Upał. Marcin Ciszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Upał - Marcin Ciszewski страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Upał - Marcin Ciszewski

Скачать книгу

niego walka się nie skończyła. Nie udało mu się zdetonować ładunku, ale to nie znaczy, że zrezygnował z zadawania strat.

      – To znaczy?

      – Nawet w celi może rzucić się na pańskich ludzi i próbować wyrwać im broń. Może walczyć głową. Kajdankami. Jeżeli jest chory, rozdrapie skórę, wsadzi sobie palec w tyłek i z krwią wymieszaną z kałem pod paznokciami zaatakuje strażnika, by go zarazić.

      Jakub słyszał o tym. Czytał amerykańskie opracowania. Wtedy trochę nie dowierzał.

      Samochód stanął. Byli na dziedzińcu ministerstwa.

      – Więc?

      – Proponuję, by na razie go nie rozkuwano.

      – To się da załatwić.

      Jakub wysiadł. Kobieta wysiadła również i stanęła przed podinspektorem. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła dłoń.

      – Nie było okazji się przedstawić – powiedziała. – Kapitan Katarzyna Maria Potocka. Zastępca dyrektora Centrum Antyterrorystycznego. Sporo o panu słyszałam. Sporo dobrego.

      Krzeptowski trzasnął drzwiami o wiele mocniej, niż to było konieczne.

      9

      Telefon zadzwonił chwilę później.

      Głos Olbrychta był nieco przytłumiony, ale dało się nim wyczuć coś w rodzaju satysfakcji.

      – Ładunek rozbrojony. Jedziemy do Rembertowa.

      – Szczere gratulacje. – Tyszkiewicz dopiero w tej chwili uświadomił sobie, jak bardzo był zdenerwowany. – Kiedy dostanę raport?

      – Czterdzieści minut jazda, pół godziny przygotowania, eksplozja, zbieranie szczątków, badania…

      – Ile?

      – Sześć godzin. Minimum.

      Jakub spojrzał na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Dopiero? Miał wrażenie, że od ogłoszenia alarmu minęło półtora roku. Wczorajszy sukces piłkarzy nastąpił podczas ostatniego zlodowacenia.

      – Dobrze. Raport na czwartą. Przede wszystkim chcę wiedzieć, dlaczego nie było eksplozji.

      Olbrycht chwilę milczał.

      – Zadzwonię – powiedział w końcu, po czym się rozłączył.

      Jakub szybkim krokiem wszedł do budynku, czując na plecach oddech Krzeptowskiego i szybkie kroki Katarzyny Marii Potockiej. Cała trójka żwawo pokonała schody. Tuż za drzwiami czekali Goździk i Jadwiga.

      – Siedzi – powiedział szef AT po prostu. Wyglądał na zmęczonego.

      Tyszkiewicz wiedział, że to pozór: Goździk wytrzymałością przewyższał wszystkich o kilka długości.

      – Mówił coś?

      – Nie. Jest całkowicie bierny.

      Potocka cmoknęła głośno, ale Jakub nie zwrócił na to uwagi.

      – Gdzie ci z prewencji?

      – Czekają. – Jadwiga Stec przekrzywiła głowę. – Każdy w osobnym pomieszczeniu.

      – Dobrze. Zanim zaczną składać zeznania, chcę pogadać z dowódcą patrolu.

      – Tak jest.

      Tyszkiewicz odwrócił się w stronę Krzeptowskiego.

      – Stasiu, potrzebuję nagrania z monitoringu. Samo miejsce zdarzenia, ale też szersze ujęcia. Może uda się odtworzyć drogę, jaką facet się tam dostał. Jeżeli przyjechał autobusem albo metrem, chcę wiedzieć, na którym przystanku wsiadł. Jeżeli samochodem – numer rejestracyjny i portret kierowcy. Może ktoś coś widział i uda się ustalić, gdzie gość miał kwaterę. Niech Wenderlich niezwłocznie uruchomi swoich ludzi. Załatw przydział dodatkowych sił z Terroru Kryminalnego. Chcę wiedzieć, skąd gość się wziął.

      Zaschło mu w gardle.

      Nie czekając, aż ekipa rozejdzie się do zadań, skierował się do jednego z pokoi przesłuchań.

      10

      Starszy stopniem policjant z prewencji siedział na niezbyt wygodnym krześle i choć nabrał już nieco kolorów, nadal drżał. Pił kolejne szklanki wody i niemal natychmiast je wypacał.

      Jakub zamknął drzwi i usiadł naprzeciwko funkcjonariusza.

      – Tyszkiewicz – powiedział łagodnie. – Dowodzę tym interesem.

      Policjant skinął głową. Miał prosto ciosaną twarz i niewielki, starannie przystrzyżony wąsik. Nawet z odległości półtora metra zajeżdżało od niego dymem papierosowym i niedawnym strachem.

      – Wójcicki. Młodszy aspirant.

      – Potem złożysz szczegółowe zeznanie. Ja chcę tylko zadać parę pytań. Ale na wstępie powiem ci, że zachowaliście się bardzo dobrze. Obaj. Pełen profesjonalizm.

      Wójcicki spojrzał na Jakuba z niejakim oszołomieniem. Być może nie był przyzwyczajony do pochwał i gratulacji.

      – Dziękuję.

      – Jak wpadliście na faceta?

      – Szliśmy z Trockiewiczem… znaczy moim partnerem… – Chrząknął.

      Wyraźnie miał kłopoty z przełykaniem śliny. Szklanka z wodą była pusta. Stres zatapiał w tym facecie pazury coraz głębiej.

      – I?

      – Od Emilii Plater. Zawsze tak robimy. Od Złotych Tarasów…

      – Szczegóły dasz do protokołu. Interesuje mnie samo spotkanie.

      – Szliśmy od Emilii Plater. Z tego przystanku odjeżdża z dziesięć linii autobusowych. Burdel, jak to w godzinach szczytu. I wtedy usłyszałem, że ktoś krzyknął. Z przodu.

      – Kto?

      – Kobiecy głos.

      – Co konkretnie krzyczał?

      – Nie wiem. Nie pamiętam.

      – Skup się.

      Wójcicki zmarszczył nos. Spojrzał na jedną ścianę, potem przekręcił głowę i zaczął studiować fakturę tynku na drugiej.

      – Chyba coś jak „szaleniec” – powiedział w końcu. Ale w jego głosie nie było przekonania. – Chyba jakoś tak.

      – Krzyk się powtórzył?

      – Możliwe.

Скачать книгу