Zamiana. Joseph Finder
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Joseph Finder страница 5
Kiedyś był po prostu nieprzystosowanym kujonem, nerdem z hipsterskiego college’u. Studiował na Uniwersytecie Miami w Ohio – nie w tym Miami na Florydzie. Miał już serdecznie dość tłumaczenia wszystkim wokół, że poszedł tam ze względu na świetny poziom nauk politycznych. W sobotnie wieczory, kiedy inni lecieli na lodowisko Goggin Ice Center, aby obejrzeć mecz hokejowej drużyny RedHawks, albo popijali z puszek piwo Natty Light podczas jakiejś studenckiej imprezy na przedmieściach, on uczył się w bibliotece King Library. Lunche i kolacje jadał w Harris Dining Hall, najczęściej samotnie, natomiast wszyscy pozostali tłoczyli się przy stolikach i hałaśliwie rozmawiali, śmiejąc się, wygłupiając i świetnie bawiąc. Tak naprawdę Will był dla nich zwykłym kujonem.
Gdy Will skończył czternaście lat, zmarł mu ojciec, a matka – recepcjonistka w gabinecie stomatologicznym – nie zarabiała zbyt wiele. Po śmierci męża sprzedała dom, co jednak nie wystarczyło na pokrycie potrzeb finansowych. Dlatego podczas studiów Will imał się wszelkich robót: pracował w uczelnianym dziale rekrutacji, za pieniądze pisywał kolegom prace semestralne.
Będąc jeszcze na pierwszym roku, w przypływie szaleństwa wystartował w wyborach na skarbnika, lecz został zdecydowanie pokonany przez jakiegoś tępego palanta, uczelnianego sportowca. Przykre, publiczne upokorzenie. Po ogłoszeniu wyników głosowania Will poszedł do swojego jednoosobowego pokoju w akademiku i zamknął się na cztery spusty, ignorując dobijających się do drzwi kolegów z roku.
Upokorzenie było bardzo bolesne, jednak z czasem doszedł do wniosku, że przyniosło mu pewną korzyść. Kochał politykę, lecz tamtego wieczoru zrozumiał, że niektórzy ludzie zupełnie nie nadają się do kandydowania. Jedni ustawiają się do zdjęć w świetle reflektorów, a inni stoją z boku, niewidoczni. Tacy jak on. Żył polityką, był od niej uzależniony, aczkolwiek jego rola polegała na doradzaniu komuś mniej skomplikowanemu, głupszemu i bardziej popularnemu niż on, aby wystartował i wygrał wybory. I ci charyzmatyczni, lubiani i atrakcyjni, obdarzeni darem okazywania wylewnej serdeczności i towarzyskim usposobieniem, którego Willowi tak bardzo brakowało, zaczynali zdawać sobie sprawę, że mógłby być dla nich użyteczny.
W college’u Will otrzymał od kolegów ksywkę, lecz nie taką, jaką wybrałby sobie sam. Jeden ze studentów pierwszego roku, typowy nienawistnik, zauważywszy lekko kołyszący się krok Abbotta, zaczął wołać na niego Pingwin. Na przykład: „Gdzie jest Pingwin?” albo „Dajmy to Pingwinowi do załatwienia”. Will przede wszystkim chciał, by go lubiano, a jedyne, co mógł osiągnąć, to pozycja człowieka, wobec którego należało być miłym.
Nigdy nikogo nie namawiał do udziału w polityce; dobrze wiedział, że byłby to błąd. Na trzecim roku studiów, jesienią, jeden z popularnych facetów mieszkających na tym samym piętrze akademika w Dorsey co Will postanowił wystartować w wyborach na przewodniczącego samorządu studentów. Miał stanąć w szranki z innym lubianym młodzieńcem. Wówczas Will podszedł do niego i zaproponował swoje usługi „poprowadzenia” kampanii. Ów chłopak, niejaki Peter Green, w pierwszej chwili uznał, że Will sobie żartuje, ale potem sprawę przemyślał i wyraził zgodę. Peter wybory wygrał, a przemawiając jako zwycięzca – w istocie był to chaotyczny, improwizowany bełkot na haju – oświadczył: „Hej, Pingwin, jestem twoim wielkim dłużnikiem. Znaczy – Will”. Peter po prostu się przejęzyczył, tłumaczył sobie Abbott, udając, że śmieje się wraz z resztą audytorium.
Na ostatnim roku studiów Will został przewodniczącym klubu dyskusyjnego pod nazwą Towarzystwo Technik Śledczych, ponieważ nikt inny nie chciał się podjąć tej ciężkiej pracy, właściwie harówki. Fakt ten umieścił w swoim CV, aplikując o staż na Kapitolu. Dołączył również listę dziekańską, czyli oceny z wszystkich ośmiu semestrów.
Abbott delikatnie zapukał w otwarte drzwi gabinetu szefowej. Senator Susan Robbins siedziała za drewnianym biurkiem ze szklanym blatem, rozmawiając przez telefon. Podniosła palec wskazujący, obrzuciła Willa pustym wzrokiem i powiedziała:
– Tak, Chuck. Da się zrobić. Załatwione.
Will czekał w progu. Robbins była imponującą kobietą o kasztanowych włosach i kobaltowoniebieskich oczach. Jako dwudziesto-, trzydziestolatka musiała zwalać z nóg. Nawet w wieku sześćdziesięciu dwóch lat wciąż wyglądała pięknie.
Miała na sobie modry żakiet, który wkładała, będąc w nastroju bojowym. Z reguły nosiła kostiumy bądź spódnice barwy perłowej. Turkus oznaczał, że senator wybrała postawę koncyliacyjną, natomiast kolor szmaragdowy przeznaczony był na posiedzenia o dużej oglądalności, przed kamerami telewizyjnymi. Na zajęcia wieczorne i zbiórki pieniędzy rezerwowała barwy rubinowe. Will był prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która wiedziała, co oznacza dany kolor ubioru Susan Robbins. I chyba jedyną, którą to obchodziło.
Senator bawiła się zwiniętym przewodem telefonicznym, owijając go wokół palca niczym małe lasso.
– Rozumiem – powiedziała. – Hm, hm. Pa.
Odłożyła słuchawkę.
– Wejdź – poleciła.
Abbott wszedł do gabinetu i usiadł na krześle obok biurka. Szefową i jego dzieliła różnica dwudziestu pięciu lat, dlatego czasami czuł się jak jeden z jej synów: dobry syn. Ze starszym potomkiem miała napięte relacje, natomiast z młodszym – praktycznie żadne. Will zastanawiał się, jak to jest mieć taką matkę jak Susan Robbins. Z pewnością niełatwo. Jako szefowa potrafiła, no cóż, dać się we znaki, ale mimo to odczuwał gorące pragnienie jej chronienia, niezachwianą lojalność, gęstą i lepką niczym żywica epoksydowa.
– Jest jakiś sprytny sposób, żeby odnaleźć mojego laptopa? – spytała. – To znaczy przez internet?
Abbott przypuszczał, że szefowa miała na myśli oprogramowanie w rodzaju Find My Mac, instalowane w niektórych komputerach tej marki, które pozwalało skorzystać z usług iCloud w celu zlokalizowania zgubionego bądź ukradzionego sprzętu, także iPhone’a. Z umiarkowanym zdziwieniem przyjął, że senator słyszała o czymś takim. Niestety, ich informatyk dezaktywował program na macbooku należącym do Susan, zresztą na jej usilne żądanie, ze względów bezpieczeństwa.
– Teoretycznie tak, ale przecież laptop jest wyłączony.
– Więc nie ma możliwości namierzyć go w sieci?
– Nie ma. Jedyne, co możemy zrobić, to skontaktować się z osobą, która wzięła pani komputer, i doprowadzić do wymiany.
– Ale ja nie mam pojęcia, do kogo ten sprzęt należy. – Wskazała na płaski, połyskujący, srebrny prostokąt, który leżał przed nią na biurku. – Jest zabezpieczony hasłem. Jak się dowiemy, kto jest jego właścicielem?
Will wyciągnął rękę po laptopa. Szefowa podniosła komputer i mu go podała.
– Zajmę