Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 13

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

się zasugerował briefem od klienta. On tak ma, że gdy tylko padnie magiczne hasło „popkultura”, to najchętniej od razu by narysował album o Spider-Manie. Pierwszy projekt Zuzy najbardzej wprost nawiązuje do estetyki plakatu, tak jak to opisałeś.

      – Zbriefowaliście ich na moje zadanie testowe? – dziwię się.

      Piotr z uśmiechem kiwa głową.

      – Dokładnie tak. Uznaliśmy z Anną, że nie ma sensu tracić czasu. Przygotowałeś to na tip-top, gotowy brief roboczy.

      Mimo wszystko jestem zaskoczony. Ale nawet nie staram się ukrywać zadowolenia.

      – A powiedz mi – zastanawiam się. – Podczas tej rekrutacji wielu kandydatów braliście jeszcze pod uwagę? Ktoś jeszcze oprócz mnie dostał to zadanie do zrobienia?

      – Nie. Uznaliśmy, że wyślemy zadanie innym tylko wtedy, jeśli ty zrezygnujesz. Anna miała na oku kilka profili na LinkedIn i jakąś dziewczynę z polecenia, ale jak znalazła ciebie, postanowiła, że będzie walczyć do upadłego.

      Kręcę głową.

      – Słodzisz mi do tej kawy.

      – Jeśli zobaczymy, że ci za bardzo ego tyje, weźmiemy cię w obroty, nic się nie martw.

      – Trzymam za słowo. – Wracam do swojego biurka. – Masz już dzisiaj coś dla mnie?

      – No, coś już niestety będzie. Nic spektakularnego, Anna dogadała wczoraj z klientem detale drugiej części kampanii, już na Facebooku. To właściwie nie powinno być zadanie dla ciebie, potraktuj je jako rozgrzewkę. Będziemy potrzebowali treści postów, które dokładnie wyjaśnią ludziom, o co chodzi, gdzie tę krew mogą oddawać i tak dalej. Prześlę ci zaraz mejla.

      Po chwili dostaję wiadomość. Otwieram załącznik, wordowski plik z ramowym planem kampanii. Przeglądam na szybko – trzeba przygotować dosłownie dziesięć prostych postów. Uderza mnie jedna rzecz.

      – Piotr? – pytam. – Właściwie dla kogo to robimy? Nigdzie nie pada nazwa zleceniodawcy.

      Piotr uśmiecha się szeroko.

      – Dla dużej firmy, która planuje wejść na rynek sprzętu medycznego w Polsce. Ale to nie ma wielkiego znaczenia. Akcja nie będzie w żaden sposób obrandowana, klientowi na tym nie zależy.

      – Ciekawe. Nigdy się z takim podejściem nie spotkałem.

      – Prawdę mówiąc, dla nas to żadna różnica. Podejrzewam, że mogą być nie najlepiej kojarzeni z działań na innych rynkach, więc wolą zacząć od dobrego uczynku, zanim się ogłoszą.

      – Pewnie tak – zgadzam się. – Na dzisiaj te posty potrzebne?

      – Na jutro rano, odeślemy je razem z ostatecznym projektem banera. Ale super, gdyby dzisiaj można było coś już pokazać grafikom, bo jeśli klient zaakceptuje koncepty, od razu ruszymy z produkcją.

      Siadam więc do pracy. Wytyczne są bardzo jasne, przekaz ma być prosty i jednoznaczny, tym razem żadnych błyskotliwych gier słownych, żadnego efekciarstwa. Szybko przygotowuję pierwszą wersję i zaczynam przeglądać newsy w sieci. Informacje o zaginionych Joli i Ewelinie pojawiają się już w ogólnopolskich mediach, ale nigdzie nie są numerem jeden. Nie nastąpił żaden przełom, nie wytypowano podejrzanych, najpewniej sprawy nie łączą się ze sobą.

      Po jedenastej przychodzą Zuza z Cyprianem. Śmieją się głośno, słychać ich z daleka. Zuza ma na sobie prostą tunikę i legginsy, Cyprian spraną bluzę zespołu metalowego z szalenie skomplikowanym, krzakowatym logo; wyglądają jak postacie ze współczesnego retellingu Pięknej i Bestii.

      – Siema – rzucają od wejścia. – Widziałeś te projekty, Piter?

      – Oglądaliśmy już z Szymonem, dobra robota. Pierwszy chyba weźmiemy, co sądzicie?

      – Mówiłam! – cieszy się Zuza.

      – Tak myślałem. – Kiwa głową wyraźnie rozczarowany Cyprian.

      – Zuza, w nagrodę zrobisz grafiki do postów na fejsa, co? Kojarzysz, będzie rozwinięcie tej kampanii, dziesięć prostych obrazków. Szymon przygotuje teksty, usiądźcie sobie potem w konferencyjnej czy gdzieś i pomyślcie, jak to sprawnie ograć.

      – Luz. – Graficzka się uśmiecha. – Szymon, o której?

      – Za godzinę? Mam to już właściwie gotowe, przejrzę tylko i poprawię.

      – Szybki jesteś. – Puszcza oko. – Niech będzie za godzinę.

      Bierze z biurka kubek i idzie do kuchni. Staram się nie przypatrywać, jak tunika opina się na małych zgrabnych pośladkach. Tylko prześlizguję się wzrokiem po szczupłych udach w zielonych legginsach.

      Mam wrażenie, że czuję na sobie rozbawione spojrzenie Cypriana. Udaję, że bardzo pochłania mnie ekran laptopa. Ziewam. Kawa się skończyła, potrzebuję drugiej. Czekam, aż Zuza wróci, i dopiero wtedy wstaję.

      W kuchni przy ekspresie spotykam Adama Sommera, szefa Królestwa.

      – Cześć, Szymon. – Podaje mi rękę. Ma na sobie prostą sportową marynarkę, pachnie dobrymi perfumami. Zabiera filiżankę z espresso. – Widziałem projekt tego banera, fajne to będzie, bardzo fajne. Dobra robota.

      – Dzięki!

      Mija mnie, uśmiecha się i pokazuje uniesiony kciuk. Kiwam głową. Zastanawiam się, czy szybko przywyknę do tych pochwał.

      Łatwo mnie podejść. Najprostsze socjotechniki wystarczyły, żebym usiadł do komputera zmotywowany, z zamiarem szybkiego doszlifowania na wysoki połysk tekstów do postów o oddawaniu krwi. Wystarczyło parę miłych, a do tego nader autentycznie brzmiących słów, bym poczuł się w obowiązku wzbić na copywriterskie wyżyny. Przecież nie chodzi o to, że chcę zrobić wrażenie na Zuzie; widziałem na Facebooku, że ma chłopaka.

      14

      Patrzę w przejęte oczy Janka Pietruszyńskiego i zachodzę w głowę, po jakie licho zgodziłem się z nim spotkać. Potrzebuję warsztatów z asertywności. Siedzimy u mnie w kuchni, dochodzi osiemnasta. Zapadł już zmrok.

      – Piwa chcesz? – pytam.

      – Autem jestem.

      Kiwam głową. Wyjmuję sobie puszkę z lodówki.

      – Może herbaty ci zrobić?

      – A weź zrób.

      Wstawiam wodę w elektrycznym czajniku, natychmiast żałując, że zaproponowałem. Mam nadzieję, że matoł przyszedł naprawdę na pięć minut, tak jak zapowiedział.

      – To jeszcze raz, właściwie do czego jestem potrzebny?

      Janek drapie się w głowę. Siedzi w za dużej ciemnozielonej bluzie z kapturem, gubi się w niej, wygląda jak groteskowa wariacja na temat dziecka w kapuście. Jak

Скачать книгу