Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 8

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

jednak nie chcemy nawiązywać do figury wampira.

      W pierwszej fazie nośnikiem komunikatu będą wyłącznie wielkopowierzchniowe banery rozlokowane w przestrzeni miejskiej Warszawy. W fazie drugiej kampania przeniesie się na Facebooka (reklamy targetowane dla aglomeracji warszawskiej), równolegle wystartuje wspomniana wcześniej strona internetowa.

      Twoim zadaniem jest przygotowanie projektu billboardu dla pierwszej fazy kampanii. Zaproponuj:

      1. hasło przewodnie akcji,

      2. wygląd billboardu (opisz go tak, jak opisywałbyś grafikowi w agencji).

      Banery w przestrzeni miejskiej? Niemal przez całą dotychczasową karierę projektowałem content do internetu. Pisałem posty na Facebooka, treści stron, scenariusze interaktywnych reklam, wszystko z myślą o sieci. Znów pojawia się zwątpienie – czy mam do czynienia z poważnymi ludźmi? W ogóle zajrzeli do mojego portfolio? Jednak granica między reklamą interaktywną a tradycyjną zaciera się coraz bardziej. Kilka naszych projektów w Cremè de la Creation czerpało z popkultury pełnymi garściami, może to ich przekonało do mojej kandydatury?

      Ostatecznie zadanie nie jest ani trudne, ani szczególnie czasochłonne, a przecież i tak nie mam nic do roboty. Parzę więc sobie kawę i rozsiadam się przed laptopem. Chcą wielkopowierzchniowego banera, będą mieć wielkopowierzchniowy baner.

      Akcja oddawania krwi jako element wielkomiejskiego stylu życia. Banery – duże, dobrze widoczne, a więc komunikacja skierowana raczej do masowego odbiorcy. Ma ściągnąć do punktów krwiodawstwa jak najwięcej młodych ludzi, to nie żadna cichociemna zajawka dla hipsterów. Klient chce efektu szoku, czyli o kampanii ma się mówić. Szok jednak powinien być umiarkowany – bez przesadnej kontrowersji, bez jazdy po bandzie.

      Zastanawiam się. Jak najprościej i najzgrabniej połączyć „miasto” i „krew”, mieszcząc się w zadanych wytycznych?

      Oczywiście przy pomocy „arterii”. Może niezbyt oryginalnie, ale to dobra baza dla efektownego komunikatu.

      Wpisuję w Google’a „mapa Warszawy”. Patrzę na grafiki. Jeśli spojrzeć na plan miasta pod odpowiednim kątem, przypomina kształt ludzkiego serca, Wisła przecina na skos komory.

      Widzę to tak: grafika utrzymana w stylistyce plakatu. Ciemne barwy. Warszawa jako ludzkie serce, z naniesionymi głównymi arteriami komunikacyjnymi i symbolicznie zaznaczonymi miejscami, w których staną te mobilne punkty. Krzykliwe hasło:

      NIECH ARTERIAMI POPŁYNIE KREW

      Szybko spisuję mój pomysł. Jest osadzony na chyba nie najgłupszej grze znaczeń, w pierwszym odruchu łatwo go uznać za wezwanie do przemocy. Waham się jeszcze chwilę, czy nie pójść dalej, nie zaryzykować nawiązania do estetyki radzieckiego plakatu propagandowego. Zaraz pojawia się jednak uczucie, które znam doskonale i któremu nauczyłem się wierzyć – jest dobrze i niech już tak zostanie, nic lepszego nie wymyślę, mogę kombinować, ale tylko zepsuję.

      Ładnie formatuję plik z zadaniem, zapisuję go i natychmiast wyłączam Worda. Otworzę za dwie godziny, przeczytam na spokojnie, poprawię błędy i wyślę.

      Zastanawiam się, czy wymyślili to zadanie specjalnie na potrzeby tej konkretnej rekrutacji, czy rzeczywiście robią duże kampanie społeczne. Praca przy takich projektach byłaby ciekawym doświadczeniem, na pewno bardziej rozwijającym niż pisanie na kilogramy kiepskich żartów o płatkach śniadaniowych.

      Mam trzydzieści jeden lat, od sześciu z hakiem pracuję w reklamie. Wstukałem w klawiaturę dobry milion słów, z których nie wynikało absolutnie nic – nawet ich wartość sprzedażową trudno zmierzyć.

      Dojrzałem już chyba do tego, żeby dla odmiany porobić w życiu coś pożytecznego.

      9

      Wysiadam z metra na Racławickiej. Niebo wisi nisko, szara płachta rozpięta byle jak nad miastem. Wychodzę z tunelu na ulicę i uderza mnie nagła myśl: świat to jednak tania prowizorka. Wszystko trzyma się tylko na słowo honoru, wystarczy byle mocniejszy podmuch wiatru, żeby rozpadło się w drzazgi.

      Anna Karwińska z Regnum Lucidum zadzwoniła wczoraj z zaproszeniem na rozmowę, niecałą godzinę po tym, jak wysłałem zadanie próbne. Umówiliśmy się dzisiaj na jedenastą. Widocznie naprawdę zależy im na czasie, co odbieram jako bardzo dobry znak. Prawdopodobnie nie mam silnej konkurencji.

      Biuro znajduje się zaraz przy wyjściu z metra, w jednej z kamienic na Niepodległości, ponurych jak grobowce. Niemal na każdej fasadzie tablice upamiętniają ofiary powstania warszawskiego. Znajduję numer na domofonie, dziwię się, że nie jest w żaden sposób opisany. Generalnie nic nie wskazuje, by znajdowała się tu siedziba agencji reklamowej. Sprawdzam adres jeszcze raz – zgadza się. Dzwonię.

      – Parter – słyszę w głośniku kobiecy głos. Drzwi klatki schodowej otwierają się z głośnym brzękiem zamka elektrycznego.

      Wchodzę, staję przed wejściem do mieszkania numer dwa. Nim zdążę wyciągnąć rękę do dzwonka, drzwi się otwierają. Stoi w nich Karwińska, rozpoznaję ją od razu: szczupła, wysoka szatynka. Spięte włosy, okulary, marynarka i buty na obcasie. Klasyczna biurowa madonna. Na pewno obsesyjnie dba o porządek na biurku, wypija pięć mocnych kaw dziennie i ma tu z kimś starannie maskowany romans.

      – Cześć, Szymon. Zapraszam.

      Biuro pachnie niedawnym remontem. Jest malutkie, dwa pokoje, kuchnia, łazienka.

      Anna widzi, że się rozglądam.

      – Zaskoczony, że taki mały metraż? – Śmieje się. – Tutaj tak naprawdę tylko spotykamy się z klientami. Zespół pracuje na poddaszu, tam mamy większy lokal.

      Prowadzi mnie do mniejszego pokoju – biurko, dwa krzesła i niemal pusty regał. Jesteśmy sami.

      – Chcesz coś do picia? Kawa, herbata, woda?

      Proszę o wodę, Anna wychodzi do kuchni. Wbrew pierwszemu wrażeniu coś w tej kobiecie budzi sympatię. Ma ładne, ciepłe oczy i bardzo przyjemną barwę głosu, mogłaby pracować w radiu. To trochę zaskoczenie, bo na zdjęciu w LinkedIn wyglądała raczej na zimną biurwę.

      Wraca ze szklanką i butelką wody mineralnej. Nalewa mi i siada za biurkiem, otwiera laptopa.

      – Zaraz przyjdzie Piotr, czyli, mam nadzieję, twój przyszły szef. Z nim porozmawiacie już konkretniej, ja tylko odhaczę formalności – mówi, jakby mnie przepraszała.

      Opowiada pokrótce historię firmy. Na rynku działają od niedawna, nieco ponad pół roku, ale trzon zespołu stanowią bardzo doświadczeni ludzie. Ich klienci to w większości marki związane z jedną grupą kapitałową, stopniowo pozyskują kolejnych. Spora część projektów to kampanie społeczne, zadanie testowe nawiązywało do jednej z nich, którą rzeczywiście będą prowadzić. Formalnie są start-upem rozwijanym z pieniędzy inwestorów, ale wolą o sobie myśleć jak o grupie zdolnych freelancerów, którzy po prostu pracują razem. Zdarza się, że roboty jest sporo, ale nikt nie oczekuje kiblowania po godzinach.

      Podoba mi się to. Anna opowiada rzeczowo, unika

Скачать книгу