Nielegalni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 42

Nielegalni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Nie o to chodzi. Jak będziemy gotowi, to przedstawimy go na kolegium – stwierdził generał i szybko przeszedł do innego tematu. – Zapytasz pewnie, jak to się przekłada na naszą pracę operacyjną. W rzeczywistości koncentrujemy się na inspiracji i dezinformacji i do tego głównie wykorzystujemy naszą polską agenturę. Wiele się nauczyliśmy podczas operacji dyskredytującej polskiego premiera w dziewięćdziesiątym piątym roku. Okazało się, że było to nadzwyczaj łatwe, a pozytywne skutki tej operacji odczuwamy do dzisiaj.

      Rozległo się pukanie i do pokoju weszła sekretarka.

      – Andriej Michajłowicz prosi o telefon – powiedziała, zwracając się do Krugłowa.

      – No tak! Wiem, o co chodzi. Będę musiał zaraz jechać. To bardzo ciekawe i ważne, o czym mówisz. Dokończymy później, dobrze? – Skinął Lebiedziowi głową. – O sprawie brzeskiej natychmiast poinformuję Władimira Władimirowicza. Z pewnością będzie chciał porozmawiać z tobą o szczegółach.

      – Zaczekaj chwileczkę! – Lebiedź starał się ukryć niepokój. – Jest jeszcze jeden aspekt tej operacji, o którym nie mówiliśmy. Warto, żebyś zwrócił na to uwagę prezydentowi.

      Krugłow wstał już z fotela i wpychał koszulę w spodnie.

      – Operację prowadzić będziemy na terenie Republiki Białorusi – ciągnął generał. – Zdajesz sobie sprawę, co by było, gdyby to archiwum wpadło w ręce Łukaszenki?! Już on by wiedział, jak to wykorzystać przeciwko nam i Polakom. Aż strach pomyśleć!

      – No tak, tego nie wziąłem pod uwagę. To rzeczywiście może być problem! – skomentował Krugłow. – Mam o tym porozmawiać z prezydentem? Czy ty to zrobisz?

      – Ja to zrobię… – odpowiedział Lebiedź. – Tak czy inaczej major Popowski uwzględnia tę okoliczność w przygotowaniu planu operacyjnego. Właściwie istnieje możliwość wykorzystania naszych ludzi w białoruskiej KGB, przynajmniej do neutralizacji tej siły. Tu teoretycznie nie powinno być problemów. Gorsza sprawa ze Służbą Bezpieczeństwa Łukaszenki! – zakończył.

      Konrad dotarł do domu wyjątkowo szybko. Przejazd z centrum miasta na Kabaty zajął mu tylko piętnaście minut. Jechał swoim saabem z prędkością relaks, jak ją określał, to znaczy tak, by czuć orzeźwiający wiatr na twarzy, ale bez konieczności wkładania czapki. Mimo że w Warszawie było sporo kabrioletów, Konrad miał wrażenie, że jego antyczny już samochód przyciąga większą uwagę niż inne. Nie było kierowcy, który nie zwróciłby na niego uwagi.

      Od dawna zdawał sobie sprawę, że ściąganie na siebie uwagi jest sprzeczne z podstawowymi zasadami profesji oficera wywiadu, ale jego odwzajemnione uczucie do tego właśnie samochodu było silniejsze.

      Zaparkował w garażu i wjechał windą na czwarte piętro. Gdy wszedł do mieszkania, przypomniał sobie, że nie kupił piwa, więc zszedł do małego sklepu koło domu i kupił sześć piw Warka Strong w butelkach. Marcin miał być za godzinę.

      Zdążył jeszcze wziąć prysznic i zmienić ubranie. Uruchomił zestaw muzyczny Sony podłączony do radia internetowego i wybrał swoją ulubioną stację.

      Z głośników popłynęły dźwięki, które już znał.

      W pierwszej chwili przeleciało mu przez myśl, że to wokaliza z jakiegoś utworu Preisnera. Nagle zatrzymał się w bezruchu. Stojąc pośrodku pokoju, słuchał, jak za melodią podąża czysty, piękny kobiecy głos, który go otacza i paraliżuje. Czuł dreszcze przebiegające po ramionach, nagle zrobiło mu się zimno. Miał wrażenie, że zapada się do wnętrza, a myśli jak w transie biegną za głosem pieśni. Bał się tylko, że ten głos za chwilę zamilknie, i na ułamek sekundy ta świadomość przemieniła się w rozpacz.

      W końcu przebudził go głos spikera. Nie wiedział, czy stał tak minutę, czy kwadrans ani skąd w jego dłoni wziął się pusty kubek. Z odczuciem relaksującego fizycznego zmęczenia i pustym szumem w głowie opadł na kanapę. Dochodził do siebie powoli, nie mogąc się uporać z coraz bardziej dręczącą myślą, skąd zna to nagranie. Niewątpliwie już gdzieś je słyszał. I to na pewno nie był Preisner! Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego poprzednio nie wywarło na nim takiego wrażenia! Kiedyś częściej wpadał w takie stany pod wpływem muzyki, ale już dawno mu się to nie zdarzyło. Być może sprawa archiwum tak pobudziła jego emocje, że muzyka zadziałała jak narkotyk.

      Może… Muszę ustalić, co to było, bo będzie mnie to nieustannie męczyć – pomyślał.

      Wziął głęboki oddech i przypomniał sobie, że nie wstawił piwa do lodówki. W kuchni zapisał godzinę – 18.32 – i postanowił, że wyśle do redakcji radia maila z pytaniem o ten utwór.

      Dzwonek domofonu odezwał się za piętnaście siódma.

      Konrad otworzył bramę, nie podnosząc słuchawki, i zostawił uchylone drzwi. Po chwili wszedł Marcin z plecakiem, w którym pobrzękiwały butelki.

      – Piwo już kupiłem! – krzyknął do niego z kuchni Konrad. – Jesteś głodny? – zapytał.

      – Owszem! – odparł Marcin.

      – Do wyboru. Możemy zamówić pizzę lub chińszczyznę. Mają tutaj doskonałą zupę pekińską i krewetki w cieście sezamowym. Co bierzemy?

      – Wolę chińszczyznę.

      – Przejrzyj ulotkę restauracji Mistrz Azja i zamawiaj. Zjemy na balkonie, okej? – Konrad zdjął z lodówki brązową kartkę i podał Marcinowi.

      Marcin przeniósł się na kanapę do salonu, wziął telefon i ściszył ryczące radio.

      Usiedli na balkonie. Konrad podał piwo i opuścił markizę, zacieniając miejsce, w którym siedzieli.

      – Szefie… – zaczął Marcin. – Chciałem porozmawiać o pewnej sprawie, która wydawała mi się ważna, ale po tym, co szef powiedział dzisiaj rano w firmie, nie mogę o niczym innym myśleć. Wszystko mi się miesza!

      – Co ci się miesza, Marcinku?

      – No, może nie miesza, ale jestem pod wrażeniem… Zrozumiałem coś, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Chcę powiedzieć, że… – zawiesił głos – że może szef na mnie liczyć. Zrobię wszystko, co tylko będzie trzeba. Nie chcę, by szef myślał, że to sprawa osobista… chociaż też… ale po prostu uważam, że tak trzeba. – Jego głos brzmiał trochę dziecinnie, ale szczerze i poważnie. – Dziękuję, że wziął mnie szef do tej roboty, że mi zaufał, zanim się dowiedział, o czym chcę dziś z szefem porozmawiać.

      – To nie ma dla mnie znaczenia – odparł Konrad.

      – Dla mnie ma, szefie! I to duże!

      – Jesteś jeszcze młodym, ale już doświadczonym oficerem. Masz nosa do tej roboty i nigdy się na tobie nie zawiodłem…

      Konrad powstrzymał się, by mu nie powiedzieć, że zwyczajnie go lubi, bo nie chciał, aby jego oficerowie, z wyjątkiem Sary, mieli poczucie zbytniego skracania dystansu. Po prostu nie używał takich słów,

Скачать книгу