Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 10

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

podkład dźwiękowy – zauważył Kordian, wyjeżdżając na Złotą w kierunku Jana Pawła II.

      – Najeźdźcy? Bez przesady.

      – Myślałem, że zamierzasz uderzyć z grubej rury.

      – Nie.

      – Mhm. – Skinął głową. – Znamy tam kogoś?

      – W Trybunale? Nie żartuj. To porządni ludzie, szanowani juryści. Nie obracamy się w takim środowisku.

      – Więc z kim chcesz rozmawiać?

      – Z kimkolwiek, kto wie, o co naprawdę chodzi – odparła, patrząc niepewnie w prawe lusterko. Wyregulowała je, by widzieć, co się dzieje z tyłu. – Bo jestem przekonana, że któryś z nich wie.

      – Skąd ta pewność?

      – Stąd, że prokuratura nie zaczynałaby całej tej hucpy, gdyby nie mieli sygnału z wewnątrz, że uchylenie immunitetu jest możliwe. Jeśli więc zawiązano przeciwko Sendalowi jakiś spisek, przynajmniej jeden z sędziów jest zamieszany.

      Musiał przyznać, że było to dość logiczne rozumowanie. Niepokojące, biorąc pod uwagę, że ci ludzie stali na straży praw i wolności obywatelskich, ale logiczne.

      Kordian zawrócił na rondzie ONZ, a potem skierował się w stronę politechniki. Właściwie mógł wyjechać ze Złotych Tarasów na Emilii Plater, ale wiedział, że stanęliby potem w korku na rondzie Dmowskiego. Chyłka nie protestowała, a nawet spojrzała na niego z uznaniem, więc stwierdził w duchu, że podjął słuszną decyzję.

      Pod niewielki budynek przy Szucha zajechali po kilkunastu minutach. Miejsce parkingowe udało się znaleźć kawałek dalej.

      Weszli na teren bez problemu, choć Oryński spodziewał się, że nikt nie może tego zrobić ot tak. Nie uszło to uwadze Chyłki.

      – To nie sejm, Zordon. Nie trzeba tu prosić o audiencję.

      – Myślałem, że konieczne jest chociaż wcześniejsze zapowiedzenie się.

      – Nie. Wystarczy, że jest jakaś rozprawa. Wszystkie są otwarte dla publiczności, chyba że wyłączą jawność. A jeśli deliberują nad wyjątkowo chodliwym tematem, mogą postanowić o wydawaniu kart wstępu. W każdym innym przypadku możesz władować się na salę rozpraw.

      Ale oni nie skierowali się do sali. Joanna poprowadziła go korytarzami, jakby znała budynek na wylot, a potem zatrzymała się przed jednym z gabinetów. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Kordian ruszył za nią.

      Kobieta siedząca za starym, masywnym biurkiem niemal podskoczyła.

      – Joanna?

      – We własnej osobie, pani profesor.

      Oryński bodaj po raz pierwszy słyszał, by w tonie Chyłki zabrzmiała nuta szacunku wobec kogokolwiek. Kiedy podawała rękę sędzi, przyjrzał się starszej kobiecie. Była szczupła, wysoka, miała siwe włosy i smutne rysy twarzy. Kąciki ust opadły jakby permanentnie, a w jej oczach dostrzegł jakiś nieokreślony ból.

      W końcu wyłowił z pamięci imię i nazwisko. Maria Kornacka. Przypomniał sobie je tylko dlatego, że jej kadencja miała się niebawem skończyć i w mediach branżowych spekulowano już, kim zostanie zastąpiona.

      – Można? – zapytała Chyłka, wskazując na krzesło przed biurkiem.

      – Oczywiście, proszę. Siadajcie.

      Kordian miał wrażenie, że dawna patronka przeszła natychmiastowe przeobrażenie w osobę, o której istnieniu nie miał bladego pojęcia. Usiadł obok niej, a potem posłał Joannie krótkie spojrzenie.

      Przedstawiła go, nie zagłębiając się w szczegóły. Sędzia spojrzała na aplikanta w sposób, który sugerował, że nie przywiązuje do jego obecności większej wagi. Właściwie Oryński poczuł się, jakby był walizką, którą Chyłka z braku laku zabrała ze sobą.

      – Co cię sprowadza? Wreszcie zamierzasz zająć się czymś konstruktywnym?

      – Nieustannie to robię, pani profesor.

      – Tak ci się tylko wydaje. Ale jak będziesz w moim wieku, zobaczysz, że prawdziwych zmian nie można dokonać tam, gdzie teraz jesteś.

      Joanna uśmiechnęła się lekko, ale nie odpowiedziała.

      – Sąd Najwyższy albo Trybunał Konstytucyjny – dodała Kornacka. – To jedyne dwa miejsca, gdzie życie jurysty ma znaczenie. Nawet w sejmie czy senacie nie ma czego szukać.

      – Tam z pewnością nie.

      Maria pokiwała głową w zadumie, jakby krótka wymiana zdań spowodowała jakąś głębszą refleksję. Przez moment mrużyła oczy, a potem ledwo zauważalnie potrząsnęła głową.

      – A zatem co tutaj robisz? – spytała.

      – Przyszłam w imieniu klienta.

      – Coś takiego… To raczej niecodzienna sytuacja.

      – Nie da się ukryć – przyznała Joanna. – Bo chodzi o sędziego TK.

      – Słucham?

      Atmosfera nagle się zmieniła i Kordian zrozumiał, że uprzejmość Chyłki nie wynikała z respektu wobec starszej prawniczki. Był to element strategii i najpewniej miał uwydatnić zmianę, której Joanna wypatrywała. Zmianę, którą teraz Oryński wyraźnie dostrzegł. Z oczu Kornackiej znikł ból, zastąpiła go podejrzliwość. Usta lekko się zacisnęły.

      – Przychodzisz w sprawie Sendala?

      Chyłka posłała Kordianowi znaczące spojrzenie.

      – W takim razie najmocniej cię przepraszam, Joanno, ale nie mam nic do powiedzenia.

      – Pani profesor…

      – Będziemy z pewnością tę sprawę rozpatrywać. Nie mogę o niej mówić.

      – Chciałam tylko dowiedzieć się, co…

      – Niczego się ode mnie nie dowiesz. Przykro mi.

      Sędzia wstała zza biurka i mimo że nie wskazała im drzwi, gest był wystarczająco wymowny. Jeszcze przez moment Joanna patrzyła na nią wyczekująco, a potem skinęła głową. Wyszli na zewnątrz, rezygnując z choćby zdawkowego pożegnania.

      Oryński zamknął za nimi drzwi i rozłożył ręce.

      – Wiele się nie dowiedzieliśmy – ocenił.

      – Oprócz tego, że coś tu ewidentnie śmierdzi.

      Trudno było się z tym nie zgodzić. Nie istniał żaden formalny powód, dla którego sędzia miałaby zareagować w taki sposób. Sprawa

Скачать книгу