Morderczy wyścig. Jorge Zepeda-Patterson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Morderczy wyścig - Jorge Zepeda-Patterson страница 15

Жанр:
Серия:
Издательство:
Morderczy wyścig - Jorge Zepeda-Patterson

Скачать книгу

że powinienem się wyrwać spod dominacji Steve’a.

      Tym razem byłem mu podwójnie wdzięczny. Lombard poruszył niebo, morze i ziemię, żeby Fonar i sponsor Steve’a oddali mi do dyspozycji sprzęt, którego mój przyjaciel używał w ubiegłym roku. Miałem dziś jechać w stroju i na rowerze czasowym o łącznej wartości ponad pół miliona euro. Sam rozwój technologii i zaprojektowanie nowego kasku Steve’a kosztowały dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Inwestycja zwróci się producentowi, kiedy wypuści na rynek prototyp, który miałem teraz na głowie.

      – Klasyfikacja generalna jest jeszcze bardzo wyrównana, jeżeli wyciągniesz swój najlepszy czas, możesz trafić do pierwszej piątki, a jeśli wytrwasz w niej do gór, dalej pójdzie już jak z płatka: mistrzostwo albo co najmniej podium.

      – Niech pan mówi ciszej – powiedziałem wystraszony, rozglądając się na boki, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie słyszał. Taką rozmowę pomiędzy gregario a jego osobistym doradcą uznano by za większe świętokradztwo niż gdybanie dwóch kardynałów, jak by to było odprawić w białej sutannie mszę na placu Świętego Piotra.

      – Przeprowadziliśmy symulacje, tylko siedmiu czy ośmiu zawodników ma lepsze wyniki w czasówkach. Pomogą nam dwa wzniesienia na trasie – nalegał, teraz szepcąc mi do ucha. Nie widziałem jego ust, ale przysiągłbym, że się ślinił. Poczciwy staruszek.

      Pomyślałem, że wyglądamy jak dwaj konspiratorzy, którzy wymieniają szeptem jakieś sekrety; jak ci kardynałowie, tyle że tym razem rozmawiający o truciznach. Zdałem sobie jednak sprawę, że nikt nie zwraca na nas uwagi. Z powodu potajemnych spotkań z komisarzem i intryg Lombarda popadałem w paranoję. Mimo wszystko poruszył mnie jego optymizm: to, o czym mówił, nie miało najmniejszych szans na urzeczywistnienie, ale jego lojalność i sympatia były rozczulające. Co roku trafiają się jeden albo dwa wysokogórskie etapy, gdzie moje zadanie polega na holowaniu Steve’a, dopóki nie wyczerpię resztek energii. Ich ostatnie kilometry zamieniają się dla mnie w powolne tortury. W takie dni finiszowałem piętnaście minut po zwycięzcy. Rola gregario skazywała mnie na miejsce poza pierwszą dwudziestką mimo wszystkich wysiłków Lombarda.

      Jednak tego dnia się nie pomylił: skończyłem czasówkę na szóstej pozycji, pięćdziesiąt osiem sekund za Steve’em. Matosasowi udało się uzyskać jeden z dziesięciu najlepszych czasów na tym etapie; było oczywiste, że Włoch zrobi wszystko, co uzna za konieczne, by wjechać do Paryża na czele peletonu.

      Tej nocy odkryłem, że jedną z rzeczy, które Matosas uważał za konieczne, by wygrać, było pozbawienie mnie życia.

      – Myślałam, że już nie przyjdziesz – powiedziała Fiona, nie odwracając głowy; smażyła na swojej mikroskopijnej kuchence filet z łososia.

      Kilka tygodni wcześniej dała mi klucz do swojego kampera, ale czułem, że już zaczęła tego żałować. Byłem pewien, że mnie kocha – nie mogło być inaczej, od dwóch lat dzieliła ze mną to wariackie życie – widziałem jednak, że broni swojej prywatności i przestrzeni równie zaciekle jak pierwszego dnia.

      – Coś mnie zatrzymało – odparłem, rozważając, czy nie powiedzieć jej o moich detektywistycznych obowiązkach. Uznałem jednak, że lepiej będzie jej w to nie mieszać, przynajmniej na razie. – Zwycięstwo Steve’a wprawiło Girauda w euforię, więc przeciągnął swoją pogadankę przed kolacją.

      – Wspomniał coś o twoim wyniku? W zeszłym roku Steve wyprzedził cię o ponad trzy minuty i skończyłeś na piętnastym miejscu, teraz zdobyłeś szóste. Jesteś zawodnikiem, który zrobił największe postępy w czasówce. Ten skurczybyk nic o tym nie napomknął?

      – Nieee – odparłem. Podszedłem do niej, pocałowałem ją w szyję i przywarłem do jej pleców. Zdziwiło mnie niespodziewane podniecenie wywołane kontaktem z jej sprężystym ciałem. Przypomniałem sobie, że nazajutrz mamy dzień odpoczynku i przez moment rozważałem, czy nie złamać paktu czystości, jaki zawieraliśmy na czas trwania touru.

      – A to skurwiel! Dla Fonaru liczy się tylko Steve – odpowiedziała wzburzona, wymykając się z moich objęć. Spojrzałem rozczarowany na ciało rysujące się pod cienkim kimonem, w które ubierała się wieczorami. Zrozumiałem, że pozostanie zasłonięte. Fiona rzadko się złościła, ale kiedy już to robiła, mogła się wściekać godzinami.

      – Steve cieszył się z mojego szóstego miejsca bardziej niż ja sam, celebrował je jak własny sukces – zaprotestowałem.

      – Bo uważa je za własny sukces! Jest tak bardzo zapatrzony w siebie, że przyjmuje za pewnik, że stałeś się lepszym czasowcem dzięki niemu, jakby jego talent promieniował na tego, kto stoi najbliżej – odparła.

      Wciąż się zastanawiałem, czy jest jakaś szansa, żeby dziś w nocy zajrzeć pod ten szlafroczek; bronienie Steve’a nie było najlepszą drogą do osiągnięcia tego celu, ale nie mogłem się powstrzymać. Była niesprawiedliwa wobec mojego przyjaciela.

      – Źle go osądzasz. Gdybyś zobaczyła Steve’a wczoraj, był załamany, kiedy dowiedział się o śmierci Fleminga. Nigdy nie widziałem go w takim stanie.

      – Nie wiem, skąd taka reakcja, nigdy się nie przyjaźnili – oznajmiła kategorycznym tonem, jakby wiedziała wszystko o moim przyjacielu. – I nie bądźmy naiwni: śmierć Fleminga praktycznie eliminuje Starka. Jeżeli nie dojdzie do żadnej katastrofy, Giraud i Steve mają wolną drogę do zwycięstwa w Paryżu, zabrakło im rywali.

      – Niekoniecznie, zostali jeszcze Matosas, Paniuk i Medel. Wszyscy trzej są lepszymi góralami niż Steve, mogą wykorzystać okazję w Alpach.

      – To ty jesteś najlepszym góralem! Z twoją pomocą Steve może ich unieszkodliwić – stwierdziła, spoglądając na mnie pierwszy raz tego wieczoru, po czym dodała ciszej: – W zasadzie tylko ty byłbyś w stanie pokonać Panatę.

      Kolejny raz Fiona ujęła w słowa to, czego ja do tej pory nie miałem odwagi powiedzieć. Zapadła długa cisza, jej krótkie odkrywcze zdanie było niczym tykająca bomba, którą postanowiłem natychmiast rozbroić. Przypuszczam, że moja lojalność wobec Steve’a była bezwiedna: zamiast przetrawić komentarz Fiony i straszliwe konsekwencje, jakie za sobą pociąga, mój mózg skupił się na ostatnim słowie. Fiona nie darzyła Steve’a zbytnim szacunkiem, ale zawsze mówiła o nim po imieniu. To, że tym razem użyła jego nazwiska, wydało mi się dziwne i trochę niepokojące.

      Znów zadałem sobie pytanie, co, do diabła, między nimi zaszło. Nie miałem odwagi ich o to zagadnąć, a oni nie zamierzali mnie w to wtajemniczać. Sześć lat wcześniej Fiona nadzorowała mechaników Fonaru. Mój przyjaciel próbował ją uwieść, zresztą nie on jeden w naszym światku. Oprócz niej w otoczeniu kolarzy były też inne kobiety: masażystki, dietetyczki, lekarki. Nieliczne, ale były. Jednak fakt, że uchodziła za najlepszego specjalistę w branży uważanej do tej pory za czysto męską, budził wśród zawodników skrywaną fascynację. Jej nieprzystępność, pobrudzone smarem ręce i T-shirty, mało seksowne ogrodniczki, duże piersi, które zdawały się nie wiedzieć, co to stanik, rude włosy, zielone oczy i surowa, ale ładna twarz tworzyły dziwną, pociągającą mieszankę, czyniącą z niej nieosiągalną zdobycz dla wszystkich wilków ze stada, wśród których wyróżniał się samiec alfa, Steve Panata.

      Mój przyjaciel próbował zdobyć Fionę wszelkimi możliwymi sposobami

Скачать книгу