Mister. E L James
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 13
Szlag. Szlag. Szlag.
Pochylam się i opieram dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Biegnę, żeby oddalić się od mojej pieprzonej dochodzącej – sprzątaczki, czy jak ona się tam zwie – i uciec od jej wielkich brązowych oczu.
Nie. Uciekam od swojej reakcji na jej obecność.
Te oczy będą mnie prześladować przez cały dzień. Prostując się, ocieram pot z czoła, a przed oczami wbrew mojej woli staje jej obraz, klęczącej przede mną w tej chustce na głowie.
Ciało mi się napręża.
Znowu.
I wystarczy, że tylko o niej pomyślę.
Kurwa.
Ze złością wycieram ręcznikiem twarz i postanawiam zafundować sobie trening siłowy. Tak. To powinno mi pomóc przestać o niej myśleć. Wybieram dwoje najcięższych hantli i zaczynam ćwiczyć.
Trening oczywiście nie zaprząta bez reszty moich myśli. Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego tak na nią reaguję. Nie przypominam sobie, bym spotkał kiedyś dziewczynę, która aż tak by na mnie działała.
Może to stres.
Tak. To najbardziej logiczne wytłumaczenie. Przechodzę żałobę po Kicie i staram się uporać z jej następstwami.
Łajdak z ciebie, Kit, że obarczyłeś mnie taką odpowiedzialnością.
To przytłaczające. Cholernie przytłaczające.
Odsuwam od siebie wszystkie myśli o Kicie i o niej, koncentrując się na ćwiczeniu i licząc powtórzenia.
Za dwie godziny jem lunch z matką.
Cholera.
ALESSIA JEST W PRALNI, przekłada pranie do suszarki, gdy znowu rozlega się trzaśnięcie drzwi.
O nie! Wrócił.
Zadowolona, że ukryła się w najmniejszym pomieszczeniu w całym mieszkaniu, ustawia deskę, bierze żelazko i zaczyna prasować te kilka rzeczy, które już wyschły. Na pewno tutaj nie wejdzie. Kiedy kończy piątą koszulę, raz jeszcze słyszy, jak zamykają się drzwi, i wie, że znowu jest sama. Drażni ją, że nie zawołał „do widzenia”, jak wtedy, gdy myślał, że ona to Krystyna, ale otrząsa się z rozdrażnienia i pospiesznie kończy prasowanie.
Raz jeszcze wchodzi do sypialni, żeby sprawdzić, czy nie zostawił bałaganu. No jasne, strój z siłowni wala się po podłodze. Ostrożnie podnosi rzecz za rzeczą. Wszystkie są wilgotne od potu, ale ze zdziwieniem stwierdza, że nie budzi w niej to takiej odrazy jak wtedy, gdy go jeszcze nie znała. Wkłada ubranie do kosza na brudy i sprawdza łazienkę. W powietrzu unosi się świeży, czysty zapach jego mydła. Zamyka oczy, wdycha go i nagle znów jest wśród wysokich iglastych drzew otaczających dom jej rodziców w Kukës. Upaja się zapachem, nie bacząc na ściskającą za serce tęsknotę za domem. Jej domem jest teraz Londyn.
Wyciera umywalkę i kończy pracę pół godziny przed czasem. Biegnie prosto do salonu i zasiada do fortepianu. Jej palce pieszczą klawisze, a dźwięki Preludium C-dur Bacha wypełniają mieszkanie, nuty jak rozedrgane barwy tańczą w kątach pokoju i koją jej znękaną duszę.
WCHODZĘ DO ULUBIONEJ restauracji mojej matki przy Aldwych. Jestem za wcześnie, ale gówno mnie to obchodzi. Muszę się napić, nie tylko po to, żeby zapomnieć o spotkaniu z moją nową dochodzącą, ale też żeby wzmocnić się nieco, zanim stanę oko w oko z matką.
– Maxim!
Odwracam się i widzę jedyną kobietę w moim życiu, którą uwielbiam. Maryanne, moja młodsza o rok siostra, idzie przez hol. Jej oczy, tego samego koloru co moje, rozbłyskują, gdy się do niej odwracam, ręce oplatają moją szyję, a rude włosy opływają mi twarz, bo Maryanne jest ode mnie tylko o kilka centymetrów niższa.
– Cześć, M.A., stęskniłem się za tobą – mówię, kiedy ją obejmuję.
– Maxie. – Głos więźnie jej w gardle.
Cholera. Nie tutaj.
Obejmuję ją mocniej, żeby tylko nie płakała, i ku swemu zdziwieniu czuję, jak w gardle pieką mnie niekontrolowane emocje. Maryanne pociąga nosem, a jej oczy, kiedy ją puszczam, mają czerwone obwódki. To do niej niepodobne. Zazwyczaj przypomina naszą matkę, a ta zawsze trzyma emocje na wodzy.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że go nie ma – mówi, ściskając papierową chusteczkę.
– Wiem. Ja też. Usiądźmy i zamówmy drinka.
Ujmuję ją za łokieć i idziemy za hostessą do wielkiej, wyłożonej boazerią sali. Ma klasyczny, staromodny wystrój: mosiężne lampy, ciemnozielona skórzana tapicerka, wykrochmalone białe obrusy i połyskujące kryształy na stołach. W powietrzu unosi się szum rozmów biznesmenów i pobrzękiwanie sztućców o delikatną porcelanę. Koncentruję się na zgrabnym tyłeczku hostessy obleczonym w wąską ołówkową spódnicę i na dźwięku jej szpilek stukających o wyłożoną polerowanymi kaflami podłogę, kiedy prowadzi nas do stolika. Podsuwam Maryanne krzesło i oboje siadamy.
– Dwie krwawe mary – mówię do hostessy, która wręcza nam karty dań i posyła mi nieśmiałe spojrzenie, na które nie odpowiadam.
Może i ma fajną dupę i słodki uśmiech, ale nie jestem w nastroju do zabawy. Spokoju nie daje mi starcie z moją dochodzącą i wspomnienie jej niespokojnych ciemnych oczu. Marszczę brwi, opędzając się od tej myśli, i skupiam uwagę na siostrze, a hostessa opuszcza nas, zawiedziona i nadąsana.
– Kiedy wróciłaś z Kornwalii? – pytam.
– Wczoraj.
– Jak się miewa Hrabina Wdowa?
– Maxim! Wiesz, że nie znosi tego określenia.
Westchnąłem teatralnie.
– Okej, jak się miewa Pani Matka?
Maryanne przez chwilę piorunuje mnie wzrokiem, ale po chwili twarz jej smutnieje.
Cholera.
– Przepraszam – mamroczę przywołany do porządku.
– Jest naprawdę wstrząśnięta, ale trudno to zauważyć. Wiesz, jaka jest. – Oczy Maryanne pochmurnieją; wygląda na strapioną. – Myślę, że czegoś nam nie mówi.
Kiwam głową. Wiem o tym doskonale. Moja matka rzadko pozwala zajrzeć pod swoją lśniącą zbroję. Na pogrzebie Kita nie płakała; w tej tragicznej sytuacji była wcieleniem wdzięku. Oschła, ale uprzejma, jak zawsze. Ja też nie płakałem. Za bardzo byłem zajęty walką z gigantycznym kacem.
Przełykam ślinę i zmieniam temat.
– Kiedy