Morderczy wyścig. Jorge Zepeda-Patterson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Morderczy wyścig - Jorge Zepeda-Patterson страница 11
Lekki wietrzyk o zapachu morza zaczął rozpraszać gęsty upał, który nękał nas przez cały dzień. Komisarz ukucnął obok mnie, wyraźnie skrępowany tym nietypowym rozwiązaniem. Miałem wrażenie, że w swojej pracy wzoruje się na ideale policjanta wziętym z jakiegoś serialu telewizyjnego; siedzenie na ziemi na środku ulicy nie figurowało w żadnym scenariuszu.
– Coś nowego? Jakie reakcje wywołała wśród kolarzy wiadomość o śmierci Fleminga? Któraś zwróciła pańską uwagę, sierżancie?
– Same oczywiste: smutek, zdziwienie, konsternacja. To był duży szok, ale nie dopatrzyłem się żadnej nietypowej reakcji. – Kiedy to mówiłem, pomyślałem o Stevie i jego załamaniu sprzed kilku minut; zastanowiło mnie, czy Favre obserwował nas zza krzaków.
Przyglądał mi się długo, tak jak ubiegłego wieczoru, i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że zaaranżował to w taki sposób, by światło latarni padało prosto na moją twarz, pozostawiając jego oblicze częściowo w cieniu, podobnie jak podczas rozmowy przy kominku. Może mimo wszystko ta scena była znacznie bardziej typowa, niż przypuszczałem.
– No tak. Domyślam się, że na trasie miał pan niewiele okazji, by wymieniać uwagi z innymi – powiedział ze zrozumieniem. – Ale jak było na zebraniu Fonaru? To musiał być główny temat rozmów, prawda? Wasz dyrektor coś skomentował?
Poczułem się jak na prawdziwym przesłuchaniu: kontrast między moją oświetloną twarzą a jego, pozostającą w cieniu, przywiódł mi na myśl okładkę kryminału z lat pięćdziesiątych; brakowało tylko czarnego filcowego kapelusza na głowie komisarza.
– Tradycyjne wyrazy ubolewania – odpowiedziałem niechętnie. Favre dostrzegł moje poirytowanie. Rozluźnił mięśnie, najwyraźniej z zamiarem aktywowania drugiego oblicza swojej postaci.
– Mogę zapalić? Wiatr rozwieje dym – obiecał. W milczeniu zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął, jakby podejmował jakąś trudną decyzję. – Sierżancie, nie chcę, żeby nasze spotkania wyglądały jak przesłuchania; interesują mnie nie pańskie zeznania, ale pańskie obserwacje, wyniki pana śledztwa. Wolałbym, żebyśmy rozmawiali jak koledzy.
– W porządku, komisarzu, niech tak będzie. Rozumiem, o co toczy się gra, i obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Ale o tej porze powinienem odpoczywać, w przeciwnym razie na kolejnych etapach nie będę w stanie nadążyć za peletonem. Wystarczy, że jednego dnia nie osiągnę określonego minimum i mogę się pożegnać z wyścigiem, a wtedy na niewiele się panu przydam. Mam inną propozycję: kiedy dowiem się czegoś, co może okazać się pomocne, dam panu znać. Skoro mam działać w cieniu jako pańska wtyczka w peletonie, lepiej, żeby nas razem nie widywano. – Ten ostatni argument wydał mi się oczywisty, przyjąłem za pewnik, że sprawa została ostatecznie zamknięta. Tymczasem Favre zareagował tak, jakby w ogóle nie słyszał, co powiedziałem.
– Sprawdziliśmy pochodzenie pieniędzy, które dostali napastnicy z Marsylii. Zostały wpłacone gotówką w niewielkim banku w Warszawie.
Natychmiast pomyślałem o Polaku Radku i jego niespodziewanym powrocie. Komisarz mówił dalej, jakby podsumowywał wyniki śledztwa na spotkaniu ze współpracownikami.
– Jeśli chodzi o zakłady bukmacherskie, nie odnotowaliśmy żadnych przesadnych, niezwykłych ruchów, które usprawiedliwiałyby tego rodzaju ataki. Przejrzeliśmy też umowy ze sponsorami, żeby sprawdzić, czy któraś z gwiazd nie podpisała milionowej klauzuli zobowiązującej ją do wygrania wyścigu: nic takiego nie ma, premie i bonusy są podobne jak w ubiegłych latach. Odkrycie tożsamości mordercy czy morderców nie powinno być jednak trudne: jest wielce prawdopodobne, że jeden z tych, którzy wejdą na podium w Paryżu, albo sam jest sprawcą, albo ma z nim jakiś związek. Problem w tym, sierżancie, że musimy zdemaskować go teraz, zanim zaatakuje kolejną ofiarę.
Wyczułem w słowach komisarza coś w rodzaju wyrzutu pod moim adresem, jakbym ponosił winę za każdą minutę, którą morderca spędzi na wolności. Nie wiem, może nie takie były jego intencje; faktem jest, że należę do osób, które już na sam widok radiowozu dopada poczucie winy. Przeszedłem więc do defensywy: jako że Favre wyprzedzał mnie o lata świetlne w dziedzinie kryminalistyki, musiałem mu pokazać, że w kwestii rowerów jest żółtodziobem.
– Z całym szacunkiem, komisarzu, ale nie ma pan pojęcia o kolarstwie. Kieruje pan wszystkie reflektory na walkę o żółtą koszulkę, nie zdając sobie sprawy, że Tour de France to sto dziewięćdziesiąt osiem różnych batalii. Każdy zawodnik toczy swoją własną wojnę i większość jest gotowa w niej polec. Drużyny przypisują swoim członkom miejsca od pierwszego do dziewiątego, każdy z nich chce się wspiąć w hierarchii – gregario jadący jako pierwszy w swojej trójce chciałby być na drugim miejscu, a drugi na trzecim i ostatnim. Chłopak, który pierwszy raz bierze udział w Tour de France, wie, że czterej inni zawodnicy liczą na to, że odpadnie, robi więc wszystko, co w jego mocy, by móc wrócić za rok. Kolarz, który jechał w dwóch tourach, ale żadnego nie skończył, ma świadomość, że to może być jego ostatnia szansa. Górale starają się zasłużyć, żeby w następnym sezonie któraś z drużyn wzięła ich na liderów. I tak dalej. Presja jest ogromna, i to nie tylko dla zawodników z czołówki. Proszę mi podać nazwisko któregokolwiek kolarza, a ja wymienię panu co najmniej trzy bitwy, które toczy, nie wspominając o rywalizacji między drużynami. Zatem problem nie sprowadza się bynajmniej do trzech zawodników, którzy po pokonaniu ostatniego etapu staną na podium – zakończyłem resztką tchu, ale zadowolony. Chociaż hipoteza komisarza skupiająca się na liderach zgadzała się z moją listą podejrzanych, nie zamierzałem mu tego mówić; miałem już trochę dosyć jego źle maskowanej protekcjonalności.
– Każdy piłkarz, koszykarz czy inny gracz walczy, żeby się wyróżnić; mimo to nie przypominam sobie żadnych morderstw w szatniach – odparł, także przechodząc do defensywy.
– Tego właśnie pan nie rozumie. Kolarstwo to nie gra. Mówimy: zagrajmy w piłkę, w kosza, w tenisa, ale nikt nie mówi: zagrajmy w kolarstwo, bo w kolarstwo się nie gra, w kolarstwie się bije, w kolarstwie się walczy. – Nie ja to wymyśliłem, usłyszałem to zdanie u jakiegoś dziennikarza, ale Favre nie musiał tego wiedzieć. – Nieprzypadkowo w wielu językach to samo słowo znaczy peleton i pluton: jesteśmy oddziałem idącym na wojnę, tyle że ta wojna toczy się między nami. – Zakończenie wydało mi się jeszcze lepsze, bo uznałem je za własne, choć mogłem się mylić.
– W takim razie tym bardziej musimy się przyłożyć, jest zbyt wielu podejrzanych – powiedział bez urazy, wywieszając białą flagę.
W milczeniu skinąłem głową i wróciłem myślami do mojej listy, którą za żadne skarby nie zamierzałem się z nikim dzielić. Jeszcze nie teraz. Postanowiłem wykorzystać moje małe zwycięstwo. Skoro komisarz chciał się bawić w kolegów, będzie musiał dać mi coś więcej.
– Mówi pan, że samobójstwo Fleminga było mistyfikacją. Skąd ta pewność? Jakie macie dowody?
Favre obrzucił mnie wzrokiem. Wydało mi się, że widzę w jego oczach zaskoczenie. Wypalił