Morderczy wyścig. Jorge Zepeda-Patterson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Morderczy wyścig - Jorge Zepeda-Patterson страница 7
Komisarz przerwał i obserwował, jak przyswajam sobie jego słowa. Żaden z tych wypadków nie był nowością ani dla mnie, ani dla reszty świata, choć do tej pory nie znałem szczegółów. Incydent z Movistarem wydawał się najbardziej niepokojący: bez połowy zespołu Óscar Cuadrado miał mniejsze szanse na zwycięstwo, a to zmieniało spojrzenie na cały wyścig. Jeżeli komisarz mówił prawdę i nie chodziło o wypadek, ktoś ingerował w historię kolarstwa.
Mimo to nie wierzyłem w teorię zamachu na Tour de France, a tym bardziej w to, że ktoś zamierza wykończyć kandydatów do podium. Wyścig był drogą krzyżową, która co roku pociągała za sobą ofiary, często w dramatycznych okolicznościach; my, zawodowcy, w końcu pogodziliśmy się z myślą, że niektóre lata szczególnie obfitują w tragedie, i to była właśnie taka edycja.
– Dziwny napad rabunkowy i kilka wypadków niekoniecznie muszą oznaczać spisek. Uczestniczę w Tour de France od dziesięciu lat i nie raz widziałem takie rzeczy, a nawet gorsze. Czy to nie przesada twierdzić, że jest wśród nas morderca?
– Jeszcze nie skończyłem – oznajmił triumfalnie komisarz i zrobił długą przerwę, rozkoszując się moją reakcją. – Dwie godziny temu znaleźliśmy ciało Saula Fleminga z podciętymi żyłami, pływające w wannie w jego pokoju; ten, kto starał się upozorować samobójstwo, odstawił straszną fuszerkę. To właśnie skłoniło nas do rozmowy z panem. – Tym razem komisarz osiągnął zamierzony efekt. Musiał dostrzec na mojej twarzy przerażenie, jakie poczułem na myśl o poczciwym Saulu utopionym we własnej krwi. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale darzyliśmy się szacunkiem. Fleming był dopełnieniem Starka, tak jak ja jestem dopełnieniem Steve’a. Stoczyliśmy niezliczone bitwy koło w koło, osłaniając naszych czempionów. Na górskich etapach prowadziliśmy po cichu naszą własną rywalizację w obrębie rywalizacji ogólnej: kto posunie się dalej w obronie swojego lidera? Wzdrygnąłem się na myśl o tym, że Anglik już więcej nie rzuci mi wyzwania na podjeździe. Coś się nieodwracalnie zmieniło.
Moja druga myśl była bardziej trzeźwa, choć nie mniej straszna: bez Fleminga jego rodak Stark jest stracony. Znajdował się na piątej pozycji, dwadzieścia osiem sekund za Steve’em, ale liczył na to, że odrobi stratę na górskich etapach, które nas jeszcze czekały. Co prawda w górach radził sobie lepiej niż mój przyjaciel, ale tylko cud mógł sprawić, że pokona go bez pomocy potężnej lokomotywy, jaką był Fleming.
– Na pewno rozumie pan, dlaczego jest nam pan potrzebny, sierżancie.
– Nie, nie rozumiem. – Mój mózg zatrzymał się na obrazie wanny zbyt krótkiej, by pomieścić długie, chude ręce mojego rywala.
– Doszliśmy do wniosku, że mordercy albo morderców należy szukać wśród ekip uczestniczących w tourze; uderzyli z chirurgiczną precyzją, żeby mieć jak największy wpływ na wynik wyścigu.
– Każdy mógł to zrobić – zaprotestowałem. Trudno mi było uwierzyć, że któryś członek naszej niewielkiej wspólnoty targnął się na życie jednego ze swoich kolegów. Pomimo rywalizacji peleton był jak rodzina, do której należeli również mechanicy, lekarze, masażyści, kierownictwo i instruktorzy. – Każdy kibic wie, jacy są faworyci, zna ich mocne i słabe strony.
– Ależ proszę, sierżancie Moreau. Pan wie najlepiej, że żaden kibic nie ma dostępu do kuchni przygotowującej posiłki dla zespołu, do rowerów zawodników czy do wanny drużyny tak hermetycznej jak Batesman.
Tu akurat miał rację. W skład zespołu Starka i Fleminga wchodzili sami brytyjscy zawodnicy i pomocnicy. Pozostałe drużyny były jak małe ONZ, rekrutowały członków na wszystkich kontynentach, w przeciwieństwie do Batesmana, który przypominał wyspę, niemal bractwo. Nie bez powodu koledzy z innych zespołów nazywali ich „Brexitem”.
– Należałoby sprawdzić ludzi, którzy obstawiają zakłady, przy takich wyścigach w grę wchodzą fortuny – upierałem się, chociaż mój argument zabrzmiał mniej przekonująco, niżbym tego chciał. Mimo to nalegałem: – Także niektórzy sponsorzy kładą na szali milionowe inwestycje, które w zależności od wyniku mogą zakończyć się albo katastrofą, albo boomem.
– Nie odrzucamy żadnej z tych hipotez i już je badamy. Ale nawet jeżeli motyw jest zewnętrzny, nie ulega wątpliwości, że sprawców – a może także mózgu całej operacji – należy szukać wśród zawodników.
– Ale dlaczego ja?
– To oczywiste, sierżancie: w głębi duszy pozostał pan jednym z nas. Był pan w żandarmerii wojskowej. Osobiście przejrzałem pańskie akta i wiem, że zaliczył pan odpowiednie szkolenia z technik śledczych, a nawet rozwiązał w swoim czasie kilka spraw. – Położył na dzielącym nas stoliku teczkę z urzędową pieczęcią. Poprosiłem wzrokiem o pozwolenie, otworzyłem teczkę i przerzuciłem kilkanaście kartek, w większości wyblakłych wskutek upływu czasu.
Akta miały mi pewnie udowodnić, że jestem nie tylko kolarzem, ale także francuskim funkcjonariuszem. Niemniej jedyną rzeczą, którą odnotowałem, był upływ czasu. Moje dokumenty przedstawiały różne warianty śniadej twarzy o niebieskich oczach, otoczonej kręconymi włosami, wspomnienie z życia, które wiodłem, zanim zawładnął nim rower.
Próbowałem sobie przypomnieć trzy-, czterodniowe seminaria w Paryżu, w których uczestniczyłem dwanaście lat wcześniej wraz z innymi żandarmami i policjantami z prowincji, ale udało mi się odgrzebać w pamięci tylko kilka mglistych pojęć z dziedziny balistyki i medycyny sądowej spowitych papierosowym dymem. Pamiętałem za to Claude, drobną funkcjonariuszkę z Biarritz; rekompensowaliśmy sobie nudne biurokratyczne warsztaty sesjami, w trakcie których na własną rękę przerabialiśmy niektóre tematy z anatomii.
– Śmieszy to pana, sierżancie?
Wyraz, jaki przybrała moja twarz w związku z tym miłym wspomnieniem, nie umknął uwadze komisarza. Przyglądał mi się jak mechanik kręcący kołem roweru w poszukiwaniu niemal niedostrzegalnej usterki; pomyślałem, że wcale mu się nie uśmiecha powierzanie śledztwa osobie spoza policji, i zrozumiałem, że to nie był jego pomysł. Prawdopodobnie szukał argumentów na potwierdzenie, że się do tego nie nadaję.
– Nie, to tylko przejaw bezsilności. Nie mam pojęcia, jak mógłbym pomóc, nawet jeżeli pańskie podejrzenia są trafne. Nie wiem, jak dobrze zna się pan na kolarstwie, ale udział w tourze jest wyczerpujący, i to nie tylko fizycznie. Wymaga pełnej koncentracji: nie sposób bawić się w detektywa, kiedy jedynym,