Nielegalni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 45
– Jeżeli tak – kontynuował Mirek – to uznaliśmy, że musimy użyć kredek, z których korzystali ówcześni polscy kartografowie wojskowi. Inaczej nie będzie to przekonujące. Dzięki polskim hobbystom ustaliliśmy, że w wojsku używano głównie produktów firmy Staedtler.
– Zatem kredki pasują! Co dalej? – rzucił z niecierpliwością Konrad.
– Mamy kredki… Teraz potrzebny był przedwojenny papier. W tym momencie musimy się przyznać do poważnego przestępstwa…
Konrad spojrzał ze zdziwieniem, podejrzewając M-Irka o kolejny niestandardowy pomysł. A przecież i tak, zlecając im tę robotę, powiedział wyraźnie: „Nieważne, jak to zrobicie. Ma być gotowe za dwa dni”.
– Otóż papier pochodzi z pracy magisterskiej niejakiego Mieczysława Bieguna z tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego roku. Na początku i na końcu były puste kartki. Tak się wtedy robiło, żeby było ładniej, bardziej elegancko…
– Poważnie – dodał Irek.
– No to ciach, i wycięliśmy…
– A skąd wzięliście pracę tego Bieguna? – zapytał Konrad.
– No właśnie… Z Biblioteki Narodowej.
– A dlaczego praca magisterska jakiegoś Bieguna jest w Bibliotece Narodowej? Gdzieś słyszałem to nazwisko…
– Też nie wiemy! – odpowiedzieli zgodnie jak na komendę.
– No dobrze, w końcu wycięliście puste kartki… tak? Biblioteka nie straciła zatem żadnego tekstu, ani jednego słowa, ni literki… Nawet nie jestem pewny, czy doszło do uszkodzenia dzieła… prawda? – Ton Konrada jednoznacznie wskazywał na lekką ironię.
– Mamy kredki, mamy papier… Teraz szkic! Co ma być na dokumencie… – zaczął poważniej Mirek.
– Zawartość dokumentu, jego treść to robota Lutka – wyjaśnił Irek. – Wykonał nieprawdopodobną pracę. Siedział nad zdjęciami satelitarnymi twierdzy brzeskiej i w internecie przez siedemdziesiąt godzin, bez snu, żywiąc się swoimi koktajlami warzywno-owocowymi.
Położył na stole ogromny arkusz. Zdjęcie satelitarne cytadeli twierdzy w Brześciu było poznaczone różnokolorowymi kreskami, kółkami, cyframi, literami. Na brzegach widniały również jakieś obliczenia. Konrad miał wrażenie, że brak w tym elementarnego porządku i logiki.
– Według Lutka skrzynia…
– A gdzie on jest? – zapytał nagle Konrad.
– Śpi!
– Chyba przesadza z tą skromnością. Będę musiał z nim porozmawiać…
– Według Lutka – powtórzył Irek – skrzynia jest tutaj! – Wskazał czerwone kółko. Następnie podszedł do drugiego stołu i przyniósł identycznych rozmiarów arkusz, który położył na zdjęciu satelitarnym.
– Co to takiego? – zainteresował się Konrad.
– Tym razem pomógł nam hobbysta z Niemiec. To kopia polskiego przedwojennego planu twierdzy. Bardzo dokładna, już nie tajna. Powiększyliśmy z Lutkiem jej fragment do pełnej zgodności ze skalą zdjęcia i nałożyliśmy jedno na drugie.
Tymczasem Mirek zakrył okno i zapalił światło pod szklanym blatem. Pojawił się wyraźny obraz, składający się z rysunku, zdjęcia i znaków postawionych przez Lutka. Konrad przyjrzał się dokładniej tej niezwykłej kompozycji i dopiero teraz zauważył, że praca Lutka ma określony porządek i sens.
– Na podstawie szkicu profesora i jego opowieści Lutek dokonał analizy topograficznej twierdzy i wytypował miejsce zakopania skrzyni. Najpierw na podstawie planu od Niemca, potem nałożył na to zdjęcie satelitarne. Wyszło, że to tutaj, plus minus dwa metry. – Irek wskazał ręką czerwone kółko. – Lutek jest pewny w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach! To są ściągnięte z internetu zdjęcia horyzontalne tego miejsca. – Podał Konradowi plik fotografii A4.
– Nie będzie łatwo! No dobrze, pokażcie mi teraz to drugie miejsce – powiedział, przejrzawszy zdjęcia.
– Lutek wytypował punkt, który nazwaliśmy „Siurpriz”, po drugiej stronie cytadeli. Tak usytuowany, by można było go obserwować z dużej i bezpiecznej odległości, także w nocy. – Irek wziął wskaźnik i pokazał Konradowi zielone kółko na mapie. – Miejsce położone jest około trzystu siedemdziesięciu metrów na północny zachód od wejścia, po drugiej stronie niedużego zagajnika, niewidoczne z drogi głównej. W pobliżu są ruiny fortu. Punkt obserwacyjny Lutka jest tutaj – pokazał strzałką – około trzystu dwudziestu metrów na północ, na wałach otaczających twierdzę. Widoku nie zasłaniają żadne drzewa, a Lutek może stąd szybko i bezpiecznie ewakuować się do miasta i ukryć.
– Wygląda dobrze! Nazwa też mi się podoba… Dowcipnisie! – stwierdził z przekąsem Konrad. – Musimy to jednak jeszcze przećwiczyć, jak się wyśpi nasz gromowładny komandos. W porządku, co dalej?
– Teraz, szefie, gdy mieliśmy już punkt „Siurpriz”, mogliśmy przystąpić do produkcji właściwego dokumentu – rozpoczął Mirek. – Wyszliśmy z założenia, że to nie będzie oczywiście kopia, bo być nie może, lecz dokument łudząco przypominający oryginał, wskazujący na „Siurpriz” jako miejsce ukrycia skrzyni. Musiał też zawierać wszystkie cechy indywidualne oryginału profesora, jak charakter pisma, kolorystykę, zabrudzenia. W rzeczywistości udało nam się skopiować dokument, wprowadzając dodatkowe informacje, a inne wymazując, tak by nie było najmniejszej wątpliwości, że skrzynia jest w punkcie „Siurpriz”.
– A jeżeli Rosjanie zbadają dokument? Przecież nie są durniami, mogą podejrzewać, że to nasza inspiracja, że chcemy ich wpuścić w kanał. Zakładam, że będą chcieli zobaczyć oryginał, chociaż na chwilę, żeby go zbadać… – Konrad przechadzał się po pokoju, mówiąc, jakby się głośno zastanawiał.
– Dokument sprawia dobre wrażenie – wtrącił Irek. – Nawet dla znawcy, który weźmie go do rąk, jest absolutnie przekonujący… Najwyżej specjalistyczne badanie laboratoryjne mogłoby wzbudzić pewne wątpliwości… ale i to nie sądzę. Poddaliśmy go nawet utlenianiu, by kredka wyblakła i wyglądała bardziej naturalnie…
– Szefie, nie jesteśmy zawodowymi fałszerzami, znamy trochę technikę kryminalistyczną – odezwał się Mirek, jakby sądził, że Konrad jest niezadowolony – ale zrobiliśmy co w naszej mocy…
– Panowie, źle mnie zrozumieliście. To jest wspaniałe dzieło, niezwykłe! Powiem wprost: jestem dumny, że z wami pracuję, i dobrze o tym wiecie! Nie ma idealnego falsyfikatu, bo wówczas nie byłby to falsyfikat. A w naszej pracy, jak wiadomo, nie da się wszystkiego przewidzieć, zaplanować. Szczęście, przypadek i syndrom nieodrobionych lekcji są aktorami każdego naszego przedstawienia, czy tego chcemy, czy nie. I tak też jest w tym przypadku. Miejmy więc nadzieję, że Rosjanie to kupią! Wtedy ich mamy! – powiedział Konrad lekko podniesionym głosem i w duchu zawstydził się swojego patosu.
– Teraz ostatnia sprawa – przejął inicjatywę Irek. – Zabezpieczenie dokumentu na wypadek, gdyby ktoś próbował go skopiować…
– Panowie!