Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 5

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

o ile nie miała akurat popołudniowej zmiany. Załatwiłem jej przez kumpla pracę w dużym call center, nic specjalnego, śmiech nie zarobek, ale mogła zacząć od ręki, zaraz po przeprowadzce do Warszawy, a bardzo jej na tym zależało.

      Może w ogóle nie chodziła tam na popołudnia. Może to też było kłamstwem.

      Właśnie tak, kłamstwa i wymysły. Słowa, które odkleiły się od sensu i lecą sobie z wiatrem. Słowa, które padają tylko dlatego, że odbiorca chce je usłyszeć. Uśmiecham się. Właśnie takie słowa słyszałem z ust dziewczyny, gdy mówiła, że mnie kocha. Właśnie takimi słowami zarabiam na życie.

      5

      Wyglądam z okna samotni na rozmiękłą w mżawce Warszawę i zastanawiam się, czy moja nieumiejętność skupienia uwagi to cecha pokoleniowa czy jednak temat dla neurologa.

      Znów dość wcześnie odrobiłem pańszczyznę, już ostatecznie kończąc pracę dla Dawida, i oto stanąłem naprzeciw najpoważniejszego z problemów: co zrobić z resztą tego dnia, pięknego jak biegunka. Żadna z czekających od dawna na swoją kolej książek nie przykuwa do siebie na dłużej niż kwadrans, nie chce mi się zaczynać nowej gry na konsoli, a filmy są przerażająco długie.

      Siadam więc z powrotem do komputera. Otworzyłem chyba ze trzydzieści zakładek w przeglądarce, przeskakuję między nimi, zamykam i otwieram nowe. Czytam artykuł do połowy, przełączam się na stronę banku, żeby kompulsywnie sprawdzić stan konta, sprawdzam pocztę, odświeżam Facebooka.

      Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdyby nagle szlag trafił internet. Odwracam się, patrzę na router mrugający zielonym światełkiem, uśmiecham się do niego – przyjacielu, gdyby nie ty, chyba siedziałbym i patrzył w ścianę.

      Newsy na gazeta.pl nie napawają optymizmem. Wystarczy prześlizgnąć się wzrokiem po tytułach. W Niemczech służbom udało się udaremnić zamach terrorystyczny, za to kilkadziesiąt osób zginęło w kolejnej eksplozji samochodu pułapki w Kabulu. Rosjanie ogłosili kolejne wielkie ćwiczenia wojskowe, a w Jaworznie lekarz przyjmował pacjentów, mając we krwi niemal trzy promile. We Francji policja znów stłumiła burdy z udziałem imigrantów.

      Przewijam dalej, do informacji lokalnych z Warszawy. Tu newsem numer jeden jest zaginięcie młodej kobiety. Ze zdjęcia spogląda wielkimi oczami nieśmiało uśmiechnięta istotka. Klikam. Jola Kaczmarek, dwadzieścia osiem lat, nauczycielka angielskiego w jednym z mokotowskich liceów. Pochodzi z Białegostoku, w stolicy wynajmowała mieszkanie razem z młodszą siostrą. Ostatni raz widziana we wtorek, gdy późnym wieczorem wracała od koleżanki. Jej telefon milczy, znajomi nic nie wiedzą.

      Przyglądam się zdjęciu. Ładna dziewczyna. Jeśli się szybko nie odnajdzie, czeka nas kolejny medialny spektakl rozpisany na sto aktów. Znów będzie śledztwo dziennikarskie, relacje ze spotkań z jasnowidzami, oratorskie popisy prywatnych detektywów. Twarz reprodukowana wszędzie. Szczegółowa analiza życiorysu. Biedna Jola, kimkolwiek jest. Oby się odnalazła.

      Na Messengerze Dorota pyta, czy przyjdę dzisiaj na pożegnalne firmowe piwo. Pewnie, że przyjdę.

      Rozmawiamy chwilę. Ona też zrobiła już wszystko, co miała zrobić dla Dawida. Martwi się, że może być problem z ostatnią wypłatą. Uspokajam ją, bo cokolwiek by o nich mówić, chłopaki zawsze były wobec nas bardzo w porządku. Uśmiechnięte emotikonki zioną pustką z oczu.

      Ewelina nie cierpiała emotikonek. Uważała je za infantylne i głupie. Rozmawiając z nią, a były momenty, jeszcze zanim przeniosła się do Warszawy, że gadaliśmy ze sobą przez większość doby, niemal całkiem oduczyłem się ich używać. Teraz więc stawiam żółte uśmiechy na końcu zdania dobitnie niczym pieczęć, z mściwą satysfakcją.

      Ciekawe, co u niej. Pewnie rozłożyła już bambetle u tego rudego gnojka i czuje się jak u siebie. Ze mną było identycznie – ani się obejrzałem, a przejęła kontrolę nad mieszkaniem, rozlała się po nim, skolonizowała, niepostrzeżenie wprowadziła swoje zasady. Miała do tego naturalny dar, a ja nie protestowałem, zachłyśnięty szczęściem idiota, przekonany, że oto z nieba spłynął anioł, który przemieni mieszkanko na dwunastym piętrze w coś, co można nazwać domem. Mój czarny aniołek. Zmieniłem dla niej przyzwyczajenia. Zacząłem jadać obiad dopiero po powrocie z pracy, wcześniej kładłem się spać. Odkształcałem się, deformowałem, byłem miękki jak wosk. Ciekawe, czy z rudym pójdzie jej równie łatwo.

      Czuję, że zaczynam się denerwować. Kompletnie bez sensu. Wstaję, znowu podchodzę do okna. Warszawa tętni życiem. Spojrzenie na panoramę miasta przywraca perspektywę – takich historii jak moja rozgrywają się tu codziennie setki. Tak jak mówiła Wika: to bardzo typowe historie.

      Zastanawiam się jeszcze, czy Ewelina pamięta o pieniądzach, które jej pożyczyłem. Kwota nie jest bardzo wysoka, chodzi o nieco ponad tysiąc złotych – ale ostatecznie to mój tysiąc. Mógłbym kupić sobie gry na Playstation, pojechać bez sensu na weekend do Amsterdamu, kupić trzy gramy kokainy i whisky do popicia albo nie wiem, zaprosić dwie dziwki naraz. Cokolwiek. Postanawiam, że dam jej czas do początku listopada. Teraz i tak nie odebrałaby telefonu.

      Wracam do rozmowy na Messengerze. Dorota ucieka, korzystając z laby, umówiła się na mieście na obiad. Zobaczymy się wieczorem.

      Mam wielką ochotę napić się z nimi tego piwa. Dociera do mnie, że od trzech dni w ogóle nie wychodziłem z mieszkania.

      6

      Modna warszawska młodzież, władcy piątkowej nocy. Kolorowe motyle, które obsiadły jeden ze świecących klubów w Śródmieściu, w każdej sekundzie gotowe zapozować do stylowej fotki na Instagramie.

      To z pewnością nie my. Ekipa z agencji Cremè de la Creation siedzi przy zsuniętych stołach w pubie Fortyfikacja na ciemnych rubieżach Mokotowa i przepija wódkę piwem.

      Chyba wszyscy, którzy mieli przyjść, już są. Brakuje Łukasza, drugiego z ojców założycieli firmy, ale akurat jego nikt się nie spodziewał.

      – Za wszystkie deadline’y, które stawały nam na drodze! – wznosi toast Dawid. – Daliśmy im radę!

      Pokornie wznosimy szklanki i kieliszki. Na razie piję piwo, to jeszcze nie czas na wódkę.

      Dawid siedzi przy krótkim boku stołu, jak na szefa przystało. Jest starszy ode mnie o niemal dekadę, niedawno przekroczył czterdziestkę. Widać po nim zmęczenie ostatnimi tygodniami, schudł, trochę jakby zapadł się w sobie. Wiem, ile nerwów kosztowała go historia z Łukaszem; słyszałem, jak darli się na siebie jeszcze w poprzedni poniedziałek. Kumplowali się od liceum, agencję założyli zaraz po studiach. Wielkie plany, równie wielkie marzenia. Ich dzieciaki chodziły do jednego przedszkola, nawet na urlopy z rodzinami jeździli razem. A teraz poszli na noże, będą się sądzić, bardzo brzydko się ta bajka kończy.

      Kolejny zwyczajny dramat, jeszcze jedna typowa historia.

      Upijam duży łyk. Obok Dorota zamaszyście stawia kieliszek na stole.

      – I jak tam, Sajmon? – Trąca mnie w ramię. – Jak się żyje?

      – Wiadomo. Siłą rozpędu.

      – Nie wyszło z tą laską?

      Widzi,

Скачать книгу