Upał. Marcin Ciszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Upał - Marcin Ciszewski страница 26

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Upał - Marcin Ciszewski

Скачать книгу

zlikwidowanie zagrożenia, bez względu na przepisy czy moralność.

      – Puścił farbę, kto mu nadał robotę – odparł. – Goździk dzwonił, że złapał jednego typka, który wskazał mu adres zleceniodawcy. Zleceniodawca to Arab. Przy odrobinie szczęścia za godzinę tu będzie i powie, gdzie możemy znaleźć faceta z astry.

      – W ten sposób najprawdopodobniej dotrzemy do łącznika, człowieka, który przywiózł Saleha na miejsce starą granatową astrą – powiedział Jakub wyjaśniającym tonem. – Mamy jego zdjęcie, powiększenie ujęcia z kamery miejskiego monitoringu.

      – Mogę zapalić?

      – Proszę.

      Potocka sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła paczkę papierosów. Gdy wkładała jednego z nich do ust, Jakub dyskretnie odwrócił wzrok.

      Złote zippo błysnęło płomieniem. Dym rozpełzł się po pokoju.

      – Mogę zobaczyć to zdjęcie?

      Krzeptowski nie dał w najmniejszym stopniu odczuć, czy akceptuje potraktowanie Potockiej jak sojuszniczki. Z obojętną miną sięgnął do kieszeni marynarki. Potocka przez dłuższą chwilę studiowała szczegóły podobizny łącznika.

      W końcu odłożyła zdjęcie i strząsnęła popiół do popielniczki.

      – Najpewniejszym źródłem wiedzy o reszcie grupy jest Mahmud Saleh. Nie twierdzę, że pełnym. Z pewnością wie tylko tyle, ile musi. Ale zna łącznika i wie, gdzie go znaleźć. A łącznik może doprowadzić nas do chemika, który wyrabia bomby. I może szefa. I zapasów materiałów wybuchowych. Żeby zaczął mówić, muszę go złamać. Żeby go złamać, muszę podważyć jego zaufanie do reszty grupy. Identyfikacja z grupą i jej celami to jeden z najważniejszych atrybutów motywacji terrorysty. Nie sądzę, żeby Saleh był jakiś znacząco inny. Może znajdziecie łącznika przez ten wasz kontakt. Przez tego… Araba. A może nie. Twierdzę, że na obecnym etapie śledztwa Saleh jest kluczem.

      Jakub ponownie przyjrzał się ścianie. Ściana rozwiązywała dylematy w takim samym tempie i z taką samą skutecznością jak zawsze.

      – Serum prawdy? – powtórzył pytanie.

      – Możemy z tym chwilę zaczekać. Na razie mam inny pomysł.

      Gdy powiedziała, o co chodzi, Jakub przez chwilę przyglądał się jej bez słowa, po czym podniósł słuchawkę telefonu. Wypowiedział kilka krótkich zdań. Słuchawka wróciła na miejsce.

      – Komisarz Smotrycz czeka na panią. Drugie drzwi po lewej stronie. Proszę przekazać mu swoją prośbę. Postara się pomóc.

      Potocka wstała, obdarzyła obu rozmówców długim spojrzeniem i wyszła.

      – Jak na taki tyłek jest trochę za cwana, no nie? – powiedział Krzeptowski w przestrzeń.

      Jakub zamrugał oczami. Nie chodziło o tyłek. Precyzyjnie: nie tylko o tyłek.

      – Wywal ją – mruknął Krzeptowski, po czym wstał. Mógł bez żadnej przenośni spojrzeć na Tyszkiewicza z góry. – Wyrzuć ją, póki czas.

      – Abwehra chciała mi wcisnąć jeszcze paru kozaków, a minister dla świętego spokoju był gotów się zgodzić. – Jakub przypomniał sobie niedawny bój odbywający się dwa piętra wyżej i aż się wzdrygnął. – Protestowałem, stanęło na tym, że pomoże Potocka. Ale tylko ona.

      – Jak musi być ktoś z Abwehry, niech przyślą faceta. Najlepiej grubego i z brodą.

      – Stasiu, Saleh musi zacząć gadać.

      – Musi. Tyle że wszystko, co powie, będzie wiedział Kozera. Może nawet szybciej niż my.

      – Potraktuj to jako konieczny koszt.

      – Będą kłopoty.

      – Kłopoty z Potocką to moje najmniejsze zmartwienie.

      – Goździk ma Araba albo będzie miał za chwilę. A nie sądzę, żeby był taki twardy jak ten tam. – Krzeptowski wysunął brodę w stronę Raju. – Powie, jak namierzyć łącznika, i mamy gości. Bez podtapiania Saleha i bez pomocy Potockiej.

      – Myślisz, że łącznik zacznie gadać sam z siebie?

      – Może nie zacznie. Ale na razie wygląda, że bez trzymania za rączkę nie potrafimy zrobić kroku.

      Jakub się skrzywił. Nie był ślepy. Wiedział, że ich procedury są dziurawe i nie uwzględniają wielu sytuacji. Że w przygotowanych scenariuszach brak odpowiedzi na zbyt wiele pytań.

      – Po pierwsze Goździk nie musi znaleźć Araba. Po drugie Arab nie musi chcieć gadać tak bez niczego. Po trzecie może nie wiedzieć. To łącznik mógł go namierzyć, skontaktować się przy zamawianiu, potem odebrać furę i tyle go Arab widział. Po trzecie…

      – Po czwarte.

      – Po czwarte, powtarzam, nawet jak złapiemy łącznika, może być znacznie odporniejszy od naszego jeńca. A już ten nie jest specjalnie gadatliwy.

      – Więc sam widzisz. Trzeba przycisnąć. Znamy się na przyciskaniu. Poradzimy sobie bez tej rudej piegowatej.

      Nagi, przywiązany do krzesła mężczyzna ponownie stanął Jakubowi przed oczami. W uszach ponownie zabrzmiał krzyk; wibrujący, coraz cieńszy, coraz głośniejszy… I hurgot wielkiej nagrzewnicy.

      Jakub podjął decyzję.

      – Na razie ona zostaje. Jej pomysł nie jest zły – powiedział, starając się nie zwracać uwagi na pełne niesmaku spojrzenie Krzeptowskiego. – Jak Arab się znajdzie, przesłuchaj go. A ja pójdę śladem al-Zahiriego i Fundacji Nowych Czasów.

      Krzeptowski wydął usta. Uważał takie postępowanie za zawracanie głowy.

      – Do roboty, Stasiu.

      Krzeptowski już chciał coś powiedzieć, gdy do pokoju zajrzał dyżurny. Może nie tak przejęty jak podczas ogłaszania niedawnego alarmu, ale jednak wyraźnie czymś poruszony.

      – Mamy problem – powiedział.

      21

      Goździk klął jak szewc. Starał się przypomnieć sobie wszystkie plugawe określenia, których używał, które znał albo kiedykolwiek słyszał, i klął, słał nieustanną litanię grubych wyrazów, połączonych w najwymyślniejsze kombinacje.

      Akcja zatrzymania Baszira zapowiadała się rutynowo. Według informacji otrzymanych od Głowackiego facet nie tylko nie powinien być uzbrojony, ale nawet stanowić specjalnego zagrożenia; ot, zwykły cwaniaczek, jakich pełno, trochę oszust, trochę kombinator, specjalista od drobnych przekrętów na niewarte wzmianki sumy. Transakcja z astrą jawiła się niemal jak deal życia. Samir Baszir, wykorzystując podwórkową znajomość z jednym z najbardziej znaczących warszawskich złodziei samochodów, choć przez chwilę mógł poczuć, że uczestniczy w poważnym

Скачать книгу