Mister. E L James
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 14
– Jak się czuje Caro? – pyta.
– Rozpacza. Wkurza się, że Kit nie zapisał jej nic w spadku, głupi sukinsyn – warczę.
– Kto jest głupim sukinsynem? – pyta rzeczowy głos z brytyjsko-amerykańskim akcentem.
Rowena, hrabina wdowa Trevethick, stoi nad nami. Kasztanowowłosa, zadbana, w nieskazitelnym granatowym kostiumie od Chanel i w perłach.
Podnoszę się.
– Roweno – mówię i cmokam ją od niechcenia w nadstawiony policzek, po czym podsuwam krzesło, żeby usiadła.
– Czy tak się wita pogrążoną w żałobie matkę, Maximie? – beszta mnie Rowena, siadając, i odkłada torebkę Birkin na podłogę. Wyciąga rękę nad stołem i ściska dłoń Maryanne. – Witaj, moja droga, nie słyszałam, jak wychodziłaś.
– Musiałam się trochę przewietrzyć, mamo – odpowiada Maryanne, odwzajemniając uścisk matki.
Rowena, hrabina Trevethick, zachowała tytuł pomimo rozwodu z naszym ojcem. Większość czasu dzieli pomiędzy Nowy Jork, gdzie mieszka i lubi się bawić, a Londyn, gdzie redaguje „Dernier Cri”, ekskluzywny ilustrowany magazyn dla kobiet.
– Poproszę lampkę chablis – mówi do kelnera, który przyniósł akurat do stolika dwie krwawe mary. Z dezaprobatą unosi jedną brew, widząc, jak oboje pociągamy ze szklanek długie łyki.
Nadal jest niemożliwie szczupła i niemożliwie piękna, zwłaszcza gdy patrzy się na nią przez dno szklanki. Była ucieleśnieniem marzeń swojego pokolenia i stała się muzą wielu fotografów, w tym mojego ojca, jedenastego hrabiego Trevethick. Był jej oddany, a ona wyszła za niego tylko dlatego, że uwiodły ją jego pieniądze i tytuł; gdy go rzuciła, nigdy się już nie podniósł. Cztery lata po rozwodzie umarł ze złamanym sercem.
Przyglądam jej się spod przymrużonych powiek. Twarz ma gładką jak niemowlę – zapewne za sprawą niedawnego peelingu chemicznego. Kobieta ma obsesję na punkcie zachowania młodości i jedyne odstępstwo od rygorystycznej diety złożonej z soków warzywnych albo tego, co w danym momencie jest jej żywieniową fanaberią, stanowi wypijana co jakiś czas lampka wina. Moja matka bez wątpienia jest piękna, a jej obłuda tej oszałamiającej urodzie dorównuje – mój biedny ojciec słono za to zapłacił.
– Spotkałeś się, jak rozumiem, z Rajahem? – zwraca się wprost do mnie.
– Tak.
– I? – Ciska we mnie pioruny wzrokiem krótkowidza, zbyt próżna, by nosić okulary.
– Został mi powierzony w zarząd cały majątek.
– A Caroline?
– Nie dostała nic.
– Rozumiem. Cóż, nie możemy pozwolić, żeby biedaczka głodowała.
– My? – pytam.
Rowena oblewa się rumieńcem.
– Ty – mówi lodowatym tonem. – To ty nie możesz pozwolić, żeby biedaczka głodowała. Z drugiej strony ma własny fundusz powierniczy, a gdy jej ojciec zejdzie z tego świata, odziedziczy fortunę. Kit mądrze wybrał pod tym względem.
– Chyba że macocha ją wydziedziczy – odparowuję i pociągam kolejny bardzo mi potrzebny łyk krwawej mary.
Matka sznuruje wargi.
– Może dasz jej pracę? Na przykład przy projekcie w Mayfair? Ma oko do wnętrz i dobrze by było, gdyby zajęła czymś myśli.
– Moim zdaniem to Caroline powinna zdecydować, co chce robić.
Nie udaje mi się powstrzymać urażonego tonu. Matka jak zwykle w arbitralny sposób próbuje ustawiać rodzinę, którą wiele lat temu porzuciła.
– Podoba ci się to, że nadal mieszka w Trevelyan House? – pyta, nie zważając na mój ton.
– Roweno, nie mam zamiaru pozbawiać jej dachu nad głową.
– Maximilianie, zechciałbyś zwracać się do mnie „mamo”!
– Kiedy zaczniesz się zachowywać jak mama, wezmę to pod rozwagę.
– Maxim – ostrzega mnie Maryanne, a jej oczy rozbłyskują wściekłą zielenią.
Czując się jak zbesztane dziecko, zaciskam wargi i zaczynam wpatrywać się w kartę, zanim powiem coś, czego będę żałować.
Rowena mówi dalej, ignorując moją nieuprzejmość.
– Będziemy musieli do końca omówić szczegóły uroczystości żałobnej. Myślałam, że mogłaby się odbyć krótko przed Wielkanocą. Zlecę komuś z moich najlepszych redaktorów napisanie przemowy, chyba że…
Głos jej się łamie i matka milknie, a Maryanne i ja zaskoczeni podnosimy wzrok znad naszych kart. Oczy jej wilgotnieją i pierwszy raz, odkąd pochowała swoje najstarsze dziecko, zaczyna wyglądać na swój wiek. Ściska chusteczkę z wyhaftowanym monogramem i podnosi ją do ust, próbując się uspokoić.
Szlag by to.
Czuję się jak kanalia. Straciła najstarszego syna… swoje ukochane dziecko.
– Chyba że? – podpowiadam.
– Któreś z was mogłoby się tym zająć – szepcze, posyłając nam nietypowe dla niej błagalne spojrzenie.
– Pewnie – mówi Maryanne. – Ja ją napiszę.
– Nie. Ja powinienem to zrobić. Rozbuduję mowę, którą napisałem na pogrzeb. Zamówimy lunch? – pytam, pragnąc zmienić temat i czując się niezręcznie w obliczu tak niecodziennego jak na matkę pokazu emocji.
ROWENA DŁUBIE WIDELCEM w sałatce, podczas gdy Maryanne sztućcami przesuwa po talerzu ostatni kawałek omletu.
– Caroline powiedziała, że być może jest w ciąży – obwieszczam, biorąc kolejny spory kęs chateaubriand.
Rowena szybko podnosi głowę i mruży oczy.
– Rzeczywiście, mówiła, że się starają – potwierdza Maryanne.
– Cóż, jeśli to prawda, to może być jedyna szansa na to, bym została babcią, a rodzina przez jeszcze jedno pokolenie zachowałaby hrabiowski tytuł. – Rowena rzuca nam obojgu pełne wyrzutu spojrzenie.
– Zostałabyś babcią – rzucam cierpko, zbywając milczeniem drugą część jej uwagi. – Jak by na to zareagował twój najnowszy