Milczenie owiec. Thomas Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milczenie owiec - Thomas Harris страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Milczenie owiec - Thomas Harris

Скачать книгу

na nim na wznak. Dłonią, w której trzymała foliowe torebki na dowody rzeczowe, osłaniała obiektyw aparatu fotograficznego. Nadgarstki miała ciasno obwiązane, jeden chusteczką swoją, drugi – darowaną przez notariusza. Na twarz spadło jej kilka kropel deszczu, w nozdrza uderzył silny odór myszy zmieszany z pleśnią. Całkiem absurdalnie stanęła jej przed oczyma łacińska maksyma.

      Pierwszego dnia zajęć instruktor kryminalistyki zapisał na tablicy maksymę rzymskiego lekarza: Primum non nocere. Po pierwsze, nie szkodzić.

      Nie powiedziałby tego w garażu pełnym pieprzonych myszy. Potem usłyszała nagle głos swego ojca, który mówił do niej z dłonią opartą na ramieniu brata: „Jeśli nie przestaniesz piszczeć, Clarice, możesz wracać do domu, nie będziemy się dalej bawić”.

      Zapięła pod samą szyją guzik bluzki, skuliła ramiona i prześlizgnęła się pod drzwiami.

      Znajdowała się pod tylną częścią packarda. Stał po lewej stronie magazynu, prawie dotykając ściany. Po prawej, jedne na drugich, wysoko, poustawiane były kartonowe pudła. Wypełniały całą przestrzeń obok samochodu. Clarice doczołgała się na plecach aż do miejsca, w którym udało jej się wystawić głowę. Między samochodem i pudłami znajdowała się tu wąska szczelina. Puściła snop światła na ścianę z tektury. W skrawku wolnej przestrzeni gęsto było od pajęczyn. Większość utkały krzyżaki, w pajęczynach tkwiły małe, wyschnięte, owinięte oprzędem zwłoki owadów.

      Jedynym gatunkiem, który może ci zrobić krzywdę, jest czarna wdowa, a ona nie tka sieci w otwartej przestrzeni, uspokajała się Clarice. Od ukąszenia pozostałych wyskoczy ci co najwyżej bąbel.

      Obok tylnego błotnika było dosyć miejsca, żeby stanąć. Wypełzła spod samochodu, twarzą tuż obok opony z szerokim białym pasem. Guma była popękana i zwietrzała, zachował się na niej napis GOODYEAR DOUBLE EAGLE. Wyprostowała się, uważając cały czas na głowę. Trzymaną przy twarzy ręką rozrywała pajęczyny. Czy tak będę się czuła w ślubnym welonie?

      Z zewnątrz dobiegł głos notariusza:

      – Wszystko w porządku, panno Starling?

      – W porządku. – Głos miała cieńszy niż normalnie i w tym samym momencie kilkoma wysokimi tonami odezwało się pianino. Światła plymoutha wydobywały z ciemności jej łydki.

      – Znalazła pani pianino, pani inspektor?! – zawołał Yow.

      – Nie, to nie ja.

      – Ach!

      Samochód był wielki, długi i wysoki. Limuzyna Packard, rocznik 1938, zgodnie ze sporządzonym przez Yowa inwentarzem. Przykryta dywanem wierzchem do środka. Omiotła ją światłem latarki.

      – Czy to pan przykrył samochód dywanem, panie Yow?

      – Nie, kiedy go tu znalazłem, był już przykryty, a ja nigdy nie zdejmowałem dywanu! – krzyknął schylony pod drzwiami Yow. – Zakurzony dywan to dla mnie śmierć. Tak go tutaj zostawił Raspail. Upewniłem się tylko, czy samochód tu stoi. Robotnicy oparli pianino o ścianę, przykryli je, ustawili więcej pudeł obok samochodu i odjechali. Płaciłem im od godziny. W pudłach są przeważnie nuty i książki.

      Dywan był gruby i ciężki. Kiedy ciągnęła go do góry, w świetle latarki zatańczył tuman kurzu. Dwa razy kichnęła. Wspinając się na palce, zdołała zwinąć go do połowy. Za tylnymi szybami samochodu były zasunięte firanki. Zakurzona klamka. Musiała pochylić się nad kartonami, żeby się do niej dostać. Dotykając końca klamki, próbowała pchnąć ją w dół. Bez skutku. Zamknięte. W tylnych drzwiach nie było dziurki od klucza. Musiała przesunąć mnóstwo pudeł, żeby dostać się do przodu. Miejsca było wściekle mało. Dostrzegła małą szparkę między firanką a skrajem szyby.

      Pochyliła się nad kartonami i przystawiła oko do szpary, oświetlając wnętrze latarką. Widziała tylko własne odbicie. Osłoniła dłonią źródło światła. Rozproszony nieco przez zakurzoną szybę promień myszkował po siedzeniu. Leżał tam otwarty album. W słabym świetle nie widać było dobrze kolorów, dostrzegła jednak na jego stronach kartki z okazji Dnia Świętego Walentego. Stare, koronkowe kartki na mechatym papierze.

      – Dziękuję, doktorze Lecter. – Kiedy otworzyła usta, jej oddech uniósł kurz z szyby, który pokrył ją mgiełką. Nie chciała jej wycierać, poczekała, aż sama zejdzie. Promień latarki poruszał się dalej, omiatając skraj leżącego krzywo na podłodze dywanika. Pokryte grubą warstwą kurzu błysnęły niewyraźnie czarne męskie lakierki. Nad nimi były czarne skarpetki, a jeszcze wyżej spodnie od smokingu. W ich środku najwyraźniej tkwiły czyjeś nogi.

      Nikt nie był tutaj przez ostatnie pięć lat – spokojnie, mała, nie wpadaj tylko w panikę.

      – Och, panie Yow. Jest pan tam?

      – Tak, pani inspektor?

      – Wygląda na to, mecenasie, że ktoś siedzi w środku samochodu.

      – O, do licha. Może lepiej będzie, jak pani stamtąd wyjdzie, panno Starling?

      – Jeszcze nie teraz. Po prostu niech pan będzie taki dobry i chwilę na mnie zaczeka.

      Nadszedł moment, kiedy trzeba ruszyć głową. To, jak się teraz zachowasz, jest sto razy ważniejsze od wszystkich bzdur, które będziesz opowiadała sobie do poduszki do końca życia. Weź się w garść i nie popełnij żadnego błędu. Nie mogę zniszczyć dowodów rzeczowych. Potrzebuję pomocy. Ale przede wszystkim nie chcę wywołać fałszywego alarmu. Jeżeli sprowadzę gliniarzy i ludzi z naszego biura w Baltimore i okaże się, że nic tutaj nie ma, jestem ugotowana. Yow nie przyjechałby tu ze mną, gdyby wiedział, że w samochodzie jest sztywniak. Uśmiechnęła się słabo sama do siebie. Z tym „sztywniakiem” wyraźnie przeszarżowała. Nikogo tu nie było od czasu ostatniej wizyty Yowa. W porządku, to oznacza, że pudła zostały tutaj poustawiane już po umieszczeniu tego (czymkolwiek to jest), co znajduje się na tylnym siedzeniu. A więc mogę spokojnie je przesuwać, bez obawy, że zatrę jakieś ślady.

      – W porządku, panie Yow.

      – Tak? Może powinniśmy wezwać policję? Sądzi pani, że poradzi sobie z tym sama?

      – Muszę zobaczyć, co to jest. Proszę, niech pan tam po prostu poczeka.

      Łatwiej by było chyba prawidłowo ułożyć kostkę Rubika, niż ustawić te pudła. Starała się je przenosić z latarką wetkniętą pod pachę. Kiedy po raz drugi jej wypadła, położyła ją na dachu samochodu. Musiała usunąć kartony stojące z tyłu, niektóre z mniejszych paczek wepchnęła pod samochód. Od drzazgi albo ukąszenia bolała ją opuszka kciuka.

      Mogła już zajrzeć przez zakurzoną szybę do przedziału kierowcy. Między dużym kołem kierownicy a dźwignią zmiany biegów wisiała pajęczyna. Ścianka między przednim a tylnym przedziałem była zasunięta.

      Żałowała, że nie naoliwiła wcześniej kluczyka do packarda. Kiedy jednak wsadziła go do zamka, obrócił się bez trudu.

      W wąskim przejściu można było otworzyć drzwi zaledwie do jednej trzeciej. Uderzyły w kartonowe pudła z głuchym odgłosem. Zachrobotały myszy, w pianinie

Скачать книгу