Przewóz. Andrzej Stasiuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przewóz - Andrzej Stasiuk страница 10

Przewóz - Andrzej  Stasiuk Poza serią

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Właśnie. No dobra, gniadego muszę przegonić. Z Bogiem.

      – Z Bogiem.

      No więc nie wiedział, czy mają za co. Wspominał wodnych nieboszczyków i wydawało mu się, że śmierć na lądzie mimo wszystko jest lepsza. Zostaje się na miejscu, a nie płynie nie wiadomo skąd i dokąd. Dwaj stojący przy nim skończyli palić. Nie czuł dymu. Ten, którego nazywali plutonowym, zakomenderował:

      – Wyciąć kij, żołnierze. W sam raz żeby był.

      Błysnęła latarka i zaszeleściły zarośla.

      – Nic nie wiesz…

      Tamtych dwóch wróciło i stali tuż obok w zupełnej ciszy.

      – Obrócić go – powiedział plutonowy.

      Latarka go oślepiła. Poczuł, jak rozwiązują mu ręce, chwytają za ramiona, rzucają twarzą na kanciaste drewno i na powrót krępują dłonie.

      – Wydra, zaczynaj.

      Ciepłe powietrze poruszyło się, usłyszał świst i zdążył pomyśleć, że z tego, co wycięli, zrobili bicz. Nie poczuł uderzenia, tylko ból. „Wszystko musiało tam pęknąć – przebiegło mu przez myśl. – Koszula, zaschnięta krew i skóra”. Mężczyzna zwany Wydrą cofnął się o pół kroku i wziął zamach powoli, dokładnie obliczając odległość. Ból drugiego uderzenia połączył się z pierwszym. Próbował liczyć kolejne, ale szybko stracił rachubę. Po prostu bolało coraz bardziej. Objął z całej siły graniastą belkę i przycisnął do niej twarz. Tamten posapywał miarowo. Świst stał się głośny i wydawało mu się, że rozbrzmiewa echem w ciemności, że słychać go we wsi, nad rzeką, na drugim brzegu. „Do kości doszło” – pomyślał i poczuł, jak mięso oddziela się od kręgosłupa. Szarpnął się do tyłu i zaczął krzyczeć. Zimny wylot lufy przycisnął mu twarz do drewna.

      – Cicho, kurwa. Wydra, przerwa.

      – Dobrze szło, panie plutonowy.

      – Wydra!

      – Tak jest!

      Poczuł, że rozpalone plecy stygną i krew zaraz zakrzepnie, zamieni się w skorupę pomieszaną ze strzępami materiału.

      – Ma być cicho – powiedział plutonowy. – Jesteśmy, kurwa, w konspiracji i nie możemy drzeć ryja, kiedy wokół czai się wróg.

      – Nie jestem w żadnej konspiracji – odpowiedział wolno.

      – Jesteś, łódkarzu. Wszyscy jesteśmy. Tak się historycznie złożyło, nie po raz pierwszy zresztą. Tak się złożyło i musimy temu sprostać. Ty, ja, Wydra i cały naród, bo inaczej narodu nie będzie, a jak nie będzie narodu, to co będzie? Wiesz?

      – Nie wiem – odpowiedział, bo chciał, żeby plutonowy nie przestawał mówić.

      – Nie wiesz, nic nie wiesz… To ja ci powiem: nic nie będzie. Nic.

      – Jak to nic?

      – Nic. Gówno. Nic.

      – Jak? Wsi nie będzie, rzeki, tego wszystkiego…

      W głowie miał obraz skarpy z dawnym ruskim klasztorem, niskich łęgów po drugiej stronie, srebrnych luster rozlewisk, trzcinowisk, krowich wygonów ciągnących się aż pod Dorohuczę z jej białymi kościołami na wzniesieniu i zielonym zakolem obejmującym strome wzgórze, z łagodnymi grzbietami smużącymi się na niebiesko jeden za drugim na południe od rzeki. Bolało go, usta miał suche i sklejone i najchętniej by zasnął, ale mówił, żeby tamten też mówił, nie przestawał i może w końcu nadejdzie świt.

      – Dorohuczy nie będzie?

      – Nie będzie. Nie będzie nasze, to jakby nie było. W Dorohuczy do kościołów Kozacy wjeżdżali i w kropielnicach konie poili. To co? Była Dorohucza czy nie była?

      – Teraz konie poili?

      – Nie, kurwa, kiedyś! Co za różnica? Teraz tankami wjechali i chuj wie, co po kościołach robią. Ludzie mówili, że figury ze złota bagnetami skrobali. Trzy godziny dali, żeby wszystko zabrać. Jak? Ołtarze, konfesjonały, obrazy, dzwony? Dzwony podobno zdjęli i gdzieś zakopali, ale obrazy jak zakopiesz? U benedyktynek rzeźnię zrobili.

      – Rzeźnię zrobili w cerkwi – odpowiedział. – Mówił mi taki, co skóry na tamtą stronę wozi.

      – Skóry do rzeźni?

      – Chrom na buty. Tam nic nie ma. Mówił, że bydło i świnie biją w cerkwi.

      – A to prawidłowo – zamilkł na chwilę, a potem już ciszej powiedział: – Bo widzisz, tak się składa, że i Hitler, i czerwoni mają jednak dobre strony, chociaż wstyd to mówić. I co ci jeszcze tamten opowiadał? Że co tam robią?

      – Nic więcej. Tylko że bydło biją. Nie można było gadać, bo noc i po wodzie się niosło. Nawet do brzegu nie dopłynąłem. Wlazł do wody po pas, tobołek na głowę zarzucił i tak poszedł. Księżyca nie było, to zaraz zniknął. Często chodzi.

      – Z czerwonym handluje. Co z powrotem nosi?

      – Nie wiem. Nie pytam.

      – Nie wiesz. Nic nie wiesz.

      – Tak lepiej.

      – Nie zawsze. Znasz go?

      – Tyle co z łódki.

      – Nie leć w chuja, ci powiedziałem.

      – W nocy jest ciemno.

      – Skąd jest?

      – Nie wiem.

      – Dobra. A z pieniędzmi sobie przypomniałeś?

      – Nie miałem co.

      – Młody!

      – Tak jest!

      – Zmienisz Wydrę.

      – Panie plutonowy…

      – Młody!

      – Na rozkaz!

      – No właśnie. Zaczynaj.

      Pierwszy świst był niemrawy. Odruchowo napiął grzbiet, ale cięcie poszło wyżej, przez głowę i kark. „Bat zrobili” – pomyślał. Świecili latarką, bo zobaczył własny cień, a potem krążek światła zbłąkał się w zarośla i znów wrócił na plecy.

      – Nauczysz się, Młody – powiedział plutonowy.

      Następne uderzenia sięgały od ramion do ud i nie były mocne. Zawijały się wokół boków i nóg. Kończyły się baterie w latarce. Tak mu się wydawało. Ale potem pomyślał, że nareszcie dnieje i dlatego elektryczne światło blednie. „Powinni przestać, bo to wszystko dzieje się w nocy. W dzień powinni

Скачать книгу