Nieodgadniona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodgadniona - Remigiusz Mróz страница 15

Nieodgadniona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

co robi jego ojciec.

      – Ja jebię – skwitowała Migota. – Słyszałam, że masz nasrane, ale…

      Pokręciła głową, syknęła z wyższością, a potem wróciła na swoją pryczę. Znów usiadła z rękoma opartymi o kolana.

      – Klapnij se – poradziła. – Trochę nam zejdzie.

      – Na czym?

      – Na ustaleniu, co będziesz teraz robić.

      Zajęłam swoje miejsce, czekając na dalszy ciąg.

      – Ogarniasz sytuację? – odezwała się Migota. – Wiesz, kto mnie przysłał?

      – Tak.

      Nie miałam stuprocentowej pewności, ale prawdopodobieństwo, że się mylę, było znikome.

      – Zajebiście – dodała współosadzona. – Odpadło nam trochę tłumaczeń.

      – Mhm.

      Nachyliła się w moją stronę.

      – A teraz wyjaśnij mi, co jest z tymi, kurwa, kasetami – rzuciła stanowczo.

      Otworzyłam usta, ale nie zdążyłam się odezwać, gdyż rozległ się dźwięk otwieranej zasuwy. Drzwi uchyliły się z nieprzyjemnym, metalicznym skrzypieniem, a do środka wszedł mężczyzna w szarym swetrze z granatową kieszenią na piersi.

      Strażnik więzienny spojrzał najpierw na mnie, a potem na Migotę. Westchnął i wskazał jej korytarz.

      – Wywalaj stąd – rzucił.

      – Ale…

      – No już, wypad – uciął funkcjonariusz, chowając ręce do kieszeni. – Co ty tu w ogóle robisz? Kto cię wpuścił?

      – Nikt.

      Migota wstała i posłusznie opuściła celę, jakby w okamgnieniu stała się zupełnie inną osobą. Na odchodnym posłała jeszcze strażnikowi krzywy uśmiech, który zdawał się świadczyć o tym, że żyją w dobrej komitywie.

      Potem funkcjonariusz zamknął drzwi i spojrzał na mnie z góry.

      – Komuś się coś popierdoliło – oznajmił, wskazując na drzwi. – Nie powinno jej tu być.

      – Nic się nie stało.

      – Nie groziła ci? Nie odstawiała niczego?

      – Nie.

      – To dobrze – odparł, jakby nieco zmieszany. Podrapał się po głowie. – Miałaś już pogadankę?

      – Pogadankę?

      – O zagrożeniach dla twojego bezpieczeństwa osobistego oraz zetknięciu się z przejawami negatywnych zachowań charakterystycznych dla środowisk przestępczych? – wyrecytował ustawową formułkę, którą musiał posługiwać się już niezliczoną ilość razy.

      – Tak.

      – I wiesz, że powinnaś powiadamiać przełożonych o zagrożeniach bezpieczeństwa osobistego swojego i innych tymczasowo aresztowanych?

      – Tak – potwierdziłam.

      – Nie chcesz teraz mnie o niczym powiadomić?

      – Nie.

      Wszystko to, o czym mówił klawisz, przedstawił mi już wychowawca. Zjawił się w celi przejściowej tuż po tym, jak oddałam wszystkie moje rzeczy do depozytu i odebrałam więzienny przydział. Mówił długo i jednostajnie, jakby automatycznie klepał mantrę i nie był świadomy, że jego słowa w istocie potwierdzają, iż powinnam zapomnieć o życiu, jakie dotychczas prowadziłam.

      – Dobra – rzucił strażnik. – Za dwa dni będzie rozmowa wstępna, dowiesz się szczegółów. Jasne?

      – Tak – powiedziałam po raz kolejny.

      Zdawał się zadowolony, że udzielam krótkich, zdecydowanych odpowiedzi. Korzystając z kredytu dobrej woli, jakiego najwyraźniej mi udzielił, postanowiłam upomnieć się o swoje.

      – Muszę powiadomić kogoś, gdzie jestem – odezwałam się.

      – Później.

      – Wychowawca mówił, że mam prawo do…

      – Masz prawo do zamknięcia ryja – uciął. – I skorzystaj z niego, zanim mnie porządnie wkurwisz.

      Zamarłam z otwartymi ustami. Może nie powinna dziwić mnie jego obcesowość. Był młody, może dopiero zaczynał pracę w tym miejscu, a to oznaczało, że za ścieranie się z więźniami, bycie obiektem kpin i szykan, częste poniżanie i pracę w ekstremalnie trudnych warunkach dostawał najwyżej tysiąc trzysta na rękę.

      Z pewnością był sfrustrowany. W dodatku niejednokrotnie musiał odnosić wrażenie, że osadzeni mają znacznie więcej praw i przywilejów niż ci, którzy ich pilnują. Jakoś musiał to sobie odbić.

      – Rozumiesz? – spytał funkcjonariusz.

      – Tak.

      Nie było sensu protestować. Zasady zasadami, szczególnie te pisane, ale tu i teraz liczyło się tylko prawo zwyczajowe. A ja jeszcze go nie znałam.

      – Wiesz w ogóle, gdzie jesteś? – spytał.

      Pytanie było retoryczne, więc tylko skinęłam głową.

      – Słyszałaś o tym miejscu?

      Właściwie wiedziałam jedynie tyle, że ten konkretny areszt śledczy mieści się pod Opolem i ma oddział dla kobiet. I to wyłącznie dzięki temu, że swojego czasu stałam się specjalistką od tej okolicy.

      – Chyba niewiele, skoro siedzisz sobie tak spokojnie – dodał funkcjonariusz. – To Zamtuz.

      Słowo jakiś czas temu obiło mi się o uszy – i bynajmniej nie jako staropolskie określenie domu rozpusty. Czytałam o Zamtuzie nawet kilka artykułów, podobnie jak o Babińcu pod Wrocławiem. Obydwa miejsca były kobiecymi oddziałami więziennymi niecieszącymi się dobrą sławą.

      Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, prostytucja miała być tu na porządku dziennym, do gwałtów dochodziło tylko trochę rzadziej, a kobiety za wszystko płaciły strażnikom więziennym swoimi ciałami.

      – Oho – rzucił funkcjonariusz. – Chyba coś jednak kojarzysz.

      – Tak, ale…

      – Spokojnie. Większość to brednie. Jak będziesz się pilnować i trzymać sztamę z właściwymi ludźmi, nic ci nie będzie.

      – A ci właściwi ludzie to…

      – My – odparł bez wahania.

Скачать книгу