dwa jeszcze podczas takiego szkolenia – traktowaliśmy je bardzo poważnie.

      Abhi wziął nogi za pas i zniknął w ciemnościach nocy, trzymając się za twarz i szlochając donośnie. Rozejrzałem się i odkryłem, że jednoręki bandzior też wyparował. Trudno się dziwić.

      Ale szef jeszcze się nie poddawał. Puścił się biegiem w stronę drzwi. Chciał dorwać nitownicę.

      – Odpuść, mówię ci! – zawołałem i schyliłem się po nóż.

      Krzywiąc się z bólu, ruszyłem w pościg. Biodro mnie spowalniało. Dopadł broni przede mną i uniósł ją, szczerząc się od ucha do ucha. Jego twarz objawiła się teraz w pełnej krasie, bo kaptur opadł mu na ramiona w trakcie szarpaniny.

      – Już nie żyjesz – wysyczał triumfalnie.

      – A ty jesteś na wizji – odparłem.

      Natychmiast zrzedła mu mina. Jego dłonie odruchowo zacisnęły się na uchwycie nitownicy. Zdawałem sobie sprawę, że w każdej chwili mógł posłać kawał metalu prosto w mój mostek. Nie miałem możliwości wykonać sprawnego uniku, nie było też gdzie się schować.

      Przyglądałem się jego wykrzywionej twarzy, gdy ważył za i przeciw – zabić mnie i wylądować w więzieniu, czy może uciekać, żeby i tak wylądować w pierdlu za cały szereg przestępstw, do których teraz można było przypiąć jego mordę?

      Gdy tak wpatrywałem się w niego, próbując odgadnąć jego myśli, nieruchome dotąd drzwi nagle zabrzęczały i otwarły się na oścież.

      – 3 –

      Zaskoczony Fiskus obejrzał się szybko przez ramię. Trudno, żeby było inaczej. Przed sobą miał mnie, ale za plecami coś nowego, co z pewnością zaważy na przebiegu całej akcji.

      Nie zamierzałem czekać, aż

Скачать книгу