Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 4
– Dobra! Dobra! – odezwał się nagle mężczyzna. – Załatwimy sprawę, kurwa!
– Nie wie pan, kiedy można zastać tego lokatora nad panem? – zapytał Karol, wciąż coś pisząc w zeszycie. – Pan tu podpisze! – powiedział po chwili, dał mężczyźnie długopis i podsunął zeszyt.
– Jaki lokator?! Panie! Dupa, i to jaka! – ożywił się tamten.
– To może przyjdę, jak nie będzie męża – odparł Karol z udawaną ironią.
– Gdzie tam, panie! Sama mieszka! Wysoka blondyna, ale żadnego fiuta z nią nie widziałem… No… tego… łóżko też nie wali po nocy.
– Długo tu mieszka?
– Parę lat… nie pamiętam. Kupiła to mieszkanie ze trzy albo cztery lata temu. I zaraz mi, kurwa, zalała całą kuchnię. Tynk odszedł z sufitu. Patrz pan! – Karol spojrzał na zagrzybiony sufit. – Potem robiła remont. Wszystko wypierdoliła na śmieci… Ma cipa kasę, ma… Co ja z nią miałem, panie!
– Kiedy ją najlepiej zastać?
– Nie wiem. Często wyjeżdża… wraca raczej późno…
– Dobrze. Dziękuję panu. Niech pan czeka na gazowników!
– Dobra. Dobra – zakończył mężczyzna tym samym tonem, jakim zaczął.
Karol wyszedł na klatkę schodową z dziwnym uczuciem, że chętnie pchnąłby nożem tego obślinionego pijaka, ale jednocześnie był mu wdzięczny, bo usłyszał to, co chciał, i były to dobre wiadomości. Na tyle dobre, że nie musiał się zastanawiać, dlaczego w tym mieszkaniu zameldowana jest jakaś Sara Kaliska. Można było to łatwo wyjaśnić na sto sposobów. Wiedział o tym aż nadto dobrze.
Następnego dnia o siódmej rano ustawił samochód w miejscu, z którego miał doskonały widok na drzwi klatki numer 2.
Było dosyć ciepło i sucho. Wiedział, że rozpozna ją z łatwością. Jej obraz tkwił w jego pamięci, jakby był utrwalony w miejscu wybranym wyłącznie dla niej.
O siódmej trzydzieści zamknęło się okno sypialni, co oznaczało, że Zuza wkrótce będzie wychodzić. Pomyślał, że jeżeli codziennie wychodzi o tej porze, to z pewnością musi gdzieś pracować i pewno nie jest już freelancerem. Wolał, żeby była wolnym człowiekiem, tak jak mówiła we Lwowie.
Po chwili otworzyły się drzwi i wyszła Zuza. Karol instynktownie pochylił się w fotelu. Rozpoznał ją od razu. Słomkowozłote włosy miała spięte wysoko z tyłu głowy, identycznie jak wtedy, gdy widział ją ostatni raz w oknie pociągu do Kijowa.
Zatrzymała się na moment przed wejściem, jakby chciała się upewnić, jaka jest pogoda. Podniosła kołnierz granatowego żakietu w marynarskim stylu, ze złotymi guzikami. Była w dżinsach i czarnych butach na płaskiej podeszwie. Na ramieniu miała dużą czarną torbę sportową. Kompozycja stroju była trochę męska, dosyć prosta, a jednak dobrana z kobiecym smakiem i stylem, wzmocniona urodą Zuzy i harmonijnymi ruchami jej ciała.
Pamiętał ją trochę inną, w wakacyjnym otoczeniu, ale teraz, gdy patrzył, jak idzie szybkim, pewnym krokiem, a spięte włosy kołyszą się w takt jej ruchów, poczuł, jakby coś ścisnęło go za gardło, jakby niespodziewanie zamarzł i stracił kontrolę nad własnym ciałem. Nigdy wcześniej nie doświadczył podobnego doznania. Ale to było przyjemne.
Potrzebował chwili, by się opanować. Dopiero teraz się zorientował, że Zuza nie będzie jechać samochodem i prawdopodobnie zmierza w kierunku metra albo tramwaju. Postawił kołnierz kurtki, założył okulary i naciągnął głębiej czarną czapkę. Wyskoczył z samochodu, gdy Zuza znikała za zakrętem.
Na placu Wilsona było już sporo porannych przechodniów zmierzających w różnych kierunkach. Jemu jednak się wydawało, że w Warszawie jest teraz tylko ich dwoje.
Weszła do metra. Karol musiał skrócić dystans, ale zachował bezpieczną odległość. Nie był gotowy na przypadkowe spotkanie, nie w takich warunkach.
Kupił bilet w automacie, przeszedł przez bramkę i zobaczył ją stojącą na peronie przy torze w kierunku Centrum. Było dużo ludzi i łatwo mógł się ukryć. Stanął na końcu peronu. Rzadko jeździł komunikacją miejską w Warszawie, bo bał się, że ktoś mógłby go rozpoznać.
Zuza stała bliżej początku peronu, zatem gdy wysiądzie, pójdzie do przedniego wyjścia – pomyślał.
Po chwili nadjechał pociąg. Karol odczekał, aż Zuza wejdzie do jednego z pierwszych wagonów, przepuścił wszystkich pasażerów i wsiadł ostatni do końcowego wagonu.
Wysiadał na każdej stacji, przepuszczając pasażerów, i wracał ostatni. Manewr ten wymagał od niego sporo zdecydowania i siły, jednak Karol radził sobie dobrze. Ta prosta technika pozwalała mu kontrolować, czy Zuza nadal jest w pociągu. Wysiadła z tłumem ludzi na stacji Centrum.
Jej jasne włosy prowadziły go bezbłędnie. Był bardzo blisko i wydawało mu się, że ona wyczuje jego obecność, odwróci się i spojrzy prosto na niego.
Gdy wyszli na zewnątrz, zwiększył dystans. Zuza skręciła w prawo i ruszyła w kierunku Dworca Centralnego.
Widział doskonale, jak przeszła na drugą stronę ulicy Emilii Plater i po chwili zniknęła w jednym z wieżowców. Wszedł za nią wraz z ludźmi spieszącymi do pracy.
Wrócił do domu w Iwicznej i od razu włączył internet. W budynku, do którego weszła Zuza, było około czterdziestu instytucji. Skonstatował, że prawdopodobnie musi teraz pracować dla jakiejś firmy handlowej albo konsultingowej. Poczuł lekkie rozczarowanie i mocno zatrzasnął pokrywę komputera.
Oparł się na fotelu i założył ręce za głowę. Przez chwilę trwał w bezruchu. Dotarło do niego, że po tym wszystkim, co go dziś spotkało, potrzebuje wewnętrznej równowagi i wymiany energii. Postanowił, że pójdzie do siłowni w garażu i przez godzinę nad sobą popracuje, a potem za domem poćwiczy Falun Dafa. Zrobi dzisiaj pełny zestaw ćwiczeń, ale skupi się na Falun Zhou Tian Fa i Shen Tong Jia Chi Fa.
Gdy już będzie odnowiony i gotowy, zasiądzie znowu przy komputerze i spróbuje ustalić, w której firmie pracuje Zuza.
Konrad Wolski, naczelnik Wydziału Specjalnego Q Agencji Wywiadu, siedział w swoim pokoju na dwudziestym piętrze warszawskiego wieżowca i czekał. Przed nim na biurku stał zimny już kubek ze złotym symbolem CIA, nieduże drewniane pudełko o pięknym ciemnobrązowym wzorze i leżał iPhone 4S.
Minęły już ponad dwie godziny. Nie odbierał telefonów i zabronił sekretarce Ewie wpuszczania kogokolwiek aż do odwołania. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, a czarne lusterko telefonu wciąż było martwe.
– Co