Nasze niebo. Sylwia Kubik
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze niebo - Sylwia Kubik страница 4
Stefan był głodny, więc kanapki szybko zniknęły. Karolina odczekała, aż zjadł, i spojrzała na niego z wahaniem. Nigdy nie wzbudzał jej sympatii, ale teraz zrobiło jej się żal tego starszego mężczyzny. Pamiętała, jak jej tata ukrywał cierpienie i walczył o samodzielność w chorobie. Często udawał, że nic mu nie dolega, żeby nie martwić bliskich. Musiała jednak powiedzieć Stefanowi o zawartości reklamówki. Czuła się niezręcznie, ale nie miała innego wyjścia w tej sytuacji.
– Ekhem. – Odkaszlnęła, aby zwrócić na siebie uwagę. – Na stoliku zostawiam leki i herbatę, więc w razie bólu będą pod ręką. Ustaliłam z panią Heleną, że jutro przed pracą przywiozę ją do pana, to zajmie się tu wszystkim, ale...
– Ale co? – zapytał jak zwykle niegrzecznie Stefan, choć w jego głosie słychać było raczej zrezygnowanie niż arogancję.
– Na razie musi pan leżeć, więc pomyślałam, że może kaczka i basen będą na dzisiejszą noc najlepszym rozwiązaniem.
– Co ty bredzisz, dziewczyno? – popatrzył na nią, marszcząc krzaczaste brwi.
– Nooo, kaczka, jak w szpitalu, taka do potrzeb fizjologicznych. I basen – odpowiedziała, wyciągając z reklamówki szpitalne akcesoria, które pożyczyła jej Monika.
– Że do tego niby mam sikać? – zakpił, wskazując palcem plastikową formę.
– Nie może pan chodzić, a toaleta dość daleko. Na razie to najlepsze rozwiązanie – powtórzyła z uporem.
Siwe, krzaczaste brwi zlały się w jedną linię. Stefan popatrzył ze złością na Karolinę i z dezaprobatą pokiwał głową.
– Jeszcze nie jestem na tyle niedołężny, żebym miał robić pod siebie – wycedził z furią w głosie.
– Stefan, to dla twojego dobra! – wtrąciła się Helena. – Nie możesz nadwyrężać nogi. Jeszcze się przewrócisz i dopiero będzie tragedia.
– Helena, sam wiem najlepiej, co dla mnie dobre. Jedźcie już, bo jestem zmęczony i nie mam siły słuchać waszych pomysłów. – Podciągnął kołdrę pod szyję i odwrócił głowę w stronę ściany.
Karolina wzruszyła ramionami i zostawiła reklamówkę koło łóżka. Uznała, że Stefan musi po prostu sam dojrzeć do tej decyzji. Jak przyjdzie potrzeba, to na pewno skorzysta z tych pomocy. Raczej nie da rady sam dokuśtykać do wąskiej łazienki. Widziała, z jakim trudem szedł do łóżka, i to wspierany przez nią i Daniela.
Helena doszła do podobnego wniosku, bo pokiwała tylko smutno głową, naciągnęła na kołdrę koc i lekko go poklepała, jakby chciała, żeby jak najlepiej przylgnął do obolałego ciała przyjaciela.
*
Maciej z radością spostrzegł, że Monika już wróciła. Ubrana w dżinsy, białą bluzkę i długi, żółty sweter wyglądała niezwykle uroczo. Zwyczajnie, a jednak jakoś tak radośnie. Lubił na nią patrzeć, ale nie tylko. Wciąż robiła na nim ogromne wrażenie swą urodą, ale po tych kilku spędzonych wspólnie tygodniach dostrzegał coraz więcej jej innych zalet. Była niezwykle zaradna i dobrze zorganizowana. Lata samodzielnej opieki nad chorym dzieckiem ją zahartowały i nauczyły wykorzystywania niemal każdej chwili. Wymagała wiele od innych, ale nie mniej wymagała od siebie. Pracy w ośrodku i pensjonariuszom poświęciła się bez reszty, jakby chciała wszystkim udowodnić, że decyzja o zatrudnieniu jej nie wynikała z jej relacji z Maciejem, ale z profesjonalizmu i doświadczenia. Zależało jej na tym przede wszystkim ze względu na Margarethe, która mimo jasnej deklaracji ze strony Macieja chyba wciąż nie odpuściła walki o jego względy.
Maciej doceniał także jej ciepło i życzliwość, z jakimi traktowała starszych mieszkańców ośrodka. On sam podchodził do nich jak do kolejnych pacjentów, których na co dzień spotykał w szpitalnych salach i gabinetach. Monika stworzyła dla pensjonariuszy prawdziwy, pełen ciepła dom.
Z każdym dniem przekonywał się coraz bardziej, że jego decyzja o sprowadzeniu Moniki do Brzozówki była słuszna. I to nie tylko dlatego, że tak wspaniale sprawdzała się w pracy. Przede wszystkim czuł, że właśnie znalazł kobietę swojego życia, i nie bał się już głośno mówić o tym, że ją kocha. Po prostu nie wyobrażał sobie życia bez niej. Gdy przed chwilą zadzwoniła Karolina z prośbą o pomoc, obawiał się, że ich spotkanie jak zwykle się przeciągnie, a on miał wreszcie wolne popołudnie i chciał, by spędzili je razem. Mieli tak mało chwil dla siebie, że każdą starali się celebrować. On wciąż brał dyżury w szpitalu i przyjmował w prywatnych gabinetach, żeby jak najszybciej finansowo stanąć na nogi. Co prawda liczba pensjonariuszy ośrodka była już wystarczająca do tego, by go utrzymać i coś jeszcze zarobić, wciąż jednak miał na głowie spory kredyt.
– Dobrze, że jesteś – powiedział i uśmiechnął się na widok Moniki. – Zastanawialiśmy się z Kubą, czy robić kolację, czy czekać.
– Właśnie, mamo, jesteśmy głodni – przytaknął Kuba, który siedział przy stole i z zapałem układał puzzle.
– Przecież mnie nie było tylko kilkanaście minut! – zawołała z uśmiechem Monika. Cieszyła się takimi zwykłymi chwilami szczęścia, które w końcu stały się jej udziałem.
– Niby tak, ale wiesz, jak czas się dłuży głodnemu? – zażartował Maciej, łapiąc się za brzuch.
– Leniuchy jesteście, ale ja się zaraz z wami rozprawię. – Pogroziła im palcem Monika. – Zrobimy gofry. Maciej, bierz miskę i przygotuj już ciasto, a ty, Kuba, posprzątaj ze stołu.
– Ciasto? Ja nie mam pojęcia, jak się robi ciasto na gofry. Nie wymagaj ode mnie takich rzeczy – jęknął Maciej, życzliwie się jednak uśmiechając. – Ale oczywiście bardzo lubię jeść gofry, więc chętnie popatrzę – zażartował.
– Do jedzenia to wszyscy, a do roboty nikt. Jak zwykle. Ty w takim razie wyjmij mi gofrownicę z szafki i nastaw wodę na herbatę. Weź, zaparz tę mieszankę od Karoliny. – Monika położyła na blacie woreczek, który niedawno otrzymała od przyjaciółki. Kiedyś nie piła żadnych ziół, ale od kiedy zamieszkała na wsi, coraz częściej po nie sięgała. Doceniła nie tylko ich smak, ale i działanie. Gdy kiedyś bolała ją głowa, po prostu łykała tabletkę. Teraz dzwoniła do Karoliny z prośbą o jakąś mieszankę. Maciej jako lekarz patrzył na to wszystko z przymrużeniem oka, ale widząc dobre samopoczucie Moniki, nie protestował przeciw takim terapiom.
– Znowu jakieś czary-mary do picia – westchnął tylko, wlewając wodę do czajnika. – To po te zioła musiałaś tak pilnie iść do Karoliny? Herbaty w domu nie mamy? – zapytał, nieco kpiąco.
– No coś ty, po zioła nie jechałabym z pielęgniarzem! – Monika się zaśmiała. – Pan Stefan, wiesz, ten gburowaty staruszek, co to do nikogo się nie odzywa, złamał nogę.
– I oczywiście nasza święta Karolina niczym Matka Teresa z Kalkuty się nim zajęła – zażartował Maciej, zdejmując bluzę od dresu.