Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 9

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Nie. Sam mówisz, że powinniśmy skupić się na manipulacji. I wprawdzie rzadko się z tobą zgadzam, Zordon, ale w tym wypadku muszę to zrobić. Wyciągnij kalendarz i zapisz sobie ten dzień. Czy tam zakonotuj w iCalu.

      – Nie ma już iCala.

      – Naprawdę? – bąknęła bez zainteresowania.

      – Teraz to się nazywa po prostu kalendarz. Zarówno na iOS-ie, jak i…

      – Symptomatyczne. A z ciebie od kiedy taki apple boy?

      Wzruszył ramionami, uznając, że najroztropniej będzie nie kontynuować tematu. Chyłka z jakiegoś powodu czuła awersję do produktów z logo nadgryzionego jabłka. Nie bardzo rozumiał dlaczego, bo jego zdaniem ułatwiały życie bardziej niż dostępne odpowiedniki.

      – W każdym razie to data warta zapamiętania.

      – Ale…

      – Muszę z nimi pogadać.

      – Nie wiem, czy to dobry pomysł.

      – Oczywiście, że niedobry – przyznała. – Jak każdy inny w tej sytuacji. Zresztą rozmowa z teoretykami prawa zawsze jest nietrafionym pomysłem. Chyba że należysz do masochistów.

      – W TK nie zasiadają sami teoretycy…

      – Ano nie, jest jeden adwokat. Ale taki z niego praktyk, jak ze mnie kapłanka kannushi.

      – Słucham?

      – Duchowna shinto – wyjaśniła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Co z twoją rozległą wiedzą, Zordon? Czyżby ograniczała się jedynie do specyfikacji najnowszego iPhone’a?

      Puścił ten przytyk mimo uszu, ściągając poły marynarki.

      – Zwariowałaś – ocenił. – Jeśli pójdziesz na Szucha rozmawiać z sędziami, dostarczysz wyjątkowo smakowity kąsek prokuraturze.

      – Tak? Jaki to kąsek?

      – Podczas procesu będą argumentować, że chciałaś wywrzeć nacisk.

      – E tam.

      Przez moment trwała ciężka cisza.

      – To twoja odpowiedź? – zapytał.

      – Jest wymowna.

      – Polemizowałbym…

      – Daj spokój – ucięła i machnęła ręką. – Nie mam zamiaru dopuścić do żadnego procesu. Ukręcę tej sprawie łeb jeszcze przed wniesieniem aktu oskarżenia.

      – W jaki sposób?

      – Sprawię, że pozostali członkowie Trybunału nie uchylą immunitetu. Potrzebuję raptem siedmiu, którzy zagłosują przeciw lub się wstrzymają.

      Oryński spodziewał się, że część nie będzie się z tym obnosić, ale bez wahania zagłosuje na korzyść Sendala. Część będzie zmagać się z dylematem, więc może Chyłka miała rację? Wstrzymanie się od głosu będzie dla nich najbezpieczniejszym wyjściem. Nie złamią zawodowej solidarności, a jednocześnie nie narażą się na zarzuty, że kryją przestępcę.

      A im tyle wystarczy.

      – I jak zamierzasz ich przekonać?

      – Racjonalnymi argumentami i siłą czystej logiki.

      – A nie machlojkami, groźbami, umiejętną sofistyką i manipulacją?

      – Nie.

      – To coś nowego.

      – Owszem – przyznała. – I stoi to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzę, ale czasem trzeba postąpić wbrew sobie.

      Uśmiechnął się blado, ale Chyłka nawet na niego nie spojrzała. Przetrząsała szuflady biurka i raz po raz rzucała coś pod nosem, zapewne niezbyt wyszukane obelgi pod adresem prawnika, który wcześniej zajmował gabinet.

      W końcu podniosła się i poprawiła żakiet.

      – Nic tu po mnie – orzekła. – Tamten trzpiot musi zrobić porządek. Potem przewiozę tu rzeczy z mojego poprzedniego biura.

      – Poprzednio pracowałaś w boksie porad prawnych w Arkadii.

      – Ale mój salon grał rolę gabinetu, jeślibyś zapomniał.

      Pamiętał doskonale. Zarówno bajzel, jaki panował w jej mieszkaniu przy Argentyńskiej, jak i spojrzenie, jakim obrzucała go, ilekroć przypominał o pracy w boksie. Teraz w jej oczach nie było już ani pretensji, ani poczucia klęski. Zupełnie jakby wymazała tamten epizod z pamięci.

      Miał nadzieję, że równie zdeterminowana będzie w kwestii alkoholu.

      – Jedziesz ze mną? – spytała, ruszając w stronę drzwi.

      Kordian szybko się podniósł.

      – Tak, potrzebujesz kierowcy.

      – Od kiedy?

      – Od kiedy zabrali ci prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem.

      – Nie sądzę.

      – Przecież…

      – Nie przeczę, że zabrali. Przeczę, że potrzebuję kierowcy.

      Chwilę później podeszli do czarnej iks piątki. Stała na parkingu w Złotych Tarasach i jeśli nie była wyposażona w autopilota, Chyłka rzeczywiście prowadziła mimo orzeczonego zakazu prowadzenia. Oryński pokręcił głową, a potem zajął miejsce za kierownicą bmw.

      Spojrzał na deskę rozdzielczą.

      – Coś nie tak? – odezwała się Joanna. – Zapomniałeś, jak się jeździ prawdziwym samochodem?

      – Nie.

      Powiedzieć, że to auto różniło się od jego żółtego daihatsu YRV, to nie powiedzieć nic. Czuł się, jakby siedział w pojeździe stanowiącym połączenie limuzyny i czołgu. Odchrząknął, a potem wbił wsteczny.

      – Naprawdę zamierzasz mieć w poważaniu prawko? – spytał, obracając się przez ramię.

      – Pół na pół.

      – To znaczy?

      Chyłka włączyła radio. Na wyświetlaczu pokazała się informacja zwiastująca rychłe nadejście gitarowych riffów. W odtwarzaczu zakręciła się płyta The Number of the Beast Iron Maiden.

      – Jak będzie okazja, zaprzęgnę do powozu jakieś cielę, jak teraz – powiedziała, zerkając niepewnie do tyłu. – A jeśli nie, sama poprowadzę. Jakie jest prawdopodobieństwo,

Скачать книгу