Mister. E L James

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Mister - E L James

Скачать книгу

zawału i umarł. Miała wtedy piętnaście lat i chciała go uratować. Śmierć ojca wstrząsnęła każdym z nas na inny sposób, a najmocniej uderzyła w Kita, który musiał rzucić studia i przejąć hrabiowskie obowiązki. Ja zaś straciłem jedynego rodzica, który mi naprawdę sprzyjał.

      – Jak się czuje Caro? – pyta.

      – Rozpacza. Wkurza się, że Kit nie zapisał jej nic w spadku, głupi sukinsyn – warczę.

      – Kto jest głupim sukinsynem? – pyta rzeczowy głos z brytyjsko-amerykańskim akcentem.

      Rowena, hrabina wdowa Trevethick, stoi nad nami. Kasztanowowłosa, zadbana, w nieskazitelnym granatowym kostiumie od Chanel i w perłach.

      Podnoszę się.

      – Roweno – mówię i cmokam ją od niechcenia w nadstawiony policzek, po czym podsuwam krzesło, żeby usiadła.

      – Czy tak się wita pogrążoną w żałobie matkę, Maximie? – beszta mnie Rowena, siadając, i odkłada torebkę Birkin na podłogę. Wyciąga rękę nad stołem i ściska dłoń Maryanne. – Witaj, moja droga, nie słyszałam, jak wychodziłaś.

      – Musiałam się trochę przewietrzyć, mamo – odpowiada Maryanne, odwzajemniając uścisk matki.

      Rowena, hrabina Trevethick, zachowała tytuł pomimo rozwodu z naszym ojcem. Większość czasu dzieli pomiędzy Nowy Jork, gdzie mieszka i lubi się bawić, a Londyn, gdzie redaguje „Dernier Cri”, ekskluzywny ilustrowany magazyn dla kobiet.

      – Poproszę lampkę chablis – mówi do kelnera, który przyniósł akurat do stolika dwie krwawe mary. Z dezaprobatą unosi jedną brew, widząc, jak oboje pociągamy ze szklanek długie łyki.

      Nadal jest niemożliwie szczupła i niemożliwie piękna, zwłaszcza gdy patrzy się na nią przez dno szklanki. Była ucieleśnieniem marzeń swojego pokolenia i stała się muzą wielu fotografów, w tym mojego ojca, jedenastego hrabiego Trevethick. Był jej oddany, a ona wyszła za niego tylko dlatego, że uwiodły ją jego pieniądze i tytuł; gdy go rzuciła, nigdy się już nie podniósł. Cztery lata po rozwodzie umarł ze złamanym sercem.

      Przyglądam jej się spod przymrużonych powiek. Twarz ma gładką jak niemowlę – zapewne za sprawą niedawnego peelingu chemicznego. Kobieta ma obsesję na punkcie zachowania młodości i jedyne odstępstwo od rygorystycznej diety złożonej z soków warzywnych albo tego, co w danym momencie jest jej żywieniową fanaberią, stanowi wypijana co jakiś czas lampka wina. Moja matka bez wątpienia jest piękna, a jej obłuda tej oszałamiającej urodzie dorównuje – mój biedny ojciec słono za to zapłacił.

      – Spotkałeś się, jak rozumiem, z Rajahem? – zwraca się wprost do mnie.

      – Tak.

      – I? – Ciska we mnie pioruny wzrokiem krótkowidza, zbyt próżna, by nosić okulary.

      – Został mi powierzony w zarząd cały majątek.

      – A Caroline?

      – Nie dostała nic.

      – Rozumiem. Cóż, nie możemy pozwolić, żeby biedaczka głodowała.

      – My? – pytam.

      Rowena oblewa się rumieńcem.

      – Ty – mówi lodowatym tonem. – To ty nie możesz pozwolić, żeby biedaczka głodowała. Z drugiej strony ma własny fundusz powierniczy, a gdy jej ojciec zejdzie z tego świata, odziedziczy fortunę. Kit mądrze wybrał pod tym względem.

      – Chyba że macocha ją wydziedziczy – odparowuję i pociągam kolejny bardzo mi potrzebny łyk krwawej mary.

      Matka sznuruje wargi.

      – Może dasz jej pracę? Na przykład przy projekcie w Mayfair? Ma oko do wnętrz i dobrze by było, gdyby zajęła czymś myśli.

      – Moim zdaniem to Caroline powinna zdecydować, co chce robić.

      Nie udaje mi się powstrzymać urażonego tonu. Matka jak zwykle w arbitralny sposób próbuje ustawiać rodzinę, którą wiele lat temu porzuciła.

      – Podoba ci się to, że nadal mieszka w Trevelyan House? – pyta, nie zważając na mój ton.

      – Roweno, nie mam zamiaru pozbawiać jej dachu nad głową.

      – Maximilianie, zechciałbyś zwracać się do mnie „mamo”!

      – Kiedy zaczniesz się zachowywać jak mama, wezmę to pod rozwagę.

      – Maxim – ostrzega mnie Maryanne, a jej oczy rozbłyskują wściekłą zielenią.

      Czując się jak zbesztane dziecko, zaciskam wargi i zaczynam wpatrywać się w kartę, zanim powiem coś, czego będę żałować.

      Rowena mówi dalej, ignorując moją nieuprzejmość.

      – Będziemy musieli do końca omówić szczegóły uroczystości żałobnej. Myślałam, że mogłaby się odbyć krótko przed Wielkanocą. Zlecę komuś z moich najlepszych redaktorów napisanie przemowy, chyba że…

      Głos jej się łamie i matka milknie, a Maryanne i ja zaskoczeni podnosimy wzrok znad naszych kart. Oczy jej wilgotnieją i pierwszy raz, odkąd pochowała swoje najstarsze dziecko, zaczyna wyglądać na swój wiek. Ściska chusteczkę z wyhaftowanym monogramem i podnosi ją do ust, próbując się uspokoić.

      Szlag by to.

      Czuję się jak kanalia. Straciła najstarszego syna… swoje ukochane dziecko.

      – Chyba że? – podpowiadam.

      – Któreś z was mogłoby się tym zająć – szepcze, posyłając nam nietypowe dla niej błagalne spojrzenie.

      – Pewnie – mówi Maryanne. – Ja ją napiszę.

      – Nie. Ja powinienem to zrobić. Rozbuduję mowę, którą napisałem na pogrzeb. Zamówimy lunch? – pytam, pragnąc zmienić temat i czując się niezręcznie w obliczu tak niecodziennego jak na matkę pokazu emocji.

      ROWENA DŁUBIE WIDELCEM w sałatce, podczas gdy Maryanne sztućcami przesuwa po talerzu ostatni kawałek omletu.

      – Caroline powiedziała, że być może jest w ciąży – obwieszczam, biorąc kolejny spory kęs chateaubriand.

      Rowena szybko podnosi głowę i mruży oczy.

      – Rzeczywiście, mówiła, że się starają – potwierdza Maryanne.

      – Cóż, jeśli to prawda, to może być jedyna szansa na to, bym została babcią, a rodzina przez jeszcze jedno pokolenie zachowałaby hrabiowski tytuł. – Rowena rzuca nam obojgu pełne wyrzutu spojrzenie.

      – Zostałabyś babcią – rzucam cierpko, zbywając milczeniem drugą część jej uwagi. – Jak by na to zareagował twój najnowszy

Скачать книгу