Syrena. John Everson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Syrena - John Everson страница 5

Автор:
Серия:
Издательство:
Syrena - John Everson

Скачать книгу

Evana, ale ją otrząsnął. I odszedł. Po raz pierwszy obiecał sobie, że wkrótce, już niedługo, wejdzie do tego pokoju z pudłami. Zostawili go dokładnie tak, jak Josh zostawił go tego ranka, kiedy on i Evan poszli nad ocean. Wraz z Sarą uznali, że pozostawienie w nienaruszonym stanie pokoju Josha to sposób na to, by syn nadal był obecny w ich życiu. Wizualna pamięć czasu, kiedy był z nimi. Ale życie Josha, jego zapach i dźwięk, powoli odpływały. Cała jego magia zniknęła teraz z tego miejsca.

      Ani Evan, ani Sara nie ruszyli dalej. Byli tak samo pogrążeni w smutku, jakby pokój był przywiązany do zakurzonych artefaktów z dawno minionego życia.

      – Czas odpuścić i zrobić z tym porządek – powiedział Evan do pustego korytarza. Ale w głowie odpowiedział sobie: Ale nie dzisiaj.

      Kiedy Evan wjechał na parking, w porcie już panował gwar. Obawiał się czwartków, ponieważ łodzie rybackie zawsze wydawały się najcięższe tego dnia… a to oznaczało, że będzie zasuwał, aby nadążyć z dokumentami i fakturami oraz wszystkimi innymi papierkowymi raportami, które obowiązywały w małej portowej bazie. Jeśli mieszka się w maleńkim mieście portowym, takim jak Delilah, to pracuje się albo w handlu rybami, albo w bloku turystyczno-pułapkowym miasta. Kiedyś było tu tajne portowe schronienie dla handlarzy rumem. Z czasem Delilah stała się niewielkim legalnym portem na wybrzeżu Kalifornii, w którym rybacy i małe firmy przewozowe mogli dokować za minimalną opłatą i z dużą dozą osobistej uwagi. Ta zachęta wznosiła się i opadała wraz z dekadami. W ciągu ostatnich dwudziestu lat miasto sprzedawało się bardziej jako osobliwa atrakcja turystyczna niż jako faktyczny port.

      W śródmieściu nadal znajdowało się kilka oryginalnych domów w stylu wiktoriańskim, zbudowanych na przełomie ubiegłego stulecia, a dzięki skoordynowanym wysiłkom ze strony ojców miasta i właścicieli firm, główna ulica, Serenade, została zmodernizowana i opracowana tak, by wyglądała, jak rząd domków dla lalek. Długi, osłonięty łuk Ukrytej Zatoki pysznił się zadbanym odcinkiem złotego piasku, wydartym spośród mil skał oraz głazów, a w miesiącach letnich i jesiennych, ten samotny odcinek plaży wypełniał się parasolami i chłodziarkami. Głównie turystów. Wszyscy mieszkańcy zajęci byli sprzedażą i nie mieli czasu na korzystanie z własnej plaży.

      Evan wchodził po schodach, biorąc po dwa stopnie naraz, by wspiąć się na taras widokowy otaczający Delilah Harbor Authority. Spóźnił się ponownie; nieważne, jak bardzo się starał, nie mógł wejść na pokład na czas. Drzwi z wyblakłym, drewnianym ekranem zatrzasnęły się za nim. Zaklął pod nosem. Hałas zaalarmowałby Darrena, który ostatnio o wszystko miał ból dupy.

      – Po prostu wracasz z przerwy? – zawołał szef zza stosu listów ładunkowych, gdy Evan przeszedł przez portowe „wielkie biuro”. Wielkie było trochę nieprecyzyjne – Darren wybiegł z pokoju trzy metry na trzy i pół, którego brzozowa boazeria i stosy niewypełnionych list załadunkowych sprawiły, że jego przestrzeń wyglądała na jeszcze mniejszą niż wcześniej. Ale… Darren jako jedyny miał tu biuro.

      – Tak – odparł Evan, starając się, by jego głos brzmiał naturalnie. – Śniadanie.

      Nie zatrzymał się, by nie dać Darrenowi szansy na skrytykowanie go za to, że nie działał według wskazówek zegara. Wśliznął się za biurko, czując się jak zrugany uczniak.

      Evan, Bill, Candice i Maggie – wszyscy mieli biurka na otwartej przestrzeni, tuż za gabinetem Darrena, którą nazywali Bull pen1. W pobliżu znajdował się jeszcze niewielki pokój, w którym kapitanowie statków uzupełniali swoje listy ładunkowe i inne szczegóły, dotyczące papierów przewozowych. Do najmniej ważnych z nich należały opłaty portowe.

      Żaden z pracowników Delilah Harbour Authority nie spędzał nigdy całego dnia przy biurku, ponieważ zawsze byli wzywani do pomocy w doku. Evan był złotą rączką, służył jako główny księgowy. Umiał także zarzucić kotwicę linową i rąbnąć beczkę ryb.

      Maggie uniosła brew i uśmiechnęła się, szepcząc:

      – Pójdziesz do kozy!

      – Wiem, wiem. Muszę sobie z tym poradzić – Evan przytaknął, zanim wyznał: – Sara bardzo późno wróciła do domu… wciąganie jej nie zawsze jest łatwe, a potem nie mogłem zasnąć…

      Maggie potrząsnęła dzikimi, kasztanowymi lokami, które musiała potem odgarnąć.

      – Nie jestem szefem, nie musisz mi się tłumaczyć. – Uśmiechnęła się trochę smutno. – Andy powiedział, że ostatnio często przebywa w O’Flaherty. Wiesz, on też nie może spać bez swojego piwa.

      – Domyślam się, że nie tonie w myślach – odparł Evan. Maggie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się zawahała. Nie miała na to łatwej odpowiedzi. Bill podniósł wzrok znad terminalu i zacisnął usta, ale choć zmarszczka przeszła mu przez czoło, nie dołączył do rozmowy.

      W pomieszczeniu na chwilę zapadła cisza.

      Rozdział czwarty

      Evan patrzył, jak woda wypełnia wgłębienia pozostawione przez gołe stopy na piasku. Fale kołysały się, były stałe, przewidywalne w cichym szumie w głąb lądu i nagłym świście odwrotu, a jednocześnie nieprzewidywalne. Podczas spaceru po plaży zamoczył stopy tylko raz, a teraz jego ślady nagle migotały z powodu silnego przypływu. Każda kolejna fala była bliżej jego ścieżki.

      Po kolacji przeszedł długi odcinek „Bezpiecznego portu” i usiadł na zimnym, poczerniałym głazie, który oznaczał początek Mewiego Szpica. Spojrzał w stronę migotliwych świateł Delilah. Blask jego rodzinnego miasta nieznacznie przyćmiewał światła nocnego nieba; gwiazdy były tej nocy dobrze widoczne, a plaża migotała tajemniczymi refleksami.

      Evan odchylił się i spojrzał w niebo, z roztargnieniem dotykając połowy medalionu na szyi. Josh nosił drugą połowę, po tym jak sprezentował mu go na Dzień Ojca, zaledwie kilka lat wcześniej. Pokaz solidarności – noszenie dwóch połówek medalu.

      Spojrzał w dół, na pustą plażę i zastanowił się, ile dni i nocy spędził z Joshem na tym piasku? Ile razy Josh próbował zwabić go do wody? Ile razy on nie chciał iść?

      Josh był rybą i żył w zgodzie z tym znakiem; zawsze był w wodzie. Tak blisko, jak tylko to możliwe. To była jedyna rzecz, która różniła ojca i syna. Chociaż Evan kochał widok i zapach oceanu, był także aquafobem. Panicznie bał się wody. To była jego fobia. Szalona fobia, w przypadku kogoś, kto mieszkał w pobliżu oceanu i pracował w porcie. Ale Evan nigdy nie był w stanie wyzbyć się paraliżującego strachu. Miał to, odkąd był dzieckiem. Było to coś więcej, niż fakt, że nie umiał pływać. Podczas gdy mógł chodzić wzdłuż plaży i podziwiać jej widok, jeśli poprosiło się go o kąpiel, jego serce zaczynało bić szybciej, a pot ciekł mu z porów jak deszcz. Jego nogi stawały się wiotkie na samą sugestię wejścia do oceanu, gdzie fale mogły go ponieść. Nawet w domu jego kąpiel składała się wyłącznie z prysznica… nigdy nie wszedłby do wanny pełnej wody. Przyjaciele nigdy nie rozumieli, dlaczego odmawiał zaproszeń na ich imprezy w jacuzzi, a on nigdy by nie przyznał, że to dlatego, że bał się zanurzyć w wodzie. Przynajmniej nie mógł tego wyjaśnić jeszcze przed rokiem.

      Evan przez całe życie żył z fobią, bez potrzeby tłumaczenia się komukolwiek, aż do dnia, w którym zmarł Josh.

      Wytarł

Скачать книгу


<p>1</p>

Bull pen – miejsce do rozgrzewki dla miotacza w trakcie gry w baseball (przyp. tłum.)