Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 6

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

zawodowe. Zaczynałam jako moderatorka.

      Śmiejemy się oboje. Piwo smakuje jak niebo.

      – Ano, nie wyszło.

      – Nie chcesz o tym mówić.

      – Jeśli nie muszę.

      – Spokojnie, piwo, drugie, potem wódeczka i wszystkiego się dowiem.

      Zawsze wydawało mi się, że trochę się Dorocie podobam. Nigdy nie wyraziła tego wprost, wszystko rozgrywało się na poziomie półsłówek i uśmiechów o pół stopnia cieplejszych, niż wymaga kurtuazja. Niewykluczone, że wiele sobie tylko dopowiadam. Nigdy nie umiałem w porę rozpoznać flirtu.

      – Dowiesz się, dowiesz.

      Spoglądam na nią, akurat zapatrzyła się na coś przy barze. Niebrzydka dziewczyna. Dwadzieścia pięć lat, ciemne blond włosy, twarz może odrobinę za grubo ciosana, ale za to śliczne, pełne usta. Gdy się uśmiecha, nie sposób zachować powagi; serca miękły nawet najtwardszym negocjatorom podczas dogadywania szczegółów w umowach z klientami. Nie mogę się nadziwić, że za tym uśmiechem nie podąża sznur ślepo wpatrzonych adoratorów. Sam jednak bym chyba nie podążył. Postanawiam wrócić do tego rozważania za jakiś czas.

      Tymczasem Dawid narzuca tempo.

      – Za wszystkie fuck-upy, które na nas spadały, ale nigdy nie przygniotły!

      Dolewam wódki Dorocie, wychyla na raz. Ja kończę piwo.

      Zaczynają się kombatanckie wspominki. Kto się z kim upił, kto z kim przespał. Bohaterowie większości opowieści nie siedzą dziś z nami przy stole. Rotacja w Cremè de la Creation była zawsze spora, z moimi czterema latami stażu w firmie należę do elitarnego grona weteranów. Ludzie, którzy zaczynali pracę z Dawidem i Łukaszem na samym początku, w czasach, gdy reklama w internecie była jeszcze ziemią dziewiczą, od lat piastują wysokie stanowiska w domach mediowych i dużych międzynarodowych sieciówkach. W branży panuje przeświadczenie, że chłopcy przespali najlepszy moment na sprzedaż firmy jakiemuś dużemu graczowi. Otrzymywali propozycje, ponoć nawet bardzo atrakcyjne, ale woleli pozostać niezależni, no i konsekwencja nie mogła okazać się inna – przeliczyli się, przegrali, właśnie bezceremonialnie wykopano ich z rynku.

      Wracam od baru ze świeżym piwem akurat na kolejny toast, tym razem za wszystkie przegrane przetargi, które nie okazały się porażkami, tylko nauką. Dawid pije, jakby płonął w nim ogień, który ugasić może tylko wódka. Wściekle wlewa w siebie kolejkę, ociera usta.

      – Sajmon, nie pij tyle piwa – mówi do mnie. – Brzuch ci urośnie. Wóda. Z szefem się nie napijesz?

      Wzdycham. Przysiadam się obok niego. Nagle ma dla mnie kieliszek, nie wiem skąd, nalewa nam obydwu.

      – Żeby się poukładało wszystko.

      Wódka pali w gardle. Popijam piwem i dociera do mnie, jak bardzo potrzebowałem wyjść do ludzi, których lubię, posiedzieć z nimi i pogadać o niczym. Staje się jasne i oczywiste, że urżniemy się tu jak jeszcze nigdy.

      Dawid chce od razu nalać kolejną pięćdziesiątkę, ale protestuję, więc niechętnie odstawia butelkę. Rzuca mi się w oczy, że na palcu nie ma obrączki. Kojarzę fakty – od dawna zdarzało mu się zniknąć z firmy na pół dnia albo zamknąć się na całe godziny z telefonem w salce konferencyjnej.

      Widocznie trochę za długo patrzę mu na dłoń, zauważa to.

      – Tak jest. – Uśmiecha się smutno. – Zgasł na palcu pierścień wieczny. Sprawa już na wokandzie. Jak to mówią, gdy się już w życiu pierdoli, to po całości.

      Czuję nagły przypływ empatii. Jednak jestem już pijany bardziej, niż sądziłem. Biorę flaszkę i rozlewam nam do kieliszków. Pijemy, Dawid wychyla czwartą kolejkę w ciągu jakichś dziesięciu minut.

      Nieproszony zaczynam opowiadać o Ewelinie. On opowiada o swojej żonie Alicji, o powolnej erozji ich małżeństwa, o tym, jak niespodziewanie poczuł, że łączy ich już tylko wzajemna niechęć i pretensje.

      Mijają kwadranse. Nasze obficie podlewane wódką opowieści splątują się ze sobą jak łodygi pokracznych roślin, właściwie nie musimy się już nawzajem słuchać, snujemy na dwa głosy uniwersalną przypowieść o złej kobiecie. Rozumiemy się jak nikt, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Polewamy kolejkę. I następną. I znowu. Nie wiadomo kiedy przysiada się Dorota, nie zwracamy na nią większej uwagi, zajęci opowiadaniem sobie własnych krzywd. Słowa wypadają z ust jak klocki w tetrisie, coraz szybciej, coraz trudniej je do siebie dopasować. Polewamy kolejkę. I następną. I znowu.

* * *

      Wreszcie świat jest stroboskopem, rozpada się na pojedyncze kadry. Chryste, jak to możliwe? Otworzyliśmy trzecią flaszkę.

      Dorota kręci głową. Nagle okazuje się, że czynnie uczestniczy w rozmowie. Ciekawe, od jak dawna.

      – Tyle to chyba nie chciałam wiedzieć – mówi.

      Śmiejemy się we troje. Patrzę na Dorotę, tak jak postanowiłem wcześniej. Teraz jest najpiękniejsza na świecie, choć kontury ma nieostre. Waham się, czy wypada zaprosić ją do mnie. Chcę o to zapytać, ale widzę, że wyjmuje telefon. Własny głos dobiega z dziwnej oddali.

      – Co robisz?

      Pokazuje Dawida, który właśnie zasnął przy stole. Dochodzi trzecia w nocy. Muszę wyjść do toalety, nie jest łatwo, śmieję się sam z siebie, jak bardzo się upiłem. Gdy wracam, Dorota prowadzi słaniającego się na nogach Dawida do wyjścia.

      – Odstawię go do domu, nie może w takim stanie wyjść sam. Siedź, Sajmon. Zamówię ci ubera.

      Kręcę głową, nie chcę pomocy. Jakoś sobie poradzę.

      7

      Leżę na łóżku w ubraniu. Włączone światło kłuje w oczy, deszcz bębni głośno o uchylone okno. Nabieram do płuc powietrza i powolutku wypuszczam. Czuję w ustach paskudny posmak, do tego okropnie zdrętwiała mi ręka. Zbieram się w sobie i wstaję, omal nie upadam. Chryste, jeszcze jestem pijany.

      Muszę się dobrze skupić, żeby sobie przypomnieć, jak dostałem się do mieszkania. Ostatecznie to chyba accountka Monika zamówiła mi taksówkę, na pewno próbowałem zrobić to sam, ale bezskutecznie. Sięgam po telefon, leży na szafce przy łóżku. Ostatnie połączenie wykonywałem przed czwartą. ECO Taxi. Z niepokojem przeglądam listę wybieranych numerów – na szczęście nie próbowałem dzwonić do Eweliny. Nie wysłałem też nikomu esemesów, nie pisałem na Messengerze, nie robiłem żadnych durnych zdjęć.

      Przez godzinę doprowadzam się do porządku. Piję wodę, łykam magnez, jem jajecznicę. Żołądek pulsuje bólem, jakbym wczoraj zamiast piwa i wódki wlewał w siebie wrzącą lawę.

      Otwieram laptopa, wchodzę na Facebooka. Widzę, że zostałem otagowany na kilku zdjęciach – jak się okazuje, niewyraźnych i zbyt ciemnych. Wczorajsza nasiadówa Cremè de la Creation wygląda jak spotkanie klubu dyskusyjnego, do którego przyjmowani są wyłącznie ludzie nudni i nieciekawi. Fotorelacja z konwersacji prowadzonych

Скачать книгу