Morderczy wyścig. Jorge Zepeda-Patterson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Morderczy wyścig - Jorge Zepeda-Patterson страница 10
Tego wieczoru odczuwałem innego rodzaju zmęczenie: chociaż trasa była prosta i kolarze potraktowali ją jako odpoczynek, ja czułem się tak, jakbym pokonał Alpy. Przypisałem to wyjątkowe wyczerpanie misji, którą zlecił mi komisarz. Pokonanie w pięć godzin stu osiemdziesięciu jeden kilometrów, kiedy doszukujesz się spisków, inwentaryzujesz podejrzanych i drżysz ze strachu, że w każdej chwili ktoś może wbić ci nóż w plecy, nie jest bynajmniej przyjemną przejażdżką.
Dlatego wolałbym dyskretnie się oddalić, zniknąć w krzakach i zwalić się na łóżko w przydzielonym mi pokoju – na szczęście z prysznicem zamiast zardzewiałej wanny – ale nie mogłem drugi dzień z rzędu zostawić Steve’a na lodzie. Poza tym pewnie będzie na mnie czyhał komisarz, któremu obiecałem rozmowę, a w kamperze zaparkowanym kilka metrów od hotelu czekała Fiona.
Kiedy usiadłem przy stole, wystarczył mi rzut oka na twarze moich kolegów, by zrozumieć, że stało się coś złego. W dodatku prasowym poświęconym wyścigowi opublikowano ponoć informację o samobójstwie Fleminga i wszyscy obecni kolarze oraz instruktorzy – w sumie jakieś piętnaście osób – szeptali o tym między sobą w dwu-, trzyosobowych grupkach. Słyszałem słowa podziwu i uznania dla kariery zmarłego, ale też kilka zrezygnowanych przekleństw w związku z taką serią nieszczęść. Portugalczyk Guido nie szczędził ostrych słów organizatorom, jakby samobójstwo Fleminga było aktem buntu przeciwko wymaganiom narzucanym zawodnikom. Pojawienie się Girauda przerwało rozmowy. Dwa kroki za nim szedł Steve. Domyśliłem się, że rozmawiali na osobności, zanim dołączyli do reszty zespołu.
– Niewielu z was wie, że byłem pierwszym trenerem Fleminga – powiedział, zajmując miejsce u szczytu stołu. – Trzy lata temu, w Liverpoolu, gdzie poleciałem wygłosić kilka wykładów, a w końcu zostałem na parę miesięcy jako trener półzawodowej drużyny. Był urodzonym góralem, a ja uświadomiłem mu, że powinien opuścić Wyspy i poszukać gór na miarę swojego talentu – mówił jakby sam do siebie, ale znałem go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to tylko poza; Giraud lubił, żeby wszystko kręciło się wokół jego osoby, nawet życie biednego Fleminga.
Spojrzałem na przygnębioną twarz Steve’a i pierwszy raz, odkąd go znałem, wydało mi się, że na niezachwianym optymizmie mojego przyjaciela pojawiło się pęknięcie. Na widok jego brody wbitej w pierś, wilgotnych oczu i wykrzywionych ust pomyślałem – także pierwszy raz – że bardzo przypomina swojego ojca.
– Dziś odszedł od nas wielki człowiek – ciągnął Giraud i z lubością zawiesił głos, zachwycony samym sobą. – Choć nie ma w swoim dorobku miejsc na podium ani rekordów, kolarski świat wie, że walka o szczyty nie będzie bez niego już taka jak dawniej. Fleming nie wygrywał etapów, ale stworzył wielu zwycięzców; nigdy nie włożył żółtej koszulki, ale bez niego nie przywdziałby jej w Paryżu niejeden Anglik. A przede wszystkim zasłużył sobie na sympatię i podziw tych wszystkich, którzy mieli zaszczyt pedałować u jego boku. Uszanujmy powody, dla których podjął tak straszną decyzję, uczcijmy go minutą ciszy i zadedykujmy mu każdy pokonany kilometr jutrzejszej trasy.
Giraud zdołał poruszyć cały stół, nawet dwóch zawodników, którzy mieli na pieńku z Flemingiem – nie miał skrupułów, żeby zajechać komuś drogę. Steve zdusił szloch, paru kolegów sięgnęło po serwetki, chcąc wydmuchać nosy.
Poruszył cały stół, oprócz mnie. Może dlatego, że przetrawiałem śmierć Fleminga już od wielu godzin, albo dlatego, że manipulatorski sentymentalizm naszego dyrektora wydał mi się skandaliczny. Odkryłem, że nie tylko nie jestem poruszony – czułem dyskomfort. Szybko zrozumiałem dlaczego. To, co powiedział o Flemingu, mogło być także moim epitafium, które za trzy dni albo za dwadzieścia lat zostanie wygłoszone na cmentarzu w Perpignan. Padną te same słowa: „Nigdy nie włożył żółtej koszulki, ale bez niego…”. Poczułem skurcz w szyi.
Skończyliśmy jeść, powtórzyliśmy strategię na następny dzień i rozeszliśmy się w małych grupkach. Steve wziął mnie pod rękę i wsparł się na mnie, jakby zaraz miał zemdleć.
– Wszystko w porządku? Źle się czujesz? – zapytałem wystraszony, próbując sobie przypomnieć, czy w przeszłości Steve’a i Fleminga łączyły jakieś bliskie relacje, ale na nic nie wpadłem: od początku zacięcie rywalizowaliśmy z Anglikiem. Reakcja Steve’a wydawała się przesadzona, nawet w sytuacji, gdy doszło do tragicznej, nieoczekiwanej śmierci kolegi. Przypomniałem sobie słowa komisarza: „upozorowane samobójstwo, straszna fuszerka”, i w głowie zaświtała mi przerażająca myśl.
Wszystkie wypadki zostały dokładnie zaplanowane poza tym kiepsko upozorowanym samobójstwem. Istniała możliwość, że sprawcy nie chcieli zabić Fleminga, a jedynie go okaleczyć i skłonić do wycofania się z wyścigu. Może Anglik rozpoznał napastników, zaczął wzywać pomocy i ci byli zmuszeni go zabić. Czyżby to właśnie dręczyło Steve’a, poczucie bezpośredniej lub pośredniej winy za morderstwo? Dlatego Giraud próbował go uspokoić w cztery oczy? Obaj byli zamieszani w tę sprawę?
– Nie rozumiesz, brother? – odparł z lekkim rozdrażnieniem. Zaszedł mi drogę i złapał mnie za ramiona. – Możesz być następny!
– O czym ty mówisz? – zapytałem. Rzekomo tylko ja wiedziałem, że wśród nas jest morderca. Z kim jeszcze rozmawiał komisarz?
– Giraud ma wtyczki w biurze Jitrika. Dowiedział się, że organizatorzy skontaktowali się z policją; są przekonani, że ktoś próbuje wyeliminować faworytów. Cuadrado został bez drużyny, a Stark bez Fleminga. To nie były wypadki, ale zaplanowane ataki. Teraz wezmą się za nas.
– Uspokój się, nic takiego się nie stanie, to tylko plotki, pogłoski krążące między zespołami. To przeklęty wyścig, już wcześniej zbierał ofiary.
– Na szosie, ale nie nocą na korytarzu czy w pokoju, bro – powiedział, badając wzrokiem otaczającą nas ciemność. W jego spojrzeniu malowało się autentyczne przerażenie. Mnie także przeszły ciarki. Odwróciłem się, żeby wrócić na taras.
– Ty w każdym razie nie musisz się niczego bać, masz obstawę – przypomniałem mu, szukając wzrokiem goryli, którzy nie odstępowali go ani na krok. Dwa lata wcześniej milionowy kontrakt reklamowy zobowiązał Steve’a do korzystania z usług profesjonalnej agencji ochrony, która strzegła miliarderów i arabskich szejków odwiedzających Zachód.
– To nie ja jestem w niebezpieczeństwie – zaprotestował zniecierpliwiony, jakbym nie dostrzegał tego, co oczywiste. – Nie uderzyli w Cuadrado ani w Starka, ale w tych, którzy pomagają im wygrać. Nie przyjdą po mnie, przyjdą po ciebie.
Zamierzałem odpowiedzieć, kiedy zjawił się Giraud i zabrał Steve’a pod pretekstem jakichś poprawek w butach, które uwierały go w ostatnich dniach. Nasz lider miał tylu indywidualnych sponsorów, że nie zawsze mógł wybierać marki, które najbardziej mu odpowiadały. Ciało i głowa Steve’a zostały zeskanowane w wysokiej rozdzielczości i odtworzone w postaci misternego manekina, którego używano do projektowania jego kolarskiego stroju przy użyciu najnowszych materiałów i technologii.
Byłem wdzięczny Giraudowi, że nam przerwał. Poszukałem najkrótszej drogi