Triumf ciemności. Eric Giacometti

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Triumf ciemności - Eric Giacometti страница 24

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Triumf ciemności - Eric Giacometti

Скачать книгу

tuż za nim, ale w celi było zbyt ciemno, by to sprawdzić. Mimo że szczur piekielnie śmierdział, Tristan chwycił go za ogon i wrzucił do czarnej dziury. Na twarzy Francuza pojawił się uśmiech: seria coraz łagodniejszych uderzeń dobiegała z otworu w ścianie. Dominujący niegdyś samiec rozpadał się na kawałki w średniowiecznej kanalizacji. Tristan się nie pomylił. Jednak otwór był za ciasny, żeby zmieścił się w nim człowiek. Musiał usunąć drugi kamień.

      Wyciągnął go w niespełna godzinę. Tak powiększone przejście było już wystarczające.

      Pionowy szyb okazał się szerszy, niż sądził. Mimo panujących w nim ciemności dostrzegał w regularnych odstępach rozświetlone kwadraty biegnące w górę. Zapewne były to wywietrzniki, które mogą mu posłużyć jako stopnie. Mocno przywarł plecami do muru. Miał nadzieję, że zdoła się wspiąć przynajmniej o jedno piętro. Wśliznął się w otwór, złączył stopy i wysunął ręce, szukając po omacku wystającego kamienia. Znalazł skruszoną zaprawę i zdołał się wspiąć do najbliższego wywietrznika. Miał wrażenie, że czołga się w pionie. Jego oddech odbijał się od murów. Tristan nie śmiał spojrzeć w dół, w zachłanne oko studni bez dna. To, co czekało go na górze, nie mogło być gorsze od tego, co znajdowało się tam, w dole. Ściskający trzewia strach kazał mu wspinać się jak najszybciej, byle uwolnić się od lęku przed upadkiem. W końcu zakrwawionymi już palcami wyczuł obrzeże muru. Wspiął się i upadł zwrócony twarzą do otworu w ścianie. To był wylot zwyczajnej rury. Szukając po omacku spojeń, z których wykruszała się zaprawa, Tristan zorientował się, że ściana jest z cegły. Zbudowana w pośpiechu, zapewne niedawno. Starając się oddychać jak najciszej, przez kilka minut nasłuchiwał. Ale za ścianą panowała głucha cisza. Dalsze wahanie nie miało sensu. Choć zbolały, stanął przed murem i mocno kopnął go obcasem. Pierwsza cegła spadła po drugiej stronie, zaraz potem następna. W ciągu kilku minut w murze powstała wyrwa. Tristan wsunął się w nią, raniąc klatkę piersiową gruzem. Odwrócił się i zobaczył, że jest w czymś w rodzaju szafy pełnej rur odpływowych, a zamkniętej zwyczajnymi drzwiami. Delikatnie je uchylił.

      Kuchnia była pogrążona w ciemnościach. Tristan szedł przez nią bezszelestnie, kierując się do jednego z okien. Znajdowało się dziesięć metrów nad głównym dziedzińcem. Niebezpieczne i bezcelowe. Lepiej wyjść drzwiami i jakoś wydostać się stąd przez budynek. Dwa podniszczone fartuchy wisiały przy wyjściu. Tristan wziął jeden, a potem pochylił się nad zlewem, żeby umyć twarz. Wolał na siebie nie patrzeć, ale w tym więzieniu, gdzie strażnicy byli równie zawszeni jak więźniowie, miał szansę przejść niezauważony.

      Nie chcąc, by spojrzenia zwracały się na jego twarz, utykał i szurał podeszwą o posadzkę. Zarówno dwaj strażnicy, jak i pielęgniarka, gdy ich mijał, patrzyli tylko na jego nogę i przyspieszali kroku. Udało mu się pokonać długi korytarz i nie zwrócić na siebie uwagi. Jeśli się nie mylił, szedł w stronę zewnętrznego muru, więc oddalał się od dziedzińca wewnętrznego. Wszystkie wyjścia były strzeżone, lecz służbowe z pewnością nie tak pilnie.

      A Tristan szukał przede wszystkim jednego. Prowadził go zapach.

      Śmierć ma trzy zapachy.

      Pierwszy jest kwaśny i ulotny, ale przesiąka wszystko na swej drodze. I właśnie za tym zapachem świeżych zwłok szedł Tristan. Wyczuł go przy końcu korytarza, unosił się przy schodach.

      Wystarczyło dotrzeć do źródła.

      W miarę jak szedł w dół po oświetlonych dogorywającą żarówką schodach, odór się nasilał. To już nie była ta kwaśnawa woń co na początku, ale cierpkie wyziewy napływające gęstymi falami.

      Odór ciał, które tracą resztkę godności.

      Kostnica znajdowała się tuż obok. Woń śmierci chwytała za gardło, zamieniała się w koszmar. Francuz wstrzymał oddech i pchnął drzwi.

      Przestrzeń w tym magazynie podzielono na dwie strefy: po jednej stronie rozstrzelani, których część czekała na swój dół od wielu dni, po drugiej więźniowie zmarli z głodu albo na skutek choroby, o przezroczystej skórze służącej za całun szkieletom. Tristan szedł przez salę. Żeby zaoszczędzić trochę miejsca, niektóre ciała układano w stosach; rozkładając się jedne na drugich, zlewały się niczym topniejący sorbet. Zapach był inny, nie działał już na węch, ale raczej na wyobraźnię, przywołując obrazy toczonych przez robactwo rozkładających się trupów, czarnego lotu kruków… Tristan zatoczył się, ale zapanował nad sobą: tu przynajmniej nikt nie będzie go szukał. Po przesłuchaniu przez sędziego Tierosa wiedział, że ciała rozstrzelanych grzebane są w dołach na terenie więzienia, a inne trupy rzucane do zbiorowych grobów na zewnątrz. Potwierdzeniem tego był rząd worków leżących na podłodze przed zamkniętymi drzwiami.

      Tych worków było jedenaście. Wszystkie z grubsza takie same. Wszystkie z siermiężnego płótna. Z płótna z odzysku, zszytego byle jak grubymi nićmi. Na jednym z worków widać było jeszcze nadruk: ziarna kawy. Śmierć przetwarzała wszystko.

      Tristan dokładnie oglądał prowizoryczne całuny. Siódmy wydał mu się odpowiedni: nie cuchnął jeszcze zbyt mocno i nic nie przeciekało przez płótno. Chwycił nić, którą go zaszyto, i ostrożnie wyciągnął. Potrzebował jej. Ciało leżało na plecach, wychudzone i wzdęte. Tristan chwycił je za nogi i przetoczył na galaretowatą stertę rozstrzelanych.

      Teraz miejsce się zwolniło.

      Kroki rozbrzmiały tuż przed południem. Ciężkie buty miarowo stukały o posadzkę.

      – Ile mamy zabrać dzisiaj?

      Szelest papieru.

      – Jedenaście.

      – Tam gdzie zwykle?

      – Nie, dół jest pełen. Ostatnio okoliczni mieszkańcy zobaczyli wystającą z ziemi rękę. Robi się zamieszanie. Trzeba znaleźć inne miejsce, w pobliżu, ale na uboczu.

      – I znowu mamy tyrać jak katorżnicy? Mam tego serdecznie dość! Powiedz, czy te trupy są ubrane?

      – Sam zobacz.

      Tristan usłyszał, jak coś się rozdziera.

      – Nagi jak Adam w raju! To dobrze. Nic z nich nie zostanie.

      – Gdzie chcesz się ich pozbyć?

      – Na Tibidabo.

      – Na wzgórzu?

      – Tak, od początku wojny jest tam tylko jeden myśliwy, więc aż się roi od zwierzyny. Zwłaszcza od dzików. A te stworzenia żrą wszystko.

      Francuz usłyszał, że znów coś się rozdziera. Jedne ze zwłok ożyły.

      – Tylko nie dziki, tylko nie dziki!

      – Zawołaj sędziego! – wrzasnął jeden ze strażników. – To więzień. Chciał dać nogę.

      Leżąc w całunie, Tristan zrozumiał, że wszystko na nic. Kiedy dwaj więźniowie niezależnie od siebie próbują wcielić w życie taki sam pomysł ucieczki, zwykle obaj wpadają.

      – Otworzyć

Скачать книгу