Zamiana. Joseph Finder
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Joseph Finder страница 4
– Chyba zerwę dziś z tradycją i zamówię kieliszek pinot noir – obwieścił Brian.
– Ale to noc piwna – zaprotestował Carl.
– Podobno po winie sperma jest zdrowsza – zareplikował Brian.
– Ha, nie ma co wierzyć we wszystko, co mówią… – wtrącił się Lanny. Bardzo często używał tego zdania. Wystarczyło na przykład wspomnieć, że powinno się jadać jak najwięcej jarmużu, a Lanny natychmiast reagował: „Nie ma co wierzyć we wszystko, co gadają”. Była to replika, którą posługiwał się niemal odruchowo, idealnie pasująca do anturażu zblazowanego, cynicznego dziennikarza. Facet prezentował się jako nieuleczalny sceptyk, nie ufał nikomu, niczego nie brał za dobrą monetę. – Sprzedałeś trochę kawy?
– Tak mi się wydaje.
– Mówię ci, trzeba było odstąpić firmę Starbucksowi. Byłbyś dzisiaj bogatym człowiekiem i nie musiałbyś latać w jakieś dziwne miejsca w pogoni za forsą.
Tanner wzruszył ramionami.
– To samo powtarzała mi Sarah.
– Widziałem produkty marki Tanner Roast w supermarkecie Whole Foods – powiedział Brian. – Obok Fresh Pond.
– Tak, to mój klient.
– W alejce przeznaczonej na kawę. Ale na dolnej półce. Dlaczego?
– Hej, zamawiają cztery skrzynie tygodniowo. Nic więcej na ten temat nie wiem – odrzekł Michael.
– No cóż, i tak twoja kawa jest najlepsza, stary – ustąpił Brian.
– Dzięki.
– I to mówi facet, który połowę życia spędza w lokalach Dunkin’ Donuts – odezwał się Carl.
– Lubię je – powiedział Brian. – Po prostu.
– Czemu tu jeszcze siedzisz? – Carl nie ustępował. – Nie powinieneś teraz rżnąć jakiejś laski?
– Facet musi czasem zrobić sobie przerwę. Doładować akumulator. Uzupełnić poziom płynów w organizmie. – Brian chwalił się im kiedyś, że przez kilka tygodni co wieczór umawiał się z inną kobietą. Ten napakowany blondyn nie był szczególnie przystojny, ale niewiele mu brakowało. Z babkami radził sobie lepiej niż ze sprzedażą oprogramowania baz danych.
– Powinieneś wypróbować Tindera, stary – rzucił Brian w kierunku Michaela.
– No. Na razie nie. Minął dopiero miesiąc.
– Więc na co czekasz? – Brian nie ustępował.
Tanner potrząsnął głową i westchnął. Dziwne, pomyślał. Opowiedział kumplom wszystko o odejściu Sarah, ale słowem nie wspomniał o kłopotach w firmie, o tym, jak bardzo jego interes jest zagrożony. Problemy biznesowe wolał zachowywać dla siebie. To on jako jedyny w tej grupie był zawsze człowiekiem sukcesu, facetem, który założył przedsiębiorstwo handlujące kawą, atrakcyjne nawet dla Starbucksa. Kiedyś Starbucks chciał kupić jego firmę. Tanner pragnął utrzymać ten wizerunek w oczach kolegów.
Należało zatem zmienić temat, który stał się niezbyt wygodny. Michael opowiedział o swojej przygodzie z laptotem.
– Masz jakiś pomysł, gdzie może być twój komp? – spytał Carl. – Nikt do ciebie nie dzwonił?
– Nie da się go uruchomić bez hasła.
– A ty nie zostawiłeś go na karteczce samoprzylepnej jak jakiś idiota – rzucił Brian.
– Cholera, i co teraz zrobisz? – znów odezwał się Carl.
– Właściwie nic takiego się nie stało – odparł Tanner. – Spoko. Mam kopie zapasowe. I tak rzadko używam laptopa, chyba że jestem w podróży. W pracy korzystam głównie z iPada, telefonu i komputera stacjonarnego.
– Jest coś takiego jak program Find My iPhone. Słyszałeś o nim? – zapytał Lanny. – Wydaje mi się, że ma zastosowanie również do laptopów. Find My Mac czy jakoś tak.
Tanner pokręcił głową.
– Działa tylko wtedy, kiedy komputer jest zalogowany do sieci, a przecież mój ma hasło. Więc nie połączy się z netem.
– Zacznij grzebać w laptopie tego kogoś. Zorientujesz się, kto zacz.
– Jasne – odrzekł Michael bez entuzjazmu. – Jak znajdę chwilę czasu.
4
Słabiutki zapach perfum L’Air du Temps w sekretariacie biura podpowiedział Willowi, że szefowa już dotarła na miejsce.
Bardzo wcześnie.
Normalnie przychodziła do pracy dopiero o dziewiątej albo o wpół do dziesiątej, umożliwiając mu godzinę spokojnej, niczym niezakłóconej pracy za biurkiem i przygotowanie się na resztę dnia. A każdy dzień stanowił batalię, kolejną bitwę w długotrwałej wojennej kampanii. Will zaczynał się do niej sposobić natychmiast po obudzeniu, z kubkiem mocnej, czarnej kawy w ręku. Jak generał w sztabie armijnym.
Wcześniej w swym maleńkim domowym gabinecie przejrzał informacje prasowe i zajawki, które przyszły mejlem z różnych serwisów, pobieżnie zlustrował wiadomości pocztowe (codziennie było ich ponad trzysta, nie licząc spamu – wiedział, bo kiedyś je policzył), zajrzał do „Washington Post”, „The Hill”, do „RealClearPolitics”, „Politico” oraz „Drudge’a”. Zapoznał się też z projektami ustaw, które wkrótce miały być głosowane. Potem rozesłał notki do członków swojego personelu, aby stawili się w jego biurze. Do pracy pojechał o ósmej trzydzieści, gotowy do walki. Dowódca musi zdecydować o przebiegu bitwy, zanim do niej dojdzie. Przeczytał kiedyś to zdanie i zapamiętał je dokładnie. Jeśli nie zdołasz się odpowiednio przygotować, to przygotowujesz się do porażki.
W ciągu dnia działo się zawsze bardzo dużo, co Will potrafił docenić. Lubił swoją pracę, lubił tam być, w tym dorosłym świecie, z dala od wrzasków małego Travisa. Dzisiaj jednak kalendarz zdawał się znacznie bardziej zapchany niż zwykle. Dyrektor do spraw legislacyjnych chciał zwolnić jedną z asystentek, która stale się spóźniała. Ale przecież nie można ot tak sobie wyrzucić pracownika. Politycy nie życzą sobie niezadowolonych byłych członków personelu, którzy – wywaleni na bruk – psioczą na nich, grożą i obmawiają. Dlatego Will musiał się najpierw spotkać w cztery