Mister. E L James

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Mister - E L James

Скачать книгу

listy i maile z kondolencjami, na które mogę odpowiedzieć później – jeszcze nie jestem gotów się z nimi zmierzyć. I, w mordę, jak ten Kit dawał radę ogarniać wszystkie te rolnicze dotacje, hodowlę i inne bzdury towarzyszące uprawie i wypasaniu zwierząt na tysiącach hektarów ziemi? Na ułamek sekundy pożałowałem, że nie studiowałem zarządzania gospodarstwem rolnym albo czegoś związanego z biznesem zamiast muzyki i sztuki.

      Kiedy umarł nasz ojciec, Kit studiował ekonomię. Zawsze był posłusznym dzieckiem, zrezygnował więc z tych studiów, by podjąć naukę na kornwalijskim uniwersytecie, gdzie uczył się rolnictwa i zarządzania majątkiem. Teraz, gdy mam w perspektywie nadzór nad dwunastoma tysiącami hektarów, rozumiem, że to była rozsądna decyzja. Kit zawsze był rozsądny, nie licząc tego razu, gdy w środku zimy wybrał się na przejażdżkę motocyklową po zamarzających drogach posiadłości Trevethicków. Chowam głowę w dłoniach, przypominając sobie jego zmasakrowane ciało w kostnicy.

      Dlaczego, Kit, dlaczego? pytam tysięczny raz.

      Coraz gorsza pogoda za przeszkloną ścianą odpowiada mojemu nastrojowi. Wstaję i podchodzę, żeby popatrzeć. Rzeką w obu kierunkach płyną barki, na wschód zmierza policyjna łódź, a do mola Cadogan przybija rzeczny autobus. Marszczę brwi, widząc tę scenę. Od tak dawna mieszkam tuż przy przystani, a jeszcze nigdy nie płynąłem rzecznym autobusem. Jako dziecko zawsze miałem nadzieję, że matka zabierze mnie i Maryanne w taki rejs, ale się nie doczekałem. Zawsze była zbyt zajęta. Zawsze. I nigdy nie poleciła żadnej z naszych niań, żeby to zrobiła. To jeszcze jeden powód mojego żalu do Roweny. Kita oczywiście już wtedy z nami nie było – uczył się w szkole z internatem.

      Kręcąc głową, obchodzę fortepian i spoglądam na nuty, nad którymi pracowałem przez cały weekend. Widok zapisanych kart poprawia mi nastrój, więc robię sobie przerwę od komputera i siadam, żeby pograć.

      SPOŚRÓD TRZECH KUCHNI, które sprząta Alessia, ta jest jej ulubioną. Ściana, dolne szafki i blat pokryte są warstwą bladoniebieskiego szkła, które łatwo się czyści. Wszystko jest lśniące i niezagracone – tak różne od chaosu panującego w wiejskiej kuchni w domu jej rodziców. Zagląda do piekarnika, na wypadek gdyby pan postanowił coś upiec, ale widzi, że wciąż jest nieskazitelnie czysty. Alessia podejrzewa, że nigdy nie był używany.

      Wyciera ostatni talerz, gdy zaczyna rozbrzmiewać muzyka. Nieruchomieje, natychmiast rozpoznając melodię. Pochodzi z rękopisu, który już tyle razy widziała na jego fortepianie, ale muzyka płynie dalej niż do miejsca, w którym kończył się zapis, a łagodne, smutne dźwięki opadają wokół niej w żałobnych błękitach i szarościach.

      Musi to zobaczyć.

      Cicho i ostrożnie odkłada talerz na blat i wykrada się z kuchni do salonu. Zagląda i widzi go przy fortepianie. Mężczyzna z zamkniętymi oczami wczuwa się w muzykę, a każdy dźwięk odmalowuje się w wyrazie jego twarzy. Gdy mu się tak przygląda – jego zmarszczonemu czołu, odrzuconej w tył głowie, rozchylonym wargom – zaczyna brakować jej tchu.

      Jest zauroczona.

      Nim.

      Muzyką.

      Mister ma talent.

      Utwór jest smutny, pełen tęsknoty i żalu; gdy tak patrzy, dźwięki odbijają się echem w jej głowie w subtelniejszych już odcieniach. To naprawdę najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Jest przystojniejszy nawet od… Nie!

      Wpatrują się we mnie lodowatoniebieskie oczy. Rozwścieczone.

      Nie. Przestań myśleć o tym potworze!

      Odpycha to wspomnienie. Jest zbyt bolesne. Skupia się na panu, a pełna melancholii melodia dobiega końca. Zanim ją zauważy, Alessia na palcach wraca do kuchni – nie chce, żeby się na nią znowu złościł, gdy ją przyłapie na tym, że podgląda go, zamiast pracować.

      Kończąc zmywanie blatu, odtwarza w myślach jego kompozycję. Teraz został jej do sprzątnięcia tylko salon – a tam jest pan.

      Zebrawszy się na odwagę, chwyta pastę do mebli w sprayu i ścierkę, gotowa stawić mu czoła. Zatrzymuje się na chwilę w wejściu, podczas gdy on wpatruje się w komputer. Mężczyzna podnosi wzrok, a gdy ją zauważa, na jego twarzy odmalowuje się przyjemne zaskoczenie.

      – Czy mogę, mister? – pyta Alessia i macha pojemnikiem z pastą, wiodąc ręką wokół pokoju.

      – Jasne. Wejdź. Rób, co masz do zrobienia, Alessio. I mam na imię Maxim.

      Posyła mu szybki uśmiech i zaczyna od kanapy, poprawia poduchy i ręką zmiata na podłogę pojedyncze okruszki.

      ALEŻ TO ROZPRASZAJĄCE…

      Jak niby mam się skupić, gdy ona jest tak blisko? Udaję, że czytam poprawiony całościowy kosztorys przebudowy apartamentowców w Mayfair, ale tak naprawdę przez cały czas ją obserwuję. Porusza się z takim niewymuszonym, zmysłowym wdziękiem; pochyla się nad kanapą, wyciąga giętkie, sprężyste ręce i delikatnymi dłońmi o długich palcach zmiata z siedziska okruszki. Przechodzi mnie dreszcz, w całym moim ciele nagle zaczyna szumieć rozkoszne napięcie wywołane jej obecnością w pokoju.

      Czy może być coś bardziej zakazanego? Jest tak blisko, a pozostaje taka nieosiągalna. Zaczyna poprawiać czarne poduchy na kanapie, a fartuch opada jej w przód i naciąga się na pośladkach, zdradzając obecność różowej bielizny pod spodem.

      Oddycham coraz płycej i muszę powstrzymać jęk.

      To już pieprzone zboczenie.

      Kończy z kanapą i wędruje wzrokiem w moją stronę. Choć ze wszystkich sił staram się wyglądać na pochłoniętego trzymanym w ręku arkuszem, czuję, jak podnoszą mi się włoski na karku. Biorąc pastę w sprayu, spryskuje trzymaną przez siebie ściereczkę i rusza do fortepianu. Raz jeszcze rzucając mi przelotne, niespokojne spojrzenie, zaczyna powolny proces polerowania instrumentu, żeby lśnił jak diament. Wyciąga się nad nim, a rąbek fartucha wędruje nad kolana.

      O Boże!

      Niespiesznie, w równym tempie dopracowuje każdy fragment powierzchni, polerując i pucując, a jej oddech staje się szybszy i cięższy od wysiłku. To istna tortura. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak mógłbym u niej wywołać taką samą reakcję.

      Cholera. Zakładam nogę na nogę, żeby ukryć naturalną odpowiedź własnego ciała. To się już robi śmieszne. Przecież ona tylko czyści mi pieprzony fortepian.

      Zaczyna ścierać kurz z klawiatury, a robi to tak, że klawisze nie wydają najcichszego dźwięku. Znowu biegnie do mnie jej spojrzenie, a ja szybko spoglądam na liczby na arkuszu, które zdają się rozpływać na papierze, nie mając dla mnie żadnego sensu. Gdy ośmielam się na nią spojrzeć, pochyla się z zamyśleniem na twarzy i zdaje się przyglądać badawczo nutom na pulpicie. Patrzy na moją kompozycję ze zmarszczonym czołem, jakby się mocno koncentrowała.

      Czyżby znała się na nutach?

      Czyżby czytała mój rękopis?

      Podnosi

Скачать книгу