Nasze niebo. Sylwia Kubik
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze niebo - Sylwia Kubik страница 2
– No to ja już nic z tego nie rozumiem. To źle czy dobrze? – Helena patrzyła na nią zdezorientowana, ścis-kając w dłoni podniszczony uchwyt swej starej torebki.
– Mąż musi sześć tygodni leżeć, a później przyjechać na kontrolę do ortopedy. Zrobi się zdjęcie i zobaczymy, co dalej. Złamanie jest paskudne, a kości w tym wieku są już bardzo słabe, więc czeka pana leżenie, a później rehabilitacja. Do sprawności sprzed wypadku to już raczej pan nie wróci, ale trzeba być dobrej myśli, że uda się mężowi znowu stanąć na nogi – odpowiedziała pielęgniarka, wzdychając ciężko.
– Ale nic mu nie grozi? – upewniała się Helena, zignorowawszy sugestię, że Stefan jest jej mężem. Widać pielęgniarce nie przyszło do głowy, że kobieta i mężczyzna w ich wieku mogą się po prostu przyjaźnić. Nie zamierzała tracić czasu na wyjaśnianie istoty ich wyjątkowej relacji. Zresztą pewnie gdyby pielęgniarka dowiedziała się, że nie są rodziną, nie udzieliłaby jej wcześniej żadnych informacji. A na rodzinę Stefan raczej nie mógł w tej sytuacji liczyć.
– To złamanie, a nie udar czy wylew – odpowiedziała pielęgniarka, nieco już zniecierpliwiona. Opieka nad tym pacjentem i tak zajęła jej więcej czasu, niż powinna.
– Rozumiemy. Proszę tylko powiedzieć, czy trzeba wykupić jakieś leki – Karolina wtrąciła się do rozmowy, chcąc ustalić konkrety.
– Przeciwbólowe bez recepty. Gdyby potrzebne były silniejsze, proszę zwrócić się do lekarza w przychodni. Trzeba też zadbać o skórę, żeby nie zrobiły się odleżyny, ale jak to zrobić, powie pani pielęgniarka środowiskowa. Poza tym standardowo. Zdrowa, lekkostrawna dieta i dużo wody.
– Dziękuję. Mogę podjechać samochodem pod wejście? – zapytała Karolina, która od dłuższego czasu zastanawiała się, jak wsadzi pana Stefana do auta i jak go później z niego wyciągnie.
– Oczywiście, tylko szybko, bo to podjazd dla karetek – odpowiedziała pielęgniarka, już odchodząc.
Karolina niezwłocznie podstawiła samochód i odsunęła maksymalnie przednie siedzenie, aby usadowić wygodnie kontuzjowanego Stefana. Ten jednak odtrącał każdą próbę pomocy i z bólu mocno zaciskając zęby, próbował sam wsiąść do samochodu. Na szczęście była to prawa noga, więc trzymając się mocno drzwi, udało mu się wsunąć na siedzenie i zmieścić usztywnioną nogę. To wszystko musiało go bardzo zmęczyć, bo na czole pojawiły mu się krople potu.
– Jak, Stefan? Wygodnie ci? – zapytała Helena z troską, gdy jej przyjaciel usadowił się już na przednim siedzeniu.
– To tylko noga. Stara noga. Poboli i przestanie. Jedźmy, bo zaraz jakaś wiedźma przyjdzie i nas opieprzy, że za długo tu stoimy – odpowiedział, próbując zmienić temat.
Karolina szybko odprowadziła wózek i wróciła do samochodu. Mimo protestów pana Stefana i jego zapewnień, że nic go nie boli, podjechała do apteki i wykupiła cały arsenał środków przeciwbólowych. Starszy pan na szczęście na nic nie chorował, więc nie musieli obawiać się interakcji z innymi lekami. Jechała wolno, omijając wyboje i starając się nie hamować gwałtownie, ale widziała, że mimo to pan Stefan boleśnie odczuwa każde szarpnięcie samochodu.
– Zaraz będziemy na miejscu – pocieszała go Karolina, cały czas myśląc nad tym, jak przetransportuje staruszka z auta do domu. Był to wysoki mężczyzna i mimo swojego wieku wciąż dobrze zbudowany, a wjazdu na jego podwórko praktycznie nie było. Stefan nigdy nie miał auta, więc miejsce bramy obsadził jaśminem, z którego utworzył się gęsty szpaler.
– I co teraz? – mruknęła pod nosem Karolina, wysiadając przed wąską furtką. – Dalej pana nie podwiozę.
– Znajdź mi jakiś porządny kij, to sam dokuśtykam – stwierdził Stefan, licząc w myślach, ile kroków musi zrobić, żeby dostać się do domu.
– Niech pan sobie nie żartuje. Już wiem, co zrobimy. Zadzwonię do Moniki. Przecież w ośrodku mają wózki. Kule też mają, to się od nich pożyczy – stwierdziła ucieszona swą pomysłowością Karolina, szukając telefonu. Że też od razu o tym nie pomyślała. W ogóle przyszło jej do głowy, że na czas leczenia można by przenieść staruszka do Brzozowej Ostoi. Maciej na pewno by się zgodził, jeśliby poprosiła go o to Monika.
– Po co te ceregiele, sam dam radę dojść do domu... – zaprotestował Stefan, choć w jego głosie słychać było powątpiewanie, a nawet strach.
– Stefan, nie wydziwiaj! Schowaj już dumę do kieszeni – stanowczo odezwała się Helena. – Dzwoń, Karolinko, a ja pójdę przygotować w tym czasie łóżko.
Wysiadła z samochodu i dziarskim krokiem ruszyła do domu przyjaciela. Znała ten budynek dobrze i wiedziała, gdzie czego szukać. Rozumiała też, że Stefan nie nawykł do przyjmowania pomocy i się zwyczajnie wstydzi. Nie zamierzała jednak zwracać na to uwagi. Wyjęła klucz spod doniczki i szybko weszła do środka.
W domu było schludnie, a sypialnia wyglądała wręcz jak w wojsku. Żadnych zbędnych ozdób – zwykły tapczan z równo zaścieloną pościelą przykrytą kocem i prosta szafa. Otworzyła okno, żeby porządnie przewietrzyć, i zabrała się do ścielenia łóżka.
– Oj, ruchy już nie te – stęknęła, wyciągając z szafy świeżą pościel. Wiedziała, że szybko nie będzie okazji, żeby ją zmienić, więc chciała się z tym uporać, zanim Stefan wejdzie do domu i zaprotestuje. Bardzo nie lubił, gdy ktoś oferował mu pomoc, a przecież teraz będzie tak naprawdę zdany na innych.
„Boże, tylko jak to zrobić? Ja mu pomogę przy gospodarstwie, ale przecież nie dam rady go przebierać czy myć, a obcych do siebie nie dopuści”, zastanawiała się, wkładając porządną puchową poduszkę do poszewki.
Rozmyślania Heleny przerwał hałas na dworze. Na szczęście zdążyła zmienić pościel. Brudną zwinęła w rulon i wyniosła do łazienki. Tam też było czysto, choć pomieszczenie pamiętało czasy sprzed ponad czterdziestu lat. Nie było remontowane, odkąd powstało. W rogu stała stara, wysłużona pralka wirnikowa, ale jak większość starych sprzętów wciąż działała. Nie to co nowe urządzenia, które psuły się już po kilku latach użytkowania.
– Dobra, puśćcie mnie, dalej dam radę sam pójść.
Helenę dobiegł zniecierpliwiony głos Stefana, więc czym prędzej wyszła im naprzeciw.
Zobaczyła, że Stefan, wspierany przez Karolinę i jakiegoś obcego mężczyznę, próbuje wstać z wózka. Za nimi podążała przyjaciółka Karoliny Monika, kręcąc z dezaprobatą głową.
– Poczeka pan chwilę! Daniel pomoże panu wejść do domu – zaproponowała.
– Sam dam radę – odburknął Stefan i zdecydowanym gestem odtrącił pomoc sanitariusza, który na co dzień pracował w miejscowym domu spokojnej starości.
Monika chciała jeszcze coś powiedzieć, ale gest Karoliny ją uciszył. Spojrzała na przejętą staruszkę i puściła do niej oko. Helena była jej wdzięczna za zrozumienie sytuacji Stefana, który w ten sposób chciał zachować choć resztki godności.
Wspierany