Nielegalni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 32

Nielegalni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

własnymi ścieżkami, ale cieszył się szacunkiem za koleżeńskość i dyskrecję.

      – Wasia… Coś ty źle wyglądasz. Z kim wczoraj piłeś? Pójdziemy wieczorem do bani? Dobrze ci zrobi – zaproponował Popow. Trafił na odpowiedni moment, bo Krupa nie chciał być dzisiaj sam.

      Oleg Popow miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i mógł się poszczycić wyjątkowo wysportowaną sylwetką. Do służby wstąpił w dwa lata po zakończeniu studiów na Uniwersytecie Grodzieńskim. Z podgolonymi skroniami i gęstym jeżykiem na czubku głowy wyglądał na zwykłego trzydziestodwulatka i dokładnie tyle miał. Poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym.

      Krupa spóźnił się pięć minut. Zajechawszy na parking przed wejściem do klubu sportowego KGB, wysiadł z wyraźnym trudem. Z bagażnika wyjął sportową torbę i reklamówkę, w której pobrzękiwały butelki z piwem. Podszedł do Popowa, omiatając wzrokiem pusty parking.

      – Patrz! Sobota, a nikogo nie ma!

      – Sklepy monopolowe dodatkowo dzisiaj zarobią. Po porannym przedstawieniu u nas towarzysze będą mieć zajęcia w podgrupach. To dobrze… nie? Będziemy sami w bani – stwierdził Popow z uśmiechem.

      Ten jego ton trochę drażnił Krupę. Już rano miał wrażenie, że Popow jest jakiś nienaturalnie ironiczny, jakby nie rozumiał, że śledztwo w sprawie zabójstwa Stepanowycza może i o niego zahaczyć.

      Jak Służba Bezpieczeństwa prowadzi dochodzenie, to zawsze coś znajdzie, na każdego… – pomyślał z lekkim niepokojem kapitan Wasilij Krupa. Przekręty, korupcję, zaniedbanie, oszustwa, a może nawet jakiegoś szpiega. Dobrze powiedział Popow, że dzisiaj będą zajęcia w podgrupach, bo każdy ma coś na sumieniu i padł na nich blady strach! Kurwa! Tyle lat nie wziąłem ani grosza! Pierwszy raz mi się zdarzyło, bo zachciało mi się nowego samochodu – wciąż rozważał, gdy szli w kierunku klubu. Miał wrażenie, że Popow coś mówi, ale jego słowa do niego nie docierały.

      – Co ty, Wasia? Ogłuchłeś?! – Zobaczył zdziwiony wzrok Popowa i usłyszał trochę podniesiony głos. – Napisałeś raport, pytam!

      – Nie! A… kiedy mamy je oddać? – zapytał szczerze zdziwiony, bo ten szczegół umknął mu zupełnie.

      – Jutro rano… Wasia! Co ty, jeszcześ nie wytrzeźwiał?

      – Jakoś mi to wyleciało… Będę pisał dzisiaj wieczorem. Po bani zawsze mi się umysł rozjaśnia – zażartował, by ukryć, że zupełnie zapomniał o tak ważnej sprawie.

      W bani było mocno napalone i zapach płonącego drewna wypełniał już szatnię, w której ubierało się kilku młodych piłkarzy. W pomieszczeniu obok bani Popow postawił na stole piwo oraz pociętą w talarki kiełbasę i kiszone ogórki. Zasiedli za stołem owinięci w ręczniki.

      – A ty, Oleg, już napisałeś swój raport? – zapytał Krupa, otwierając piwo.

      – Też jeszcze nie! – odparł Popow i po chwili zapytał: – Może napiszemy wspólnie?

      Mimo że nie miało to najmniejszego sensu, pytanie Popowa zabrzmiało bardzo poważnie. Tak się przynajmniej Krupie wydawało, bo mówiąc to, Oleg zawiesił głos i spojrzał na niego z dziwnym, surowym wyrazem twarzy. Tak innym od jego dotychczasowego ironicznego nastroju. Krupa jednak zignorował propozycję, biorąc ją za kolejny żart.

      Weszli do osmolonej bani, pachnącej wysuszonym drewnem i świeżą brzozą. Oleg od razu mocno polał rozżarzone kamienie i pomieszczenie wypełniła gorąca para.

      – Co teraz będzie, Oleg? Jak sądzisz… – zapytał Krupa.

      W odpowiedzi nie usłyszał jednak nic nowego. Na takie pytanie każdy w KGB odpowiedziałby tak samo. Trochę oczywistych frazesów, okraszonych banałami.

      Nagle przypomniał sobie, że ma w domu trzy tysiące dolarów, które dostał wczoraj od celników.

      A jeżeli oni są zamieszani w zabójstwo Stepanowycza? – pomyślał w przypływie zaniepokojenia. Muszę się natychmiast pozbyć tej forsy! Nie… może lepiej gdzieś ją schowam i przeczekam, a nuż wszystko się wyjaśni. Byłoby szkoda takiej kasy!

      Wyjął z wiadra dwie mokre brzozowe wiązki i jedną podał Olegowi.

      – Zamówiłeś już samochód, Wasia? Co ty chciałeś kupić? Nie pamiętam… Volkswagena passata? Ten twój opel chyba ledwo się już trzyma…

      Krupa wciąż się zastanawiał, co zrobić z pieniędzmi, i myśl o odjeżdżającym samochodzie jeszcze bardziej go zasmuciła.

      – Rozglądałem się… Mam znajomego, który ciągnie samochody z Niemiec. Obiecał mi znaleźć coś odpowiedniego. Ale wygląda, że nie wyrobię się finansowo. Stanowczy brak kasy!

      – Mogę ci pożyczyć, jeśli chcesz. Ile potrzebujesz?

      – Dzięki! Ale teraz nie miałbym z czego oddać. – Przez chwilę Krupie zrobiło się przyjemnie, bo po raz pierwszy ktoś bezinteresownie zaproponował mu pożyczkę.

      – Nie krępuj się, Wasia. Mogę ci pożyczyć trzy tysiące baksów. Na pół roku. Jak się zdecydujesz, daj znać. Jesteś porządny chłop! Wiem, że oddasz.

      Popow chlusnął wodą na kamienie i zaczął okładać Krupę po plecach brzozową miotłą, aż posypały się z niej liście i przylgnęły do ścian i ciała.

      – Wiesz co, Oleg? Skoro masz wolną kasę, może rzeczywiście pożyczyłbym te trzy tysiące – odparł po chwili Krupa, który zrozumiał, że właśnie znalazł sposób na rozwiązanie swojego problemu. Od razu zrobiło mu się lżej na duszy, wymęczonej od porannego telefonu Kondratowicza. – Chcesz, żebyśmy spisali jakąś umowę… coś w tym rodzaju? – zapytał.

      Popow pokręcił głową.

      Po kilkunastu minutach, spoceni i oblepieni zielonymi listkami, wyszli z bani i wzięli zimny prysznic. Otworzyli po następnym piwie, które smakowało jak po długiej podróży przez pustynię, chociaż było to tylko zwykłe żygulowskoje.

      – Masz alibi na piątkową noc? – zapytał niespodziewanie Popow.

      – Jasne! – niepewnie odpowiedział Krupa. – Czemu pytasz?

      – Nic, tylko tak… bo ja na przykład nie mam! – Znów w jego głosie zabrzmiała nutka ironii. – Z piątku na sobotę siedziałem w domu i oglądałem telewizję. Ale nic nie piłem, bo nie piję sam… A Stepanowycz był podobno mocno wlany. Czyli w zasadzie można powiedzieć, że mam coś więcej niż alibi. – Roześmiał się.

      – Oleg, ty chyba jesteś ostatnią osobą, którą można by o to podejrzewać! Zresztą sam mówiłeś, że to mogła być robota jakichś chuliganów… nie?

      – Tak słyszałem. Myślałem o tej sprawie – zaczął Popow, jakby deklamował na akademii. – Według mnie to było tak: Stepanowycz, wbrew temu, co o nim mówią, robił lewe interesy. Z czego miał taki samochód, ciuchy, daczę i forsę na dupy?! No… chyba nie z pensji! Nie jesteś przecież naiwny, Wasia, co? – Krupa pokiwał znacząco głową, krążąc wzrokiem gdzieś po stole. – Zastępca szefa kontrwywiadu, jeżeli robił interesy, to nie

Скачать книгу