Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 28
– Nie boję się, że spadnę, tylko… że skoczę – odparł, ale nie słyszał swojego głosu.
Podniósł się, stanął na ostrej krawędzi skały, spojrzał w dół, potem zadarł głowę, popatrzył na dwa orły, dotknął otwartymi dłońmi uszu i dopiero wtedy usłyszał swój głos, który brzmiał jak adhan, wezwanie muezina na modlitwę, ale nie zaczynał się od Allah akbar.
– Suicide is painless / it brings on many changes / and I can take or leave it if I please…
Głos powoli gdzieś odpłynął i w końcu znikł w ciszy, za mgłą.
Hasan otworzył oczy, obudzony strumieniem zimnej wody. Próbował wciągnąć powietrze, ale zachłysnął się i zaczął kasłać. Nos miał spuchnięty, pełen zakrzepłej krwi i nie mógł swobodnie oddychać. Najgorszy był jednak ból prawej ręki, która potężnie nabrzmiała i zsiniała. Wydawało mu się, że jest ciężka, jakby była wykuta z granitu.
W pomieszczeniu panował półmrok i Hasan pomyślał, dlaczego w katowniach zawsze jest ciemno, jakby oprawcy oszczędzali na prądzie. To takie dziwne, skoro używają go do tortur. Zabawne, przeszło mu przez myśl i nawet się delikatnie uśmiechnął. A jaką wartość ma dla nich życie ludzkie, ilu kilowatów? To dziwne, bo przecież człowiek jest coś wart, dopóki żyje. To takie niezwykłe, tyle razy oglądałem takie sceny na filmach, a teraz sam w tym uczestniczę. To nie może być prawda.
Hasan uciekał myślami od tego, co się działo, w najróżniejsze zakątki i zaułki świadomości, bezskutecznie próbując oddzielić swoje ciało od ducha i duszy. Chwilami wydawało mu się, że jest tuż-tuż i za moment nastąpi… eksterioryzacja, jak mówiła Harriet, ale w islamie tylko Allah może zarządzać duszą i duchem. Dlaczego Allah nie jest taki litościwy i nie zrobi tego dla mnie? – pomyślał i aż się zdziwił, jak człowiek wystawiony na cierpienie może jeszcze myśleć logicznie, a nawet z ironią, i jakby na dowód tego poczuł silny ból w głowie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale nie zemdlał. Potężny Reza znów uderzył go pięścią w twarz. Widać wypróbował już siłę ciosu i teraz wie, jak ją dawkować, żebym nie stracił przytomności, bo to czysta strata czasu i wody, pomyślał Hasan i wypluł na podłogę krew zmieszaną ze śliną.
– Przypomniałeś sobie, skurwysynu? – zapytał spokojnym głosem lekko siwiejący mężczyzna koło czterdziestki z czterodniowym zarostem koloru smoły. – Doskonale wiemy, że jesteś angielskim szpiegiem z MI6, ty fiucie złamany! Gdybyś był z Mosadu, to jaj już byś nie miał. Wiemy, po co tu przyjechałeś, i wiemy tak samo jak ty, że wcale nie nazywasz się Hadad. Człowieku! – Siwy podniósł głos. – Przecież wszystkie twoje papiery są fałszywe. Kogo ty chcesz oszukiwać? – Przesunął leżący na biurku plik dokumentów w kierunku Hasana. – Jak dostałeś się do Iranu? – Chwila ciszy. – Czy Reza ma ci powtórzyć pytanie? Doskonale wiemy, że jesteś Irańczykiem, zatem dlaczego służysz tym amerykańskim i angielskim psom?
– Nazywam się Hadad Ghamzanah i handluję marmurem… Pochodzę z Szirazu…
– Człowieku! W Szirazie nikt cię nie zna, ani pod tym adresem, który jest w dowodzie, ani w twoim rzekomym miejscu urodzenia. Jesteś typowym nędznym szpiegiem z podrobionymi dokumentami i głupią legendą – rzucił siwy zupełnie spokojnie. – Rozkułem to w pięć minut. Jak się nazywasz? Skąd się tu wziąłeś?
– Hadad Ghamzanah… z Szirazu…
– Posłuchaj, śmieciu. Nim tu przyjechałeś, musiałeś być przeszkolony i nie powiesz mi, że nie uprzedzali cię, co z tobą zrobimy, jak wpadniesz. Nie jesteś pierwszy i wszyscy prędzej czy później zaczynają mówić.
Siwy wstał. Był bardzo niski i wyjątkowo krępy. Ubrany w wymięte szare spodnie, wypuszczoną na wierzch białą koszulę nie pierwszej świeżości, bez kołnierzyka i z zapiętymi mankietami, wyglądał jak prawdziwy islamski wojownik. Ponad trzydzieści lat od wybuchu rewolucji jej duch wciąż żył i nie wróżył niczego dobrego swoim wrogom. Hasan dobrze o tym wiedział, nim wsiadł do samolotu Lufthansy. Jak cierń tkwiły mu w pamięci słowa Harriet, by zastanowił się dwa razy, czy na pewno gotów jest podjąć się tego zadania, i mimo że powtarzała to po stokroć, poczucie misji i tęsknota za Teheranem okazały się silniejsze.
– Dobry szpieg sypie wszystko od razu. Co prawda dostaje od Rezy profilaktyczne lanie, żeby przypadkiem czegoś nie zapomniał, ale potem ma spokój, czeka spokojnie na dźwig, wodę albo na wymianę. Dobry szpieg wie tylko tyle, ile potrafi wytrzymać na przesłuchaniu. U was tam, w Londynie, o tym nie wiedzą? Partacze jesteście.
– Hadad… z Szirazu… – wydusił z siebie Hasan.
– Ty śmieciu! Musisz dużo wiedzieć, skoro tak się upierasz przy tej bzdurnej historyjce. Wiesz, jak z tobą jest? Nie wystarczy, że się przyznasz, że pracujesz dla tych śmierdzących Anglików, sługusów jankesów z Wirginii. Będziesz musiał jeszcze to udowodnić. – Dał znak i Reza uderzył Hasana otwartą dłonią w ucho. Więzień natychmiast upadł na podłogę. – Ale my wiemy o tobie więcej, niż ci się wydaje.
Siwy podszedł do leżącego i kopnął go krótką nogą w brzuch. Hasan zwinął się w kłębek, jakby chciał się osłonić przed następnym uderzeniem. W uchu czuł ostry ból, który promieniował do mózgu i oka. Ręka była napuchnięta jak bania i podświadomie chronił ją przed kolejnymi urazami, chowając pod sobą.
– Wiesz, psie niewierny, dlaczego na przywitanie złamałem ci rękę? – Siwy wrócił na swoje miejsce za biurkiem, a Reza podniósł Hasana i posadził go na stołku. – Nie wiesz? To ci powiem. W Islamskiej Republice Iranu tortury są prawnie zakazane, dlatego ja cię tylko pytam. Po ryju dostajesz za karę, bo jesteś psem śmierdzącym, śmieciem, który podniósł rękę na królestwo Allaha, zatruł powietrze, którym oddychał Mahomet i Ali, więc trzeba ci było ją złamać, żebyś więcej jej nie podnosił. Teraz ci ją podleczymy, aż przestanie boleć, trochę się zrośnie, ty się zastanowisz… mamy czas… – Siwy założył ręce za głowę, pokazując przepocone pachy. – A jak się nie namyślisz, to ci ją znowu złamię i tak będzie ciągle od początku. Nie mówili ci o tym w ojczyźnie szatana? Myślałeś, że można tu sobie przyjechać i rozrabiać jak w Iraku czy Libii… – Urwał i po chwili krzyknął: – Tu jest Iran, śmieciu!
Wielki Reza, który stał tuż za nim, założył mu na głowę worek i w tym samym momencie Iran znikł Hasanowi sprzed oczu, zrobiło się ciemno. Po chwili poczuł ukłucie w ramię.
Znów dostał narkotyk i wiedział już, że za kilka minut straci i tak luźny kontakt z otoczeniem, jego myśli zaczną krążyć bezładnie, pojawią się starzy znajomi i śmieszne małe potwory. Dusza, duch i ciało rozdzielą się skutecznie, ale nie z woli Allaha, lecz szatana. Chwilami myślał nawet, że to kara za jego niezbyt pobożne życie.
Nie mógł sobie przypomnieć, gdzie został aresztowany i kiedy to się stało, żadnego miejsca, niczyjej twarzy. Wszystko mu się mieszało i nie był w stanie określić, co było wcześniej, co później. Wiedział, że oprawcy właśnie na to liczą i dlatego dają mu narkotyk, bo nic tak nie przeraża jak szaleństwo.
Podczas przesłuchania, bity, nie mógł logicznie myśleć. Słowa siwego bezboleśnie przecinały go na wylot, a wówczas pytania i odpowiedzi w żaden sposób do siebie nie pasowały. Chwilami jednak, pewnie wbrew woli Rezy i siwego karła, na brudnej betonowej ścianie celi wyświetlały