Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 4

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

i jeszcze jedno. Sajmon?

      – No?

      – Ostatnią wypłatę wyślemy w dwóch ratach. Połowa jak zawsze, przed dziesiątym, druga do końca miesiąca. A ekwiwalent za urlop już w przyszłym, musimy to dopiero wyliczyć z księgową. Może tak być?

      – Spoko.

      Średnio uśmiecha mi się siedzenie całymi dniami w pustelni na dwunastym piętrze, ale rozumiem, że Dawid chce oszczędzić chociaż na prądzie i wodzie. Agencja przez ostatnie miesiące chwiała się jak celnie trafiony bokser, jeszcze jakimś cudem trzymała się lin, teraz z hukiem pada na twarz.

      – To zabierz sobie kompa do domu. Oddasz, jak wystawisz ostatnią fakturę, umówimy się jakoś w listopadzie. Zrób sobie na spokojnie, co ci zostało, chyba nie ma tego bardzo dużo, nie?

      – Nie ma – przyznaję.

      Dawid spogląda przez okno na Racławicką. Na skrzyżowaniu z Wołoską znowu zgasła sygnalizacja świetlna: kierowcy trąbią na siebie, ktoś wysiadł z samochodu i wymachuje rękami, chyba zdążyło dojść do stłuczki.

      – Szukasz już czegoś? – pyta.

      – Powolutku.

      – Polecę cię wszędzie, gdzie tylko będę mógł. Najlepsze referencje ci wystawię, jestem pewien, że Łukasz też. Naprawdę, gdybyś wiedział, jak mi jest zajebiście przykro, że tak to się wszystko kończy… To, że muszę zwolnić ludzi takich jak ty czy Dorota, to chyba moja największa zawodowa porażka.

      – Spokojnie, Dawid, przecież wiem, że to nie twoja wina. Biznes to biznes, bywa różnie.

      – Raz nadwozie, raz podwozie. Wiadomo.

      Śmiejemy się. To tekst posta na Facebooka, który kiedyś wymyśliłem dla dużego dealera samochodowego. Osiągnęliśmy wtedy tak absurdalnie wysoki zasięg, że któryś z magazynów branżowych zrobił z tego case study. Wcześniej klient odrzucił kilka znacznie lepszych, naszym zdaniem, pomysłów. Ten napisałem zdenerwowany na kolanie, byle coś wysłać, bo garowałem już trzecią godzinę i naprawdę chciałem iść wreszcie do domu.

      – A ty? Masz jakieś plany?

      – Całe życie nic nie miałem, tylko plany. – Dawid macha ręką. – Przede wszystkim to muszę ogarnąć burdel, jakiego narobił Łukasz. A potem nie wiem jeszcze, ale chyba zmienię branżę. Muszę sobie przypomnieć, jak wygląda prawdziwy świat.

      Milczymy przez chwilę. Wreszcie Dawid mówi:

      – To jak chcesz, możesz lecieć, Sajmon, nie trzymam cię tu. Odpocznij sobie, przyda się, nie? – Uśmiecha się porozumiewawczo. – A skoro już mowa o piciu, zrobimy jeszcze na pożegnanie ostatnie piwko firmowe w następny piątek, co?

      – Jasne.

      Wyłączam kompa, ale akurat przychodzi Dorota, account managerka z mojego zespołu, więc rozmawiamy przez chwilę we troje. Dziewczyna zgadza się od razu na pracę zdalną do końca października. Marek i Monika zjawią się dopiero po dziesiątej, decydujemy, że nie ma sensu na nich czekać. Pijemy kawę z ekspresu, ziarna zostało akurat na trzy filiżanki. Więcej Dawid już nie kupi. Śmiejemy się, że bardziej symbolicznie być nie mogło.

      Wychodzimy z Dorotą, zostawiając szefa samego. Zamykam za nami drzwi i czuję się, jakbym pieczętował wejście do grobowca. Sporo dobrych chwil tu spędziłem, poznałem kapitalnych ludzi. Widocznie naprawdę nastał czas zamykania kolejnych rozdziałów.

      Deszcz zacina w twarz, jest zimno, a kac trawi do kości.

      4

      Pada przez kilka kolejnych dni. Takie właśnie te dni są – ściekają jak krople deszczu po szybie, nic po nich nie zostaje. Staram się wstawać rano i narzucać sobie rygor pracy, ale naprawdę nie mam dużo do zrobienia. Nudne, powtarzalne taski, którymi właściwie nie powinienem się zajmować, ale gdy firma zaczęła zaciskać pasa, musieliśmy pożegnać juniorów. Wymyślam więc czerstwe żarty na facebookowy fanpage płatków śniadaniowych i piszę skrypty reklam pre-roll na YouTube’a dla producenta gotowych mieszanek przypraw. To ostatni klienci, którzy z nami zostali. Podczas pracy angażuję połowę mózgu, tak naprawdę mógłbym zająć się w tym czasie czymś zupełnie innym – gdybym tylko miał pomysł czym.

      Pod koniec dnia wysyłam zwyczajowy raport Dawidowi, pewien, że nawet do niego nie zajrzy. Zastanawiam się, czy nasze ostatnie projekty w ogóle zostaną zrealizowane. Nie żeby mi to robiło jakąkolwiek różnicę.

      Zwykle koło południa mam już wolne, najpóźniej o czternastej. Gdybym tylko trochę się zmusił, napisałbym wszystko w dwa dni i miał wolne już dokumentnie. Ale wcale nie chcę. Taśmowa produkcja bzdur mimo wszystko nadaje jakiś kształt tym dziwnym dniom.

      Otwieram plik z moim CV. Rzeczywiście wygląda nie najgorzej. Trzy agencje reklamowe, może nie największe, ale o całkiem przyzwoitej renomie. W pierwszej zaczynałem jeszcze na studiach i zaliczyłem mocne wejście: nominacje do kilku nagród, dwa wyróżnienia. Jeden z branżowych portali napisał o mnie wtedy całkiem na poważnie jako o „złotym dziecku warszawskiego copywritingu”. Potem gdzieś ta kariera wyhamowała, ale i tak nie wyglądała źle. Miałem wiele pozytywnych referencji i bardzo sensownych klientów w portfolio. Nie powinienem mieć problemu ze znalezieniem nowej pracy. A przecież w ostatnich latach robiłem też na boku kilka mniejszych projektów, może właśnie nastał czas, żeby podzwonić, przypomnieć się, podziergać jeszcze coś na freelansie, byle nie ruszać oszczędności. Albo może przeciwnie, uderzyć właśnie do największych sieciówek, sprzedać duszę diabłu w korpo, ale już za konkretniejsze pieniądze.

      Tymczasem dłubię teksty do postów o płatkach.

      JAKI STAN UMYSŁU WYWOŁA MISKA PEŁNA NASZEGO PRZYSMAKU?

      NAJWYŻSZĄ ŚNIADOMOŚĆ!

      Z każdym kolejnym śniadaniowym sucharem wygładza mi się jedna fałda w mózgu. Czasem wciąż łapię się na niedowierzaniu, jakim cudem jako cywilizacja doszliśmy do momentu, w którym poważne firmy decydują się przelewać agencjom reklamowym pieniądze za prowadzenie kampanii w mediach społecznościowych. Stoimy nad krawędzią otchłani. Copywriting, wytłumacz pokoleniu dziadków, na czym polega ta praca. Tego typu zawodami musieli parać się mieszkańcy Atlantydy.

      Mózg natychmiast łapie trop, taka inspiracja nie może się zmarnować: wymarła cywilizacja – antyk – dzieła sztuki.

      CO ZDOBI ŚCIANY ŚNIADANIOWEGO PAŁACU?

      PŁATKORZEŹBY!

      Dopijam kawę, otwieram okno. Wychylam się, zimny deszcz kapie na głowę. Tlenu.

      Oczywiście, kiedyś wyobrażałem sobie inaczej próg czwartej dekady życia. Miało być ładne mieszkanie, urocza żona i wierny pies. Jest wynajęta dziupla na dwunastym piętrze i włosy Eweliny w pralce. Miała być błyskotliwa kariera. Są płatki i mieszanki przypraw. Sorry, młody. Nie twoja wina, co mogłeś wiedzieć o życiu?

      Kończę na dziś robotę i zastanawiam się, co zrobić z resztą

Скачать книгу