Nielegalni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 39
– Złotowski jako agent musiał pisać informacje ręcznie lub na swojej maszynie – włączył się do rozmowy Popowski – zatem praktycznie podróbka jest niewykonalna. Wykrycie błędu byłoby łatwe i mogłoby nas drogo kosztować. Zapomnijmy o tym!
– To co? Sprawa jest więc… nie do wykorzystania?! Jaka szkoda! – Krugłow wyglądał na szczerze zawiedzionego.
– Otóż nie do końca. Rzecz jest bardziej skomplikowana, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje. I co więcej, interesująca, może nawet bardzo interesująca. – Misza wyraźnie przejął inicjatywę. Wiedział, że generał już od dłuższego czasu męczy się z Krugłowem, a obowiązek rozmowy z kimś nielubianym wyczerpuje go podwójnie.
Wyjął z marynarki mały kołonotatnik.
– Sądzimy – kontynuował – że sprawa Złotowskiego… i nie tylko, bo dotyczy też innych osób… w razie sukcesu może nadać nowy impuls projektowi „Car Puszka”. Poza tym ma też inny wymiar, niezwykle ważny dla interesów naszego kraju.
– Może więcej konkretów, Sasza! Nie jestem przecież amatorem – zwrócił się Krugłow do generała z lekkim zniecierpliwieniem, wyraźnie omijając Popowskiego.
– Otóż wygląda na to, że materiały, dotyczące Złotowskiego i pozostałych naszych agentów w Polsce, naszych oficerów, nielegałów, prowadzonych operacji i Bóg wie, co tam jeszcze jest, znajdują się zakopane na terenie twierdzy brzeskiej – odpowiedział Lebiedź.
Na okrągłej twarzy Krugłowa pojawiło się głupawe zdziwienie, zupełnie jak u dziecka, któremu ktoś wyrwał lizaka.
– To jak puszka Pandory zmutowana z Mitrochinem, a w tamtych czasach zasady konspiracji daleko odbiegały od tych, które obowiązują teraz, i pewnie jest tam mnóstwo danych – ciągnął generał. – Sądząc z notatki Zarubina z tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku oraz analizy naszych archiwistów i historyków, archiwum, o którym mówimy, może mieć poważne znaczenie polityczne. Nie muszę przypominać, jak Polacy rozgrywają sprawę Katynia. Wtedy, przed wojną, Polska miała dla nas podstawowe, wręcz strategiczne znaczenie. Teraz wszystko zależy od tego, w czyich rękach znajdzie się to archiwum! Ta broń wciąż może strzelać! – Zawiesił na chwilę głos, by zrobić na Krugłowie jeszcze większe wrażenie. – Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Ależ oczywiście! Jakżeby inaczej?! Natychmiast poinformuję o tym prezydenta, na pewno zwoła posiedzenie kolegium. No dobrze… Powiedz mi, Sasza, jaki masz plan? Kiedy to wykopiesz? – Krugłow sprawiał wrażenie bardzo poważnego.
– Wiemy, że jest zakopane na terenie twierdzy w Brześciu, ale nie wiemy dokładnie gdzie! – odezwał się Misza Popowski. – To ogromny teren, częściowo muzealny, częściowo wojskowy. Budynki zostały w większości zniszczone podczas wojny, prawie nic nie wygląda tam tak jak przed czerwcem czterdziestego pierwszego roku.
– Skąd wiemy, że archiwum jest właśnie tam i że zostało zakopane? – dopytywał się Krugłow.
– Wskazuje na to analiza wszystkich okoliczności i wydarzeń w czterdziestym pierwszym roku. Początkowo nasi specjaliści uważali, że archiwum wpadło w ręce Niemców, którzy przecież wiedzieli o jednostce Zarubina w twierdzy i którym z pewnością zależało na przechwyceniu dokumentów. Mogli przejąć naszą polską agenturę, dlatego zniknęli nasi nielegałowie w Warszawie, potem pewnie przejęli to Amerykanie, i tak dalej. Taka była wersja, jak to się mówi, do wczoraj! – Popowski mówił ze swobodą, jak na spotkaniu towarzyskim.
– To była idiotyczna decyzja przenosić Wydział Polski do Brześcia! Pewnie stał za tym Beria, co? – zapytał Krugłow.
– To był pomysł Fitina, ówczesnego szefa wywiadu NKWD, i Zarubina. Beria i Mierkułow tylko go zatwierdzili. Pamiętaj, że to były inne czasy. Wtedy taka idea wydawała się odważna i niepozbawiona sensu – szybko zareagował Lebiedź. – Zostawmy to teraz, to już nie ma znaczenia. Istotne są konsekwencje i to, co powinniśmy zrobić. Misza, przedstaw nasze pomysły.
– Jak powiedział towarzysz generał, ani Niemcy, ani Amerykanie nie mają tego archiwum, ale to słaba pociecha. Może nawet byłoby lepiej, gdyby przepadło gdzieś w podziemiach Langley, bo oni i tak by nie zrozumieli, co posiadają.
Pokój wypełnił gromki śmiech.
– Mamy w Polsce agenta, kryptonim „Hook”. Według uzyskanych przez niego informacji niedawno w Instytucie Pamięci Narodowej w Warszawie miało miejsce spotkanie. Zgłosił się tam człowiek, który przekazał szczegółową informację o miejscu ukrycia archiwum w twierdzy brzeskiej. Co jednak najważniejsze, informacja ta jest dobrze udokumentowana, a źródło jej pochodzenia wiarygodne. Przyjmujemy zatem założenie, że archiwum znajduje się tam! – stwierdził Popowski.
– Doskonale! Czyli… jest szansa na jego przejęcie. Agent, ten… Hook, jest sprawdzony? Czy Polacy nas w coś nie wrabiają? – zapytał podniecony Krugłow.
– Hook jest typowym oferentem. Zwykła szmata. Sam do nas przyszedł. To nadzwyczaj próżny i chciwy człowiek. Pracuje dla pieniędzy i zaspokojenia swoich chorych ambicji, chociaż formalnie udaje ideowca. Tak też go traktujemy, jako ideowca, dla dobra współpracy. Wykorzystywany jest w zupełnie innych sprawach, to archiwum wyszło niejako przy okazji. Jak każdy oferent przeszedł skomplikowany proces weryfikacji i kombinacje sprawdzeniowe. Pozytywnie. Najważniejsze jednak, że dał nam i wciąż daje informacje, które się potwierdzają. Na przewerbowanie oczywiście podatny, ale pod względem psychicznym nie nadaje się do udziału w grze operacyjnej czy dezinformacji…
– Nie rozumiem… To na chuja nam taki agent! Duże ryzyko, że Polacy wsadzą nas na konia – skomentował Krugłow z miną znawcy problemu.
– Polacy szybko by się zorientowali, że jest nieprzydatny do bardziej zaawansowanych operacji, bo może przynieść więcej szkód niż pożytku – kontynuował Popowski, nie zwracając uwagi na Krugłowa. – W tej antyrosyjskiej atmosferze i w sytuacji, jaka panuje w polskich służbach, prędzej by mu urządzili proces pokazowy. Krótko mówiąc, informację o archiwum traktujemy jako pewną, tym bardziej że mamy też wiele innych danych, o których teraz nie będę mówił. – Popowski starał się uniknąć podawania szczegółów identyfikujących agenta. Lebiedź oczywiście dobrze wiedział, o kogo chodzi, ale Krugłow nie musiał. – Jak już powiedziałem, agent przekazał wiarygodną informację, że archiwum jest w twierdzy brzeskiej. Niestety, nie wiemy dokładnie gdzie, w którym miejscu. Według informacji agenta znajduje się wewnątrz cytadeli, ale pewności nie ma.
– Przecież nie przekopiemy całej twierdzy! Są urządzenia do wykrywania przedmiotów pod ziemią! – ożywił się Krugłow.
– Tak, magnetometr. Mamy też inne. Zresztą wykorzystanie ich w tym przypadku jest mocno wątpliwe, skoro nie dysponujemy dostatecznie precyzyjnymi informacjami – skomentował krótko Popowski. – Istnieje jednak dokładny plan z oznaczonym miejscem ukrycia skrzyni. Ten plan przekazał człowiek, który poinformował IPN o całej sprawie. Naszemu agentowi, niestety, nie udało się uzyskać tego dokumentu. Czyli, krótko mówiąc, Polacy znają dokładną lokalizację. My nie!
Krugłow patrzył to na Popowskiego, to na Lebiedzia, dziwnie otwierając