Nielegalni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 37
Zaległa cisza. Sara patrzyła na Konrada, wciąż trzymając go za ramiona, i wydawało jej się, że na jego twarzy pojawił się uśmiech, który nie mógł oznaczać nic innego, jak tylko to, że…
– Tak, Saro, chcę zrobić dokładnie to, co myślisz… – usłyszała jego głos.
– Misza…
– Tak jest, towarzyszu generale – odpowiedział w słuchawce telefonu służbowo brzmiący głos.
– Krugłow będzie trochę wcześniej, więc nie wychodź od siebie. Czekaj na mój telefon… Znasz Krugłowa? – zapytał generał armii Aleksander Lebiedź, przewodniczący Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej.
– Osobiście nie, tylko z mediów i korytarzowych komentarzy… od kolegów pamiętających go z czasów, gdy tu pracował. Był ponoć dobrym zawodowcem, ale zawsze marzył o Kremlu. Zastępca szefa administracji prezydenta to chyba właściwe dla niego stanowisko… – Mówiąc to, Michaił Popowski, naczelnik Wydziału Polskiego SWZ, zdawał sobie sprawę, że jego słowa nie są całkiem zgodne z obiegowymi opiniami o Krugłowie.
– Już dobrze, Miszka… nie bądź takim cynicznym dyplomatą. Wszyscy wiemy, jaki to arogant i karierowicz, ale nasz, i to jest ważne. Chodziło mi tylko o to, czy potrafisz z nim rozmawiać. Czy wiesz… jak? Z kimś takim jak on… Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Dam sobie radę, towarzyszu generale – odpowiedział pewnie Popowski.
– W porządku – stwierdził bez przekonania Lebiedź. – Jak ojciec, Misza? Wyszedł już ze szpitala? – I po kilku sekundach dodał: – Powiedz mi, jak będzie z powrotem w domu. Chcę go odwiedzić. Tylko nie zapomnij!
– Tak jest, towarzyszu generale. Zabieg odbył się bez komplikacji, ale, prawdę mówiąc, rokowania są nie najlepsze. W domu będzie prawdopodobnie w poniedziałek. Brat go przywiezie…
– Wyślę po niego mój samochód. Musi wiedzieć, że o nim pamiętam. To mój przyjaciel… No dobrze, porozmawiamy o tym później. A teraz czekaj, Misza, aż cię wezwę. I… nie rób przedstawień! – zakończył Lebiedź i nie czekając na reakcję Popowskiego, odłożył słuchawkę.
Niski, mocno łysiejący, z wystającym brzuchem, Krugłow rozsiadł się w głębokim skórzanym fotelu, jakby sam był gospodarzem spotkania, i zapalił papierosa, chociaż wiedział, że Lebiedź nie znosi dymu papierosowego. W gabinecie nie było nawet popielniczki, więc generał czekał, aż Krugłow o nią poprosi, i to czekanie sprawiało mu satysfakcję.
– Jak twój syn, Sasza? Dobrze mu idzie biznes? – zapytał Krugłow, jakby go to cokolwiek obchodziło.
– Tak! Wszystko w porządku, bardzo dobrze! Otwiera nowe przedstawicielstwo w Finlandii – odpowiedział formalnie Lebiedź.
– No to pięknie! Zanim przejdziemy do naszej sprawy, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Władimir Władimirowicz, po dokładnym zapoznaniu się z waszym projektem budżetu służby na przyszły rok, dołożył wam… na mój wniosek oczywiście… jeszcze więcej, prawie dziesięć procent. Polecił już premierowi uwzględnić to w budżecie resortowym. Macie też zgodę na rozszerzenie tej waszej afrykańskiej operacji, zapomniałem kryptonimu…
– „Ałmaz” – powiedział Lebiedź, zadowolony z tej decyzji, bo przynosiła ona służbie poważne dochody. – Jak będę widział się z prezydentem, to podziękuję mu osobiście – rzucił pro forma i dodał: – Cieszy, że kierownictwo państwa docenia SWZ.
– Sasza, coś ty się tak nabzdyczył?! Myślisz, że my… Władimir Władimirowicz i ja… zapomnieliśmy, skąd wyszliśmy?! Prezydent uważa cię za swojego przyjaciela i nauczyciela. Nie udawaj, że nie wiesz! Wywiad dostanie wszystko, macie wspaniałe wyniki, i to jest twoja zasługa.
Krugłow bardzo się starał, by brzmiało to szczerze, tak szczerze, jak to tylko możliwe. Ale Lebiedź dobrze wiedział, że Kreml szykuje mu boczny tor, bo prezydent coraz częściej wyręczał się Krugłowem, chociaż wiedział, że w Jasieniewie nie jest on mile widziany.
– Daj koniak, Sasza, i zaczynamy… – rzucił ciepłym głosem Krugłow i zgasił papierosa na talerzyku z serwisu do kawy.
– Tatiana, podaj koniak i popielniczkę – polecił Lebiedź przez interkom sekretarce, po czym zwrócił się do swego rozmówcy: – Zarysowała się bardzo ciekawa sytuacja w sprawach polskich. Jak wiesz, już od lat pracuje specjalna komisja Tichomirowa, badająca nasze zasoby archiwalne po ucieczce Mitrochina. W ramach komisji działają sekcje terytorialne, między innymi polska. Przez lata niewiele mogła się posunąć, efekty były mizerne. Jednym z najważniejszych problemów, które utrudniały jej pracę, był brak akt spraw agenturalnych pionu nielegalnego z okresu przed wybuchem wojny. Jak ustaliła komisja… i są na to dokumenty… w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku Wydział Polski INO NKWD został przeniesiony do twierdzy brzeskiej. Jednak wszystkie jego oryginalne akta zaginęły w czerwcu czterdziestego pierwszego roku. Naczelnikiem w tym czasie był Wasilij Zarubin, który jedyny ocalał z kilkunastoosobowego składu Wydziału, bo dwudziestego drugiego czerwca był w Moskwie…
– Nie wiedziałem, że Zarubin był naczelnikiem Wydziału Polskiego S. To ciekawe. Słyszałem, że pracował nad polskimi oficerami będącymi wówczas w naszej niewoli… Wspaniały człowiek! Legenda! Szkoda, że został tak potraktowany po powrocie z USA. – Krugłow sprawiał wrażenie, że dobrze zna tę postać.
– Tak czy inaczej po dwudziestym drugim czerwca oryginalne materiały zaginęły. W Centrali zachowała się jedynie korespondencja między Brześciem a Moskwą. W tym czasie Zarubin ciągle był w podróży i do Brześcia nie zaglądał zbyt często. Przed wybuchem wojny kierował naszą siatką w Jugosławii. Natomiast nad bieżącą pracą Wydziału sprawował pieczę niejaki Pokrowski, po którym słuch zaginął. Nie wiadomo też, co się stało po wybuchu wojny z naszymi nielegałami w Polsce, a było ich troje. Do września trzydziestego dziewiątego roku prowadzili w Polsce czterech agentów. Zresztą, co jest oczywiste, nikt pewnie wtedy nie miał głowy zajmować się tą sprawą. Zawierucha wojenna, Polska zeszła na daleki plan… Zarubin wyjechał w czterdziestym pierwszym roku do naszej rezydentury w USA. Dopiero w czterdziestym drugim Stalin polecił intensyfikację pracy wywiadowczej w sprawach polskich. Pamiętaj, że nielegalna rezydentura w Warszawie była tylko fragmentem naszych działań na tym kierunku. W tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku Zarubin na polecenie Centrali sporządził notatkę, w której odtworzył z pamięci swoją wiedzę na ten temat. Było tego sporo, ale zapamiętał tylko dwa nazwiska naszych agentów. Między innymi niejakiego Henryka Złotowskiego, znanego w przedwojennej Polsce opozycyjnego działacza i ukrytego sympatyka Związku Radzieckiego.
– Byli wtedy tacy Polacy?! – roześmiał się Krugłow.
– Posłuchaj teraz! – powiedział Lebiedź ze zgrabnie zagranym przejęciem. – Jeden z naszych archiwistów, młody entuzjasta, zaczął dłubać przy tej sprawie. I co się okazało! Złotowski zmarł w tysiąc dziewięćset