Nieodgadniona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodgadniona - Remigiusz Mróz страница 11

Nieodgadniona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

tej szczególnie – odezwał się.

      – Co?

      Wpadłam tak głęboko w wir myśli, że nie wiedziałam, na czym skończyliśmy.

      – Mówię, że akurat tego szczególnie nie powinnaś robić – wyjaśnił. – Jeśli tam pójdziesz, zapewniam cię, że już nie wrócisz.

      – Więc co proponujesz?

      Widziałam, że nie ma dla mnie gotowej odpowiedzi.

      – I dlaczego cię to w ogóle obchodzi? – dodałam. – Jeśli porywacze chcą mnie dopaść, powinieneś raczej działać z nimi niż przeciwko nim.

      Uniósł brwi.

      – Zarzucasz mi coś?

      – Nie, nie o to chodzi… Po prostu…

      Po prostu miałam wrażenie, że wszystko i wszyscy są przeciwko mnie. Nie od dzisiaj. I nie od wczoraj. Zachowałam jednak tę myśl dla siebie.

      – Muszę to zrobić, Wern – odezwałam się. – Nie mogę teraz ryzykować.

      W końcu to zrozumiał. A może po prostu uszanował moją decyzję i odpuścił, uznając, że ostatecznie podjęcie jej należy tylko do mnie.

      Tuż przed południem wyszliśmy z mieszkania razem, ale rozdzieliliśmy się tuż przed placem Wolności. Wern został przy lokalu serwującym sushi, ja poszłam dalej w kierunku miejsca, gdzie miał czekać na mnie Wojtek.

      Dostrzegłam go już z daleka. Siedział razem z jakimś mężczyzną na jednej z ławek nieopodal fontanny. Byli odwróceni tyłem, nie widziałam ich twarzy. Nieznajomy obejmował mojego syna, a głowa Wojtka spoczywała spokojnie na jego ramieniu.

      Dopiero gdy podeszłam bliżej, uświadomiłam sobie, że spokój jest pozorny.

      Mój syn miał na twarzy upiorny grymas, który widziałam na zdjęciu w internecie. Wpatrywał się pustym wzrokiem w niebo, a ciało miał zwiotczałe jak szmaciana lalka. Przyspieszyłam kroku, czując, że serce podchodzi mi do gardła.

      Kiedy znalazłam się o kilka kroków od nich, rozpoznałam Glazura.

      A więc to jednak on znalazł Wojtka i wyciągnął go ze szpitala. Z pewnością trafił na trop w taki sam sposób jak ja. Oczywiście. Przecież to on swego czasu zamontował w jego komórce tracker GPS, dzięki któremu mogłam go śledzić. Powinnam pomyśleć o tym od razu.

      Odetchnęłam z ulgą, bo do czegokolwiek by między nami doszło, nic nie mogło sprawić, by Glazur chciał skrzywdzić mojego syna. Zjawił się tutaj, żeby mi pomóc. Nie mógł się skontaktować, bo pozbyłam się komórki, ale musiał założyć, że zwrócę się o pomoc do jedynej osoby, która mogłaby mi jej udzielić w Opolu. Stąd wiadomość w drzwiach Wernera.

      Przyspieszyłam jeszcze bardziej, nie myśląc teraz o niczym poza tym, że odzyskałam syna.

      Zatrzymałam się jak rażona piorunem raptem o krok od nich, kiedy rozległ się głośny, zdecydowany okrzyk.

      – Stój, policja!

      Jak na zawołanie z okolicznych ławek poderwało się kilka osób. Wszystkie natychmiast sięgnęły po broń i wymierzyły prosto we mnie.

      5

      Przypatrywałem się wszystkiemu z oddali, nie wiedząc, jak zareagować. Najpierw dwóch funkcjonariuszy unieruchomiło wyrywającą się Kasandrę, a potem pozostali dopadli do Glazura i Wojtka.

      Mężczyznę sprowadzili bez ogródek na ziemię i natychmiast skuli kajdankami. Jeden z nich wziął chłopca na ręce i szybko ruszył w kierunku zaparkowanego nieopodal radiowozu.

      Zasadzka niewątpliwie była dobrze przygotowana. Ale nie odpowiadał za nią Glazur. Policjanci potraktowali go znacznie ostrzej niż Kasandrę i nie ulegało wątpliwości, że ma nie mniejsze problemy niż ona.

      Ale w takim razie kto tym wszystkim sterował? I co chciał w ten sposób osiągnąć?

      Zanim się zorientowałem, wokół zebrała się ciżba ludzi i ruszyła w kierunku placu Wolności. Byłem zbyt zdezorientowany, żeby podjąć świadomą decyzję, ale uległem presji tłumu i razem z innymi popędziłem ku centrum zdarzeń.

      Kasandra wyrywała się, starając się dostać do Wojtka. Kiedy zrozumiała, że jej się to nie uda, zaczęła nerwowo się rozglądać. Nie miałem wątpliwości, że pośród zbieraniny gapiów szuka właśnie mnie, więc odepchnąłem jakiegoś mężczyznę i ruszyłem przed siebie.

      – Wern! – krzyknęła, kiedy mnie zobaczyła.

      Próbowałem się do niej przebić, ale ludzi było zbyt wiele, a policjanci już ciągnęli Kas w kierunku radiowozu.

      – Zaopiekuj się nim! – dodała. – Jest więcej kaset! Znajdź je!

      Nie zdążyła dodać nic więcej. Po chwili zniknęła mi z oczu, a jeden z funkcjonariuszy trzasnął za nią drzwiami auta. Poruszenie tłumu nagle opadło, zupełnie jak podczas zbiorowego oglądania meczu, kiedy strona przeciwna zdobywa gola w ostatniej chwili i nie ma już czym się emocjonować.

      Gdyby ci ludzie wiedzieli, do kogo Kasandra kierowała ostatnie słowa, z pewnością skupiliby się teraz na mnie. W całym tym zamieszaniu nie sposób było jednak zidentyfikować konkretnej osoby.

      Wycofałem się, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Odszedłem kawałek w kierunku Krakowskiej, głównego opolskiego deptaka, a potem usiadłem na ławce nieopodal filharmonii.

      Zwiesiłem głowę, wciąż słysząc rwetes, który tak naprawdę dawno wybrzmiał. Nadal nie mogłem zrozumieć, co się stało. Ani dlaczego Kas miałaby mówić to, co powiedziała.

      Oczywiście o zaopiekowanie się jej synem w tej sytuacji poprosiłaby każdego. Ale co z tą drugą częścią? Wcześniej mogłem łudzić się, że napis „3/15” wcale nie oznacza trzeciej taśmy z piętnastu. I że Kasandra kłamie na temat pozostałych. Skoro jednak w ostatniej chwili do tego wróciła, musiałem przyjąć, że kasety rzeczywiście istnieją. Tylko dlaczego tak zależało jej na tym, żebym je znalazł?

      Co tu się działo, do kurwy nędzy?

      Trwałem w bezruchu jak sparaliżowany. Miałem wrażenie, że niemoc, którą czułem od jakiegoś czasu, przekształciła się w fizyczną, oplatającą mnie szczelnie błonę.

      Nie wiem, jak długo siedziałem pod filharmonią. Kiedy jednak w końcu się podniosłem, byłem zdeterminowany, by wreszcie poznać odpowiedzi.

      Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie, nie mając zamiaru zatrzymywać się, dopóki nie wrócę do mieszkania. Stało się jednak inaczej. Niemal wrosłem w ziemię, kiedy mijałem lokal z sushi.

      Zerknąłem do środka mimowolnie, sam nie wiedziałem dlaczego. Wystarczyło jednak, że moje spojrzenie padło na siedzącą przy oknie kobietę, a poczułem się, jakby trafił mnie piorun.

      Stałem

Скачать книгу