Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 14

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

Tylko z opowieści Eweliny. Poprosiła, żebym im pomógł autem z przeprowadzką.

      – Skąd on się w ogóle wziął?

      – Z internetu. Z Sympatii. Tak mówiła.

      Przygryzam wargę. A więc mieszkając u mnie, Ewelina szukała sobie faceta w sieci. Całowała mnie, gdy wychodziłem rano do pracy, i siadała przy komputerze. Wieczorem rozmawialiśmy o tym, jak minął nam dzień, a gdy wychodziła do łazienki, ukradkiem sprawdzała w telefonie, czy nie dostała nowych wiadomości. Nagle boli: to paznokcie wbijają się we wnętrza dłoni.

      – Mniejsza z tym. No dobra, widzieliśmy ich razem. I co teraz?

      – Napisała do mnie ta jej siostra, że szukaliście Marcina i nie mogliście znaleźć. No a ja przecież byłem u niego z rzeczami, nie? Zapisałem adres w telefonie. To na Żoliborzu, na Broniewskiego, w tych wysokich blokach.

      Woda się gotuje. Zalewam herbatę.

      – Słodzisz?

      – Nie, dzięki.

      Podaję mu kubek.

      – Janek, to dobrze, że masz ten adres. Myślę, że całkiem niegłupio by było, gdybyś zgłosił się z nim na policję. Ewelina jest poszukiwana, pewnie dawno przetrzepali jej konto na fejsie i esemesy, myślę, że znają już też adres, ale kto wie, może informacja okaże się przydatna.

      – Jakby znali, toby nie było wiadomo?

      – Nie mam pojęcia, nie pracowałem w policji. Pewnie nie chcą sobie utrudniać roboty, wiesz przecież, jak to wygląda. W mediach jest zawsze więcej spekulacji niż potwierdzonych faktów.

      – No tak.

      Nie wydaje się przekonany.

      – Co byś chciał z tym zrobić? Pojechać tam?

      – No na przykład.

      – Po co?

      – Upewnić się, że tam jej nie ma.

      – Gdyby była, to przecież odezwałaby się do kogoś. Kiedy ostatnio przyszła do pracy?

      – No, od początku tygodnia już jej nie było. Ale ja nie sądziłem, że coś jest nie tak, dopóki mi nie pokazali, że w internecie o niej piszą, no a teraz jeszcze ta jej siostra.

      – Stary, jak masz ochotę, to jedź na Broniewskiego, dzwoń, krzycz do okien. Rzeczywiście niewykluczone, że wciąż nie wyszli po prostu z łóżka i ze zdziwieniem zauważą, że to już cztery dni minęły.

      – Śmiejesz się – mówi niepewnie.

      – Nie śmieję. Dla mnie to oczywiste, że ona albo nie chce się z nikim kontaktować, bo coś jej nagle odbiło, uwierz, nie zdziwiłbym się wcale, no, albo się kontaktować nie może. Bo coś się stało. Miała wypadek, ktoś ją porwał albo zabił.

      Janek podnosi na mnie wzrok.

      – Mówisz o tym, jakbyś opowiadał o filmie.

      – Chłopie, a jak mam mówić? – Denerwuje mnie to jego oskarżycielskie spojrzenie. – Przykro mi, że zaginęła, naprawdę. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Ale to nie jest moja sprawa, dokładnie od momentu, w którym razem z tym Marcinem wynieśliście stąd jej graty. Nie wiem, może gdyby tu została, nic by się nie stało. Mam nadzieję, że się znajdzie i będzie żyć długo i szczęśliwie.

      Kiwa tym wielkim łbem. Już wiem: Muminka mi przypomina. Okrągły, blady, jakby ulepiony z surowego drożdżowego ciasta.

      – U nas w firmie ludzie mówią, że to pewnie ty – mówi nagle.

      – Co?

      Chyba teraz dociera do niego, co powiedział.

      – Ja oczywiście wiem, że nie, bo cię poznałem i widzę, że tak naprawdę jesteś w porządku – zastrzega. – Ale ci, co tylko od niej słyszeli, to różnie kombinują.

      Spostrzegam, że trzymam wciąż zamkniętą puszkę piwa. Otwieram, upijam kilka łyków.

      – Ja pierdolę. – Wzdycham. – Co ona o mnie opowiadała?

      – No… – Waha się, patrzy na puszkę w mojej dłoni. – Że dużo pijesz. Że dopiero jak się wprowadziła, to zobaczyła, jaki jesteś naprawdę, znaczy się, że dziwny i trochę straszny. Że jej nie dawałeś pieniędzy, a wszystkie swoje wydała na przeprowadzkę do Warszawy…

      – No kurwa mać. – Przez moment autentycznie brakuje mi słów. – Nie dawałem jej pieniędzy? Janek, czy ty wiesz, że ona wisi mi ponad kafla? To na kosmetyki potrzebowała, to na bilet do rodziców, na jakieś jebane imieniny, na coś tam jeszcze… Twierdziła, że odda zaraz, jak tylko jej się w pracy poukłada.

      – Szymon, ja wiem, jak to bywa z dziewczynami. – Matołek unosi ręce, jakby się poddawał. – Mówię tylko, co ona ludziom opowiadała. Że ją chciałeś kontrolować, byłeś zazdrosny. Ja ci się zresztą przyznam, że jej wtedy wierzyłem.

      – Dobra – mówię zrezygnowany. – Już mi chyba tej wiedzy wystarczy. Nie chcę wiedzieć nic więcej. Jedź na ten Żoliborz, chłopie, i przekaż jej pozdrowienia. Albo idź na komendę, tu na Nowolipiu jest, niedaleko. Cokolwiek. Po prostu nie chcę mieć z tym już nic wspólnego.

      – Przepraszam. – Na dziecięcej twarzy durnia maluje się zakłopotanie. – Nie chciałem cię wkurzyć, Szymon. Ja ci mówię, jesteś w porządku.

      – Spoko, dzięki.

      Janek nie wie, co ze sobą zrobić. Dopija tę herbatę, chociaż jest jeszcze gorąca, krzywi się, chyba oparzył sobie język.

      – Będę leciał – mówi. – Dzięki, że pogadaliśmy.

      Podajemy sobie ręce, odprowadzam go do drzwi.

      Czuję, jak wzbiera we mnie fala zimnej wściekłości. Z trudem powstrzymuję się przed uderzeniem pięścią w ścianę. Chcę otworzyć okno i krzyczeć na całą Warszawę, aż gardło zamieni się w krwawy strzęp. Chcę krzyczeć, że życzę, aby ten Marcin okazał się zwyrodniałym sadystą. Mam nadzieję, że od czterech dni przetrzymuje ją w jakimś bunkrze i na zmianę brutalnie gwałci, bije kluczem francuskim i topi w wiadrze z gównem.

      Siadam przed konsolą i rozstrzeliwuję wrogów w nowym Call of Duty. Temperatura powoli opada, wkurwienie ustępuje. Ciekawe, czy w ogóle cokolwiek z tego, co od tej szmaty usłyszałem, było prawdą. Czy Ewelina Kuliczka jest fizycznie zdolna do mówienia prawdy. I ciekawe, jak to możliwe, że jej rodzona siostra to dobry człowiek.

      Mija pół godziny, gdy Pietruszyński pisze na Facebooku. Osioł oczywiście pojechał na Żoliborz, dzwonił do domofonu i dzwonił, ale – o matko wszystkich niespodzianek – nikt nie odebrał. Chciał zaczekać, aż ktoś będzie wychodził, i wtedy wejść na klatkę, ale ludzie z okien zaczęli dziwnie mu się przyglądać, więc odpuścił. W każdym

Скачать книгу