Sekret rodziny von Graffów. Bożena Gałczyńska-Szurek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek страница 5

Жанр:
Серия:
Издательство:
Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek

Скачать книгу

kieszenie. Była pewna, że włożyła tam przed wyjazdem świstek z adresem profesorowej. Niestety, co się już wcześniej zdarzało, jej karteczkowy system przechowywania informacji zawiódł i tym razem. Adres przepadł. Po prostu został w domu. – Scheisse – przeklęła pod nosem i nagle zobaczyła pochyloną nad sobą głowę w falbaniastym czepku. Dziewczę było śliczne i tak uroczo komponowało się z historycznym otoczeniem, że zaskoczona Niemka na moment zapomniała o swoim kłopocie. – Piękny strój – stwierdziła z uznaniem. Zlustrowała dokładnie kelnerkę przebraną za renesansową mieszczkę.

      – Służbowy ciuch – mruknęła z niechęcią zagadnięta. – Mam coś podać? Może mogę w czymś pomóc?

      – Właśnie! Podwójne espresso poproszę, ale potrzebuję też informacji.

      Słowiańska piękność przyglądała się jej z uwagą.

      – Chodzi o to, że szukam kogoś, kto mieszka w Zamościu na starym mieście. – W dłuższej wypowiedzi ujawnił się niezupełnie polski akcent klientki i pracownica kawiarni, zaciekawiona, aż przysiadła na krześle po przeciwnej stronie stolika. – Chodzi też o to, że przepadł mi adres osoby, do której przyjechałam. Taki pech. I zastanawiam się, czy uda mi się mimo wszystko ją odnaleźć bez alarmowania rodziny w Berlinie – tłumaczyła zawile cudzoziemka.

      Wypowiedź zabrzmiała chyba dosyć dziwnie, bo kelnerka wpatrywała się w nią w milczeniu, więc Maria czym prędzej dodała speszona:

      – Ależ wymyśliłam, co?! Ciężka sprawa, bo jak odnaleźć kogoś bez adresu? To wprawdzie wydaje się możliwe, ale o ile mi wiadomo, nigdzie nie jest łatwe.

      W odpowiedzi na te słowa dziewczyna rzuciła jej spojrzenie pełne sceptycyzmu i wreszcie przemówiła:

      – Nie wiem, jak jest gdzie indziej – oświadczyła z powagą – ale w Zamościu na starówce dobrze się znamy. Może jakoś zaradzimy pani problemom, o ile poszukiwana osoba posiada chociaż imię i nazwisko. – Kelnerka roześmiała się ze swojego żartu, a Maria zachęcona jej życzliwością podała personalia poszukiwanej osoby.

      – Nazywa się Barbara Kowalska.

      – Naprawdę? O panią Basię chodzi? – Na twarzy pracownicy kawiarni zagościł znowu uśmiech i jakby rozczarowanie, że zagadka okazała się tak prosta. – Sytuacja nie jest skomplikowana. Problem mamy rozwiązany – pocieszyła ją dziewczyna. – Profesorowa mieszka o tam. – Wskazała placem za plecy Marii. – Dwa duże okna na pierwszym piętrze są od jej salonu. Ale teraz pani Basi nie ma w domu. Przed chwilą wyszła. Pewnie do muzeum, do koleżanki.

      – Coś takiego! – wyrwało się Niemce. – Jak wy wszystko o sobie wiecie.

      – No tak, przecież o tym mówiłam. A teraz kawę przyniosę, bo mnie szef obsztorcuje za przesiadywanie z klientkami. Ech! – Urodziwa zamościanka westchnęła, wstając od stolika. Była zawiedziona. Zamiast się czegoś dowiedzieć od tajemniczej turystki, sama stała się źródłem informacji. Za kilka dni po mieście rozniesie się wprawdzie wieść, kim jest gość profesorowej, ale przecież to zupełnie co innego powtarzać znane wszystkim fakty, a pozyskać informacje osobiście, z pierwszej ręki.

      Tymczasem Marię, zadowoloną z takiego obrotu sprawy, spotkało kolejne zaskoczenie. Jeszcze zanim kelnerka zdążyła dotrzeć do drzwi kawiarni, rozległ się wystrzał z armaty. Właściwie można to było przewidzieć, a przede wszystkim zobaczyć, bo przygotowania do prezentacji odbywały się przed ratuszem na oczach wszystkich, jednak pogrążoną w myślach Graffównę hałas przestraszył. Huknęło tak potężnie, że na chwilę prawie ogłuchła.

      – Oh mein Gott! – wykrzyknęła przestraszona, budząc powszechne rozbawienie przy sąsiednich stolikach.

      Sama też się roześmiała. Wszystko, z czym zetknęła się od rana, było zaskakujące, a przede wszystkim odmienne od tego, do czego przywykła w Berlinie. Choćby pobłażliwa reakcja kelnerki na pytanie o miejsce zamieszkania Barbary Kowalskiej. Fakt, że cudzoziemka przyjechała tu z wizytą i zapomniała zabrać ze sobą adresu profesorowej, nie spotkał się nawet ze zdziwieniem Polki. Tolerancyjne potraktowanie jej roztargnienia, zazwyczaj napiętnowanego przez Helmuta, było niezwykle miłe. Zapowiadało przyjemny i bezstresowy pobyt przynajmniej do czasu obiecanego przyjazdu narzeczonego, który od dawna pracował nad niedoskonałym charakterem wnuczki Hansa von Graffa. Beztroski i trochę bałaganiarski styl życia Marii był też przyczyną zmartwień babci Grety i tematem żartów całej rodziny. W tej chwili nie miało to jednak znaczenia, w drzwiach kawiarni bowiem pojawiła się znowu znajoma dziewczyna, tym razem z tacą w ręku i w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn. Po chwili postawiła na stoliku espresso.

      – Kiepsko z wolnymi miejscami o tej porze, a panowie też czekają na profesorową Kowalską. Może mogliby się do pani dosiąść? – zapytała.

      Propozycja była z gatunku tych nie do odrzucenia, bo kelnerka nie poczekała na odpowiedź zaskoczonej klientki i oddaliła się zaaferowana kolejnym zgłoszeniem, pozostawiając wpatrzonych w Niemkę wyczekująco mężczyzn.

      Skonsternowana dziennikarka zrobiła zapraszający gest w kierunku stolika i od tej chwili miała już towarzystwo. To wszystko dzieje się za szybko – myślała, uśmiechając się uprzejmie do przygodnych towarzyszy. Nie zamierzałam się integrować z miejscową ludnością jeszcze przed zakwaterowaniem. To jakiś obłęd. W dodatku wszyscy się na nas gapią, bo znowu ładują tę cholerną armatę.

      Mężczyźni też zauważyli, że są obserwowani. Byli skrępowani widocznym zainteresowaniem gości lokalu, tym bardziej że ich towarzyszka spłonęła rumieńcem, widocznie się pesząc. Przy stoliku zapanowała konsternacja, ale tylko na moment, bo raptem znowu wystrzeliła armata. Tym razem nie zaskoczyło to Marii, a siedzącego wraz z nią, tyłem do rynku, jednego z Polaków.

      – Ożeż ty! – wykrzyknął zaskoczony, wywołując znowu salwę śmiechu w kawiarni.

      Niemka też mimo woli przyłączyła się do ogólnej wesołości.

      – Zareagowałam przed chwilą podobnie – wyszeptała konfidencjonalnym tonem do aktualnego obiektu żartów. – Wszyscy czekali, co się wydarzy przy tym stoliku po kolejnym wystrzale. No i wydarzyło się…

      – Ach tak, czyli mają z nas niezły ubaw.

      Mężczyzna wstał, ostentacyjnie ukłonił się kawiarnianej widowni i zainkasował gromkie brawa.

      – Przedstawienie skończone – ogłosił i mrugnął do dopiero co poznanej ślicznej blondynki. – Andrzej – przedstawił się, wyciągając do niej rękę ponad stolikiem.

      – Maria. – Uścisnęła Polakowi dłoń i odruchowo zerknęła w kierunku jego kolegi. Usłyszała niechętne:

      – Alfred.

      Ręka, którą uścisnęła tym razem, była wiotka i wilgotna. Mężczyzna posłał jej chłodne, przenikliwe spojrzenie.

      – Domyślam się, że to pani jest Niemką, którą Basia Kowalska zamierza nam przedstawić?

      Pytanie było obcesowe i zabrzmiało nieuprzejmie. Andrzej spiorunował

Скачать книгу