Bezkrwawy. Owen Jones

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bezkrwawy - Owen Jones страница 2

Bezkrwawy - Owen Jones

Скачать книгу

Tajlandii. Jakby tego było mało, lekarze brali za swoje usługi dużo pieniędzy, a przepisywane przez nich lekarstwa były drogie (wieść gminna niosła, że medycy pobierali od nich prowizje). Kilka wiosek dalej znajdowała się też przychodnia, jednak pracowali w niej wyłącznie jedna pielęgniarka i dojeżdżający lekarz, który pojawiał się tam raz na dwa tygodnie.

      Pan Lee i jego ziomkowie sądzili, że wykształceni medycy byli pewnie potrzebni bogatym mieszczuchom, ale im już niespecjalnie. No bo jak rolnik ma wziąć sobie dzień wolny na wizytę u lekarza, a dodatkowo wynająć kogoś z samochodem, kto wykona za niego pracę? Oczywiście, o ile udałoby się znaleźć kogoś zmotoryzowanego – w promieniu dziesięciu kilometrów było zaledwie kilka starych traktorów.

      Staruszek wychodził z założenia, że usługi jego ciotki mu wystarczyły, podobnie jak każdemu innemu. W końcu nie umarł jeszcze żaden z jej pacjentów, chyba że akurat wybiła jego godzina. Ponadto nikogo nie zabiła, za co poświadczyłby każdy.

      Każdy.

      Pan Lee był bardzo dumny z ciotki. Poza tym, w promieniu kilometrów nie było nikogo, kto dorównałby jej doświadczeniem. Co prawda nikt nie wiedział, ile kobieta ma lat, włącznie z samą zainteresowaną. Prawdopodobnie przekroczyła już dziewięćdziesiątkę.

      Te myśli towarzyszyły panu Lee, gdy dochodził do swoich włości. Chciał przedyskutować całą sprawę z żoną. Być może i całemu światu wydawało się, że to mężczyzna jest głową tej rodziny, ale to było tylko na pokaz. W rzeczywistości bowiem, każda decyzja była podejmowana przez wszystkich jej członków, a przynajmniej przez dorosłych.

      To miał być wiekopomny dzień, ponieważ państwo Lee nigdy nie przeżywali kryzysu. Z kolei ich dzieci, które już zresztą dziećmi nie były, miały również wypowiedzieć się w tej sprawie. W ten sposób miała stworzyć się historia, czego pan Lee był w pełni świadomy.

      - Mat! - odezwał się do żony swoim pieszczotliwym określeniem. Powstało ono, gdy ich pierworodne dziecko nie umiało wypowiedzieć słowa „matka”.

      - Mat, jesteś tam?

      - Tak, za domem.

      Lee postanowił poczeka

      trochę na kobietę w domu. Wewnątrz było jednak gorąco i duszno, więc wyszedł na podwórze i usiadł przy dużym rodzinnym stole, który skrywał się pod trzcinowym dachem. To tam wspólnie spożywali posiłki i spędzali wolny czas.

      Pani Lee miała na imię Wan, aczkolwiek jej mąż nazywał ją pieszczotliwie „Mat”. Nazywało ją tak również ich najstarsze dziecko, kiedy nie umiało jeszcze wymawiać „matka”. To określenie przyjęło się wyłącznie w przypadku pana Lee, gdyż żadne z dzieci go już nie używało. Kobieta pochodziła z wioski BaanNoi, podobnie jak jej mąż. Jej rodzina zamieszkiwała to miejsce niemal od zawsze, natomiast ród Lee pochodził z Chin, gdzie żyli jeszcze dwa pokolenia wcześniej.

      Wan miała cechy względnie typowe dla kobiet z tej okolicy. Za młodu była bardzo śliczną dziewczyną, lecz wtedy przedstawicielkom jej płci nie dawano zbyt wielu okazji do wykazania się i rozwoju. Nikt nie zachęcał ich do bycia ambitnymi. Niestety, niewiele zmieniło się w tej kwestii również dwadzieścia lat później, co odczuwała także jej córka. Celem pani Lee było znalezienie sobie męża od razu po ukończeniu szkoły. Dlatego też, gdy pojawił się Heng Lee, który oświadczył się i pokazał jej rodzicom przechowywany w banku posag, wzięła go za najlepszą partię w okolicy. Nawet nie przyszło jej do głowy, by zostawić swoich znajomych i poszerzać horyzonty w dużym mieście.

      Na swój sposób nawet pokochała Henga Lee. Uczucie jednak szybko wygasło i kobieta stała się bardziej wspólnikiem niż żoną. Razem prowadzili firmę zwaną rodziną, a ich zadaniem było zapewnienie sobie wspólnego bytu.

      Wan nigdy nie szukała kochanka. Miała takie propozycje, zarówno przed ślubem, jak i po nim. Gdy je składano, była oburzona. Teraz jednak wracała myślami do tych chwil z pewnym sentymentem. Lee był jej pierwszym i jedynym. Wszystko wskazywało na to, że będzie również ostatnim. Kobieta jednak tego nie żałowała.

      Marzyła wyłącznie o wnukach. Była pewna, że dzieci zechcą mieć kiedyś swoje potomstwo. Jednocześnie nie chciała wymuszać na nich małżeństwa, jak było to w jej przypadku. W szczególności nie chciała, by spotkało to jej córkę. Nie miała jednak wątpliwości, że wnuki będą, gdyż to była dla ich dzieci jedyna metoda na zapewnienie sobie zabezpieczenia finansowego na starość. Ponadto wpłynęłoby to pozytywnie na pozycję całej rodziny.

      Ta kwestia była bardzo ważna dla pani Lee, podobnie jak rodzinny honor. Nie chciała z kolei więcej materialnych rzeczy, niż udało jej się już zdobyć. Nauczyła się bez nich radzić, aż w końcu zupełnie przestały się dla niej liczyć.

      Miała już telefon komórkowy i telewizor. Zasięg antenowy był jednak, delikatnie mówiąc słaby, ale nie była to kwestia zależna od niej. Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko czekać, aż rząd postawi w okolicy lepsze nadajniki. Zdaniem kobiety na pewno nastąpi to któregoś dnia. Nie chciała samochodu, bo nie miała ochoty nigdzie jeździć. Ponadto okoliczne drogi były w kiepskim stanie.

      To jednak nie były jedyne powody. Dla osób w jej wieku i o jej pozycji, samochód był czymś zdecydowanie poza zasięgiem. Dlatego też zaniechała marzeń o nim dekady temu. Innymi słowy, wystarczał jej rower i stary motocykl, które stanowiły rodzinną flotę transportową.

      Pani Lee nie wzdychała również na myśl o złocie, czy eleganckich ubraniach. Marzenia te wybiła jej z głowy wiele lat temu rzeczywistość, wiążąca się z wychowywaniem i utrzymywaniem dwójki dzieci za pensję rolnika. Pomimo tych wszystkich rzeczy, pani Lee była szczęśliwą kobietą. Kochała swoją rodzinę, a także chciała zostać kim jest i gdzie jest, dopóki pewnego dnia Budda nie przywoła jej do domu.

      Pan Lee przyglądał się żonie, gdy ta szła w jego kierunku. Kobieta poprawiała coś pod swoim sarongiem. Usiadła na brzegu stołu i podwinęła nogi. Siedziała niczym syrena na skale.

      - No dobrze, co ta stara prukwa miała do powiedzenia?

      - No przestań, Mat! Przecież ona nie jest taka zła. Może i nie potraficie się dogadać, ale czasami tak bywa, prawda? Nigdy nie powiedziała o tobie złego słowa. Ba, pytała nawet o twoje zdrowie… i o dzieci.

      - Czasami bywasz strasznie głupi, Heng. Wyraża się o mnie dobrze i jest dla mnie miła tylko wtedy, gdy dookoła są ludzie. Gdy jednak jesteśmy same, traktuje mnie jak śmiecia i zawsze tak było. Nienawidzi mnie, ale jest zbyt przebiegła, byś się zorientował. Wie bowiem, że stanąłbyś po mojej stronie. Wy mężczyźni wiecie niby wszystko o całym świecie, a nie dostrzegacie rzeczy pod własnym nosem.

      - Przez te lata oskarżała mnie o mnóstwo rzeczy… Że niby jestem flejtuchem, nie dbam o dzieci, a raz nawet powiedziała, że moje potrawy śmierdzą, jakbym przyprawiała je kozimi bobkami! Ech, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie wierzysz nawet własnej żonie, prawda? Tak, uśmiechaj się, ale powiem ci, że przez ostatnie trzydzieści lat nie było mi do śmiechu. No, ale dobrze już – co ci powiedziała?

      - Właściwie to nic. Tylko mnie zbadała swoją starą metodą. Wiesz – sikanie na mech, plucie na kamień, a potem danie się spryskać alkoholem z tej jej szczerbatej gęby. Na samą myśl mną wzdryga. Obiecała odezwać się jutro, kiedy będzie znała

Скачать книгу