Feel Again. Mona Kasten
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Feel Again - Mona Kasten страница 6
Potem przez dłuższą chwilę patrzyłam przed siebie.
Nie ma mowy, żeby Isaac nie słyszał, co Amanda do mnie mówiła. Spojrzałam na niego niespokojnie.
– Powiedz mi, dlaczego ze mną poszedłeś?
Isaac zmarszczył brwi.
– O co ci chodzi?
– Dlaczego jesteś tu ze mną, skoro dobrze wiesz, co zrobiłam?
– To, co się tam działo…
– Taka szmata jak ja nie zasługuje na nic innego – rzuciłam ostro.
– Sawyer! – Spojrzał na mnie z oburzeniem.
– No co? Przecież słyszałeś Amandę.
– Nie obchodzi mnie, co zrobiłaś. Nie wolno podnosić ręki na drugiego człowieka – odparł stanowczo. Przyglądał mi się cały czas, przez szkła tych idiotycznych okularów, i nagle przeszła mi przez głowę durna myśl, czy przypadkiem nie gromadzą one i nie koncentrują wiązek światła, bo nagle zrobiło mi się gorąco.
– Nie wiedziałam. – Nagle usłyszałam swój głos. Wbiłam wzrok w czubki butów, pochyliłam głowę, aż włosy opadły mi na twarz. Tak było lepiej. Czułam się bezpiecznie za zasłoną oddzielającą mnie od spojrzenia Isaaca. – Ani słowem nie wspominał, że ma dziewczynę – ciągnęłam. – W innym wypadku ja nie… Ja nigdy…
– Sawyer – Issac przerwał mi cicho. – Ja ci wierzę.
Podniosłam głowę i założyłam włosy za ucho.
Chłopak przyglądał mi się badawczo. A potem wrócił spojrzeniem do mojego policzka, gdzie zapewne do tej pory był widoczny ślad dłoni Amandy.
– Nie jesteśmy tym, co o nas mówią, Sawyer. Nie pozwól sobie tego wmówić. – Uśmiechnął się z otuchą i powoli, bardzo powoli bolesne pulsowanie w policzku zaczęło ustępować.
3
Al przyglądał mi się badawczo i skrzyżował ręce na piersi. Był to potężny, masywny facet, który wyglądał, jakby bez mrugnięcia okiem mógł powalić na ziemię mnie i jeszcze kilka osób.
Na kogoś innego to spojrzenie zapewne podziałałoby onieśmielająco, ale ponieważ już od czterech miesięcy pracowałam w restauracji Woodshill Steakhouse, znałam go na tyle dobrze, że wiedziałam, że za groźną fasadą kryje się serce miękkie jak rozgrzane masło.
– Daj spokój i daj mi szansę – powiedziałam i z trudem przywołałam uśmiech na twarz. Wiedziałam, że to podziała. Jak zawsze, ilekroć się na to zdobyłam, a to zdarzało się rzadko.
– W porządku. Ale jeśli przepłoszysz mi klientów, już po tobie.
Tym razem mój uśmiech nie był wymuszony.
– Jesteś boski.
Burknął coś niewyraźnie, pchnął drzwi i zniknął w kuchni.
Wreszcie. Szybko zebrałam ostatnie szklanki i ustawiłam je za barem, a potem podeszłam do ogromnej konsoli. Odkąd kilka tygodni temu Al przytaszczył do baru ten, jakoby, relikt jego kariery didżejskiej, kusiło mnie, żeby spróbować swoich sił. Wystarczył jednak jeden krok w zakazanym kierunku, a z kuchni dobiegał groźny głos Ala i ostrzeżenie, że wywali mnie na zbity pysk, jeżeli tylko dotknę konsoli. Tymczasem od dawna uważałam, że powinniśmy grać w restauracji lepszą muzykę, bo nie możemy ciągle katować gości nudnymi, mdłymi kawałkami.
Dawniej miał lepszy gust, stwierdziłam, przeglądając płyty w szafce pod konsolą. Czułam się trochę jak dziecko w Wigilię Bożego Narodzenia. Z niedowierzaniem sięgnęłam po płytę Bullet for My Valentine. Położyłam ją na talerzu i podkręciłam głośność. Chwilę później ostra gitarowa solówka przyprawiła mnie o przyjemny dreszcz.
– Sawyer, mamy gości! – krzyknęła do mnie Willa.
Stłumiłam westchnienie, poprawiłam na sobie czarny fartuszek i pocieszyłam się myślą, że przynajmniej podczas dzisiejszej zmiany będzie mi towarzyszyła dobra muzyka.
Kiedy wyszłam zza zasłony i podeszłam do kontuaru, niejako wbrew woli na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Moja współlokatorka wspięła się na wysoki barowy stołek i układała na kontuarze swojego przedpotopowego laptopa. Jak zawsze nie mogłam wyjść z podziwu, że tak mała, drobna istotka targa ze sobą taki kawał złomu.
– Wydawało mi się, że wybierasz się dzisiaj z ukochanym do Portland – rzuciłam na powitanie i wyjęłam butelkę coli z lodówki.
– Cześć, Sawyer. Ja też się cieszę, że cię widzę – odparła Dawn sucho. – Owszem, właściwie taki był plan, ale potem zdecydowałam, że odwiedzę moją ukochaną współlokatorkę. – Oparła się łokciami o kontuar i ułożyła podbródek na skrzyżowanych dłoniach.
Podsunęłam jej szklankę lodowatej coli.
– Najukochańszą. No dobra, ale tak na serio, dlaczego jesteś tutaj, a nie z nim?
Westchnęła.
– Musiał jechać wcześniej.
Uniosłam pytająco brew.
– I tak po prostu pojechał bez ciebie?
Energicznie zaprzeczyła ruchem głowy.
– Miałam zajęcia z Nolanem i nie spojrzałam na telefon. To była… nagła sytuacja.
– Aha. – Nie naciskałam. Dawn już jakiś czas temu opowiedziała mi, że Spencer, jej chłopak, miał skomplikowaną sytuację rodzinną i często nagle, bez uprzedzenia, musiał wracać do domu. Zdaje się, że jego siostra była chora i bardzo mocno z nim związana.
– Al puszcza dzisiaj niezłą muzykę – zauważyła Dawn po dłuższej chwili.
– Dopuścił mnie do konsoli.
Rozpromieniła się.
– Najwyższy czas! Już od wielu tygodni ostrzyłaś sobie na nią zęby.
W pierwszej chwili zaskoczyły mnie te słowa. A potem przypomniałam sobie, że to przecież Dawn. Choćbym nie wiadomo jak mało mówiła o sobie i o swoim życiu, nie sposób mieszkać z kimś takim jak ona i niczego o sobie nie zdradzić. Chwilami znała mnie lepiej, niż mi to odpowiadało.
Ale to działało w obie strony. Bo spojrzenie, którym mnie w tej chwili mierzyła, było mi już bardzo dobrze znane.
– No dawaj, pytaj – westchnęłam i wzięłam od Willi tacę pełną szklanek. Szybko wstawiałam je do zmywarki.
– O co chodziło, wtedy, w klubie?
Znieruchomiałam.