Sekret rodziny von Graffów. Bożena Gałczyńska-Szurek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek страница 9

Жанр:
Серия:
Издательство:
Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek

Скачать книгу

i każdego dnia z pełnym zaangażowaniem spełniała swą obietnicę. Ta nieustanna obecność podwładnej Alfreda była dla Marii uciążliwa, ale najgorszy był pierwszy dzień.

      Młoda kobieta powitała ją na progu sekretariatu uroczyście i z właściwym sobie zaangażowaniem w pracę.

      – Czuję się zaszczycona, mogąc powitać przedstawicielkę zagranicznych mediów w progach naszej skromnej instytucji – wygłosiła przygotowaną formułkę. – Szef jest chwilowo nieobecny, bo się przeziębił przez tę fatalną pogodę – ubolewała nad losem pryncypała, zerkając za okno. W istocie, niebo nad miastem zasnuło się siwymi chmurami. Było chłodno i deszczowo. – Taak, szef jest chory, ale polecił mi zająć się panią. „Nie zostawiaj naszego gościa ani na chwilę sam na sam z tymi papierzyskami bez pomocy”, tak mi nakazał – kontynuowała urzędniczka, przejęta rolą, jaką jej wyznaczono. – To znaczy Alfred miał na myśli, że powinnam się w jego zastępstwie panią zaopiekować i dlatego będę do dyspozycji w każdej chwili.

      Wisławę wyróżniał uroczy zwyczaj komentowania poleceń i poczynań ludzi przez doprecyzowanie ich motywacji według jej własnych przemyśleń. Intencje innych były przez nią tak dointerpretowane, by nikt nie miał wątpliwości odnośnie do ich znaczenia w przeróżnych sytuacjach. Ponadto w takich momentach pucołowata twarz pomocnicy Alfreda, przez wciągnięcie policzków i ułożenie ust w tak zwaną trąbkę, stawała się wąska, policzki zapadnięte, a na czole powstawała gruba pozioma bruzda. Wyglądało to imponująco. Sugerowało poważne zaangażowanie intelektualne sekretarki w powierzone jej przez szefa zadania. Powierzchowność młodej archiwistki ogólnie była przyjemna, choć trudno było ją nazwać pięknością. A z powitalnego wystąpienia wynikała jedna miła okoliczność – chwilowa nieobecność Alfreda. I niestety jedna przykra – stała obecność tej absorbującej osoby w pobliżu Marii.

      Niemka przez chwilę nie potrafiła stosownie zareagować na tak oficjalne powitanie. Zapewniona, że Wisia nie odstąpi jej ani na krok, jęknęła tylko:

      – Ach, tak…

      – Tak, tak – przytaknęła tylko rozmówczyni. Otwarcie oczekiwała wyrazów uznania po swoim imponującym przemówieniu.

      W tej sytuacji młoda arystokratka zdała się na intuicję i wrodzony talent towarzyski odziedziczony po dziadku von Graffie. Przerwała formułkę powitalną, wyciągając rękę do uścisku i zapewniając:

      – Mnie też jest bardzo miło i proszę, mów do mnie po imieniu. Jestem Maria. Po polsku Marysza, Maryszka czy jakoś podobnie.

      Na propozycję spoufalenia się z gościem archiwistka zareagowała spontanicznie. Wyglądała przez chwilę jak nadęty balon, z którego nagle uszło powietrze, po czym wyskoczyła zza biurka z ręką wyciągniętą na powitanie.

      – Wisława Lis, Wisia jestem. My, zamościanie, jesteśmy zazwyczaj bardziej bezpośredni, ale gość z zagranicy wymaga szczególnego powitania. Rozumiesz? – tłumaczyła swoje pompatyczne wystąpienie.

      – Jasne, że tak!

      – A ty jesteś Ma-ryś-ka, a nie Maryszka. Rozumiesz?

      – No tak, rozumiem. Ma-ry-szka – przesylabizowała Niemka posłusznie. – Richting? Gut?8 Dobrze? – dopytywała.

      Sekretarka archiwum patrzyła na nią przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym mruknęła bez przekonania:

      – Taak! Prawie dobrze! Jeszcze się wyrobisz. – Z niezrozumiałą dla gościa intencją machnęła lekceważąco ręką i dodała: – A teraz chodź, oprowadzę cię po archiwum.

      Pomieszczenie, do którego zaprowadziła gościa asystentka Alfreda, było wysokie, ciemne i długie, bardzo długie. By skorzystać ze zbiorów znajdujących się w głębi, trzeba było dodatkowo zapalić światło włącznikiem umieszczonym w połowie sali, co stanowiło pewne utrudnienie w dyskretnym korzystaniu ze zgromadzonych tu dokumentów, archiwum bowiem z sekretariatem łączył szklany lufcik. Umieszczony blisko sufitu miał za zadanie doświetlić choć trochę dziennym światłem tonące w mroku, położone najwyżej półki. W tej sytuacji użycie górnego oświetlenia przy przeglądaniu archiwaliów nie mogło zostać niezauważone przez pracującą w sąsiednim pomieszczeniu sekretarkę. Kłopotliwe były też wysokie regały. By dotrzeć do teczek z papierami umieszczonych najwyżej, trzeba było użyć metalowej drabiny na kółkach, a deski podłogowe skrzypiały niemiłosiernie przy każdym kroku. Pod oknami, wzdłuż jednej ze ścian ustawiono wprawdzie trzy komputery, jednak używanie ich nie było do końca anonimowe. Każdy mógł sprawdzić, co i kiedy było przeglądane, dlatego Maria rezolutnie nie planowała zastosować takiej opcji poszukiwań. Generalnie ogarnął ją wisielczy nastrój. Choć nie wiedziała, jak rozmieszczone są dokumenty na półkach, to wygląd pomieszczenia i obecność nadopiekuńczej przewodniczki nie napawały optymizmem w kwestii planowanego prywatnego dochodzenia.

      Złe przeczucia okazały się słuszne. Materiały o przesiedleniach usytuowane były bowiem w pobliżu drzwi wejściowych, podczas gdy pozostałości niemieckich archiwów wojskowych, które interesowały gościa, jako mało przydatne znajdowały się na końcu sali.

      Wisia poinformowała o tym niemiecką dziennikarkę swoim pełnym entuzjazmu głosem, po czym oświadczyła:

      – A teraz zostawię cię samą, żebyś mogła się spokojnie rozejrzeć.

      Wystarczyło jedno spojrzenie na jej rozbiegane oczy, by się upewnić, że tego nie zrobi. Była ciekawska, a kiedy wspominała o Alfredzie i jego poleceniach służbowych, przypominała zadurzoną gimnazjalistkę.

      Mimo wszystko, kiedy tylko wróciła do sekretariatu, Maria próbowała rozeznać się w interesujących ją dokumentach. Liczyła na to, że pracownica wkrótce znudzi się jej towarzystwem albo zajmie się czymś absorbującym i zostawi ją w spokoju.

      Były to płonne nadzieje. Do południa gość archiwistki zdążył wypić posłusznie trzy pyszne herbatki różane z miodem, po czym Wisia zajrzała z kolejnym zapytaniem.

      – A może byś przekąsiła coś konkretnego? Pora obiadu się zbliża. Chętnie wyskoczę po zapiekankę dla ciebie na Rynek Solny –zaoferowała z właściwym sobie zapałem.

      Perspektywa wyprawy sekretarki na Rynek Solny, gdziekolwiek się on znajdował, była szansą na chwilę spokoju, dlatego gość zapewnił pospiesznie:

      – Ależ tak! Chętnie coś zjem. – W głosie von Graffówny słychać było determinację, by przetrzymać kolejny atak troskliwości. – Scheisse – wymruczała prawie natychmiast pod nosem przekleństwo, zirytowana.

      – Słucham? Może mogę w czymś jeszcze pomóc? – Niezrozumiałe mruknięcie spowodowało kolejne irytujące pytania Wisi. – A może ja ci przeszkadzam?

      – Nie, skądże. – Odpowiedź Marii zabrzmiała nieszczerze. Coraz trudniej jej było ukryć zniecierpliwienie.

      Tymczasem Wisława obserwowała uważnie, jak jej nowa znajoma z trudem ściąga dokumenty z górnych półek regału. W końcu dała wyraz swoim wątpliwościom.

      – A czy nie byłoby

Скачать книгу


<p>8</p>

Prawidłowo? Dobrze?