Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 29
Gdzie jestem? W Teheranie, Kom, Meszhedzie? Kim są ci ludzie, siwy, Reza? To Pasdaran… Brygada Al-Kuds? Na pewno! A może to jednak Vevak? Zresztą co za różnica… Chcą mnie zmęczyć psychicznie. Najwyraźniej z jakiegoś powodu potrzebują mnie w jednym kawałku. Publiczny proces skruszonego szpiega, egzekucja dla gawiedzi, wymiana? Wiedzą przecież, że nie jestem mudżahedinem.
Myśli galopowały coraz szybciej i z wolna traciły sens.
Reza od pierwszej chwili, nim jeszcze go uderzył, kojarzył mu się z Buźką z Bonda i tym samym pobudzał jego przeponę do płytkich wstrząsów śmiechu. Teraz prowadził go długim korytarzem, ściskając jego kark ogromną, mięsistą łapą, i nie potrzebował do tego żadnych kajdanek ani pomocników. Hasan czuł, że gdyby Buźka zacisnął dłoń, bez trudu zmiażdżyłby mu kręgosłup.
Było mu już prawie obojętne, co się z nim stanie. Jego głowę wypełniała endorfina najwyższej czystości, mimo to był coraz bardziej senny i nastawiony na melancholijną podróż do wnętrza siebie.
Nie ma sztuki piękniejszej, prostszej i wyrazistszej niż cyrk. Nie ma lepszego cyrku na świecie niż rosyjski. A w Rosji najlepszy to oczywiście Cyrk Jurija Nikulina na bulwarze Cwietnym, chociaż są tacy, którzy uważają, że najlepszy jest teraz Jekaterynburski.
W takim zwykłym teatrze to aktor jedynie gra. Nauczy się roli i gra, siedzi, stoi, mówi albo chodzi tylko. A w cyrku to trzeba grać swoim życiem. Lwy na przykład są bardzo niebezpieczne. Albo koziołkowanie na trapezie. Nie mówiąc o rzucaniu nożami. Ile było tragedii na arenie, ilu wspaniałych artystów poświęciło życie, by człowiek mógł podziwiać i poznać prawdziwą sztukę! Poznać właściwie siebie.
Taki teatr jak Na Tagance albo Bolszoj na przykład też jest potrzebny. Ale to tylko udawanie. Nie ma sztuki bliższej życiu niż cyrk – uważał Andriej Trubow, tak samo jak wielu Rosjan i Rzymian.
Odkąd związał się z Galą, powoli zaczął rozróżniać temperaturę kolorów, znaczenie kształtów, emocje ukryte w tonach i sztuka niespiesznie przebiła się przez twardy pancerz żołnierza specnazu. Czasami zbyt szybka jej percepcja powodowała u niego podenerwowanie, chwilami smutek, bywało, że agresję, ale prawie zawsze, ku jego zaskoczeniu, kończyło się na coraz to nowych przyjemnych doznaniach. Gala mówiła, że tak musi być, że to sztuka właśnie, i Jagan z nią nie dyskutował, bądź co bądź to ona studiowała malarstwo. Dziwne wydawało mu się jedynie, o czym Gali nie mówił, że wojna i walka, a najbardziej śmierć, choć nigdy nie zakłócały jego porządku wewnętrznego, wyzwalały w nim bardzo podobne przyjemne doznania.
Najbardziej jednak lubił, gdy mówiła o nim, że sam jest dziełem sztuki, a właściwie natury, lub jednym i drugim, co samo w sobie nie może być owocem ziemskiej syntezy. Natura obdarzyła go wyjątkowo szczodrze antycznym marmurowym ciałem – mówiła czasami, siedząc na nim okrakiem – i zmysły łowcy, intuicję zwierzęcia, wrażliwość artysty, zegarek i miarkę w umyśle, a artysta Głogow – w dwugłowego orła przecudnej urody, chociaż Jagan uważał wciąż, że to smok.
Po spotkaniu z gadającym kotem w Wilnie nie był już taki pewien, czy z jego intuicją i zmysłami jest tak dobrze, jak uważa Gala, czy też odezwała się w nim wtedy wrażliwość artysty, ale na wszelki wypadek nic jej o kocie nie powiedział, bo bardzo lubił, jak siedziała na nim okrakiem i mówiła o sztuce.
Cyrk kochał od dziecka, jak każdy, ale dopiero Gala ukazała mu z całą mocą, że to sztuka, chociaż sama cyrku nie lubiła. Wszystko może być piękne – mówiła i udowadniała to z niezwykłą łatwością.
Więc Jagan na sztuce cyrkowej nie oszczędzał, kupił bilet za trzy tysiące rubli i od dwóch godzin kręcił się, zniecierpliwiony, po bogato ozdobionym różnokolorowymi lampionami bulwarze Cwietnym, między Sadową-Suchariewską a placem Trubnym.
O dziewiętnastej rozpoczynało się przedstawienie w Cyrku Nikulina, na które czekał od dawna. Miejsce wykupione miał w pierwszym rzędzie, bo nie znosił, kiedy mu ktoś zasłaniał arenę i zakłócał bezpośredni kontakt z artystami. Wyjątkowo denerwowały go hałaśliwe i wiercące się nieustannie dzieci, które nie rozumiały powagi wydarzenia, reagując spontanicznie i naiwnie.
Tego dnia Jagan był wyjątkowo podniecony, bo wystąpić miała grupa z Kubania z kaukaską dżygitówką i udmurccy akrobaci Sokołowa. Właśnie te pokazy uwielbiał najbardziej, szczególnie dżygitówkę.
W Moskwie wieczorem było dwadzieścia pięć stopni mrozu i bardzo sucho. Jagan, z gołą głową, bez rękawiczek i bez szalika, już cztery razy zawrócił pod kolumną pamięci poległych żołnierzy OMON na placu Trubnym. Za każdym razem, kiedy dochodził do tego miejsca, zatrzymywał się w postawie zasadniczej, ani trochę mniej zasadniczej niż na placu Czerwonym, i przepisowo salutował.
Za dwadzieścia jeden siódma, czyli dokładnie tak, jak zaplanował, zbliżył się do kolumny, by zasalutować ostatni, piąty raz i udać się wprost do oddalonego o dwieście dwadzieścia trzy metry cyrku wielkiego Jurija Nikulina, który tak pięknie zagrał w Kaukaskiej brance. Jagan nie miał wątpliwości, że Kaukaz już nigdy nie będzie taki piękny i sielski jak na tym filmie, ale uważał, że przynajmniej trzeba dążyć do przywrócenia tego stanu, nawet jeżeli ma to być robione przy użyciu AK-47 czy śmigłowca szturmowego Mi-24.
Opuścił rękę z wyciągniętą sztywno dłonią, delikatnie dotknął nogi i obrócił się na pięcie. Odszedł ledwie kilkanaście metrów od kolumny, kiedy drogę zastąpił mu potężny, wysoki chłopak w sobolowej uszatce mocno przesuniętej na bok, rozpiętym kożuszku i z piwem w dłoni. Zatrzymał się przed nim, wyprostował i zasalutował, najwyraźniej parodiując Jagana. W tym samym momencie gdzieś z boku buchnął gromki mieszany, damsko-męski śmiech i Jagan dostrzegł grupę młodych ludzi, którzy na jego spojrzenie również zasalutowali, wznosząc puszki z piwem i wołając do swojego bohatera:
– Brawo, Igor… Zuch… Baczność, żołnierzyku!
Piwo na takim mrozie musi być wstrętne… szczególnie importowane – pomyślał Jagan, patrząc na puszkę heinekena w dłoni Igora. Najzimniejsze piwo nie powinno mieć mniej niż dwa… no, trzy stopnie, ale na takim mrozie… rosyjska wódka to co innego, to bym zrozumiał.
I nie wyjmując rąk z kieszeni, prostym kopnięciem doljo czagi w lewą stronę uszatki przerwał śmiech chłopaka. Ten nie zdążył nawet przewrócić oczami, otworzył jedynie szeroko usta i zwalił się pionowo w dół jak podcięty wybuchem komin.
– Nie pij piwa na mrozie, chujozo śmierdząca, bo ci ta psia morda przymarznie do puszki – powiedział Jagan i spokojnie ruszył do cyrku na przedstawienie.
Ach… – westchnął głęboko. Dzisiaj kubańscy Kozacy, kurde – pomyślał z radością i przyspieszył kroku.
To był wieczór! Jagan stał kilka minut i bił brawo tak mocno, że jeszcze w metrze nie mógł się trzymać poręczy. Wielokrotnie podrywał publiczność do aplauzu, a po dżygitówce