Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża страница 9

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża

Скачать книгу

że odpowiadają mi warunki, które przedstawiła.

      – Powiem wprost, Szymon. – Uśmiecha się, gdy jeszcze raz potwierdzamy kwotę, którą chciałbym widzieć co miesiąc na koncie. – Ja jestem na tak.

      W tym momencie do pokoju wchodzi zapowiedziany wcześniej Piotr.

      – Przekazuję ci Szymona – mówi do niego Anna. Z udawaną dyskrecją pokazuje mu uniesiony kciuk, a gdy się żegnamy, uśmiecha się promiennie.

      Piotr zajmuje jej miejsce za biurkiem. Ma może trzydzieści pięć lat, jest bardzo szczupły, gładko goli głowę. Podajemy sobie ręce, jego uścisk jest zadziwiająco silny, kontrastuje z łagodnym spojrzeniem.

      – Jak wrażenie? – pyta, chyba szczerze zaciekawiony.

      – Bardzo pozytywne – odpowiadam zgodnie z prawdą.

      – Cieszę się. Anna uznała cię za najbardziej obiecującego kandydata, a gdy wczoraj zobaczyliśmy zadanie próbne, po prostu triumfowała. Bez kurtuazji, świetnie to zrobiłeś, jesteśmy pod wrażeniem.

      – Dzięki.

      – Jak już ci pewnie opowiedziała, twoja praca polegałaby w dużej mierze na opracowywaniu koncepcji właśnie takich, powiedzmy, nie do końca standardowych kampanii. Według naszej filozofii komunikacja marketingowa powinna być opowiadaniem wciągających historii. Chcemy intrygować naszych odbiorców, dawać im przede wszystkim opowieści. Snuć narracje. Odpowiada ci to?

      – Jak najbardziej. Brzmi znacznie ciekawiej niż rzeczy, którymi zajmowałem się ostatnio.

      Piotr spogląda na ekran laptopa. Kiwa głową.

      – Cremè de la Creation. Sporo czasu u nich spędziłeś, jak na dzisiejsze standardy. Cztery lata, trzy awanse, nominacje do nagród… Bardzo klarownie u ciebie ta ścieżka kariery wygląda.

      – Dobrze się tam pracowało, po prostu.

      – Nie kusiło, żeby próbować nowych rzeczy? Większych wyzwań?

      – Zależy, co przez to rozumieć – mówię ostrożnie. – Myślałem o przejściu do większych agencji, jasne, ale bałem się, że zamiast wyzwań będzie tylko więcej biurokracji. Powiedzmy, że nie jestem wielkim fanem kultury korporacyjnej.

      Uśmiecha się, chyba podoba mu się moja odpowiedź. Przez chwilę milczymy. Wreszcie pyta:

      – Wiesz, co znaczy nazwa naszej firmy? Regnum Lucidum?

      – Nie wiem – przyznaję. – Nie sprawdzałem tego. Coś ze światłem?

      – Królestwo Światła.

      – Ładnie.

      Znowu na chwilę zapada cisza; Piotr zamyślił się nad czymś.

      – Słuchaj, Szymon – mówi. – Jak pewnie widzisz, kompletnie nie potrafię prowadzić rozmów rekrutacyjnych. Odkąd zobaczyłem zadanie próbne, jestem przekonany, że potrzebujemy właśnie ciebie, i nie widzę powodu, żeby cię tu dzisiaj dłużej męczyć. Dogadałeś się już z Anną na temat warunków?

      – Tak, są spoko.

      – Kiedy możesz zacząć?

      – Od zaraz.

      – Możesz przyjść już jutro? – Jakby nie dowierza.

      – Jasne.

      – Kapitalnie. Zapraszamy. Lokal, w którym pracujemy, jest na samej górze, pod czterdziestką. Tu masz zapisany kod do domofonu. – Wręcza mi wizytówkę. – Przyjdź jutro, o której będzie ci pasowało. Podpiszemy umowę, przedstawię cię ekipie… i zaczniemy zmieniać świat.

      – Zatem jesteśmy umówieni.

      Podajemy sobie ręce, Piotr odprowadza mnie do wyjścia.

      Szybko poszło. Zastanawiam się, co bardziej podoba mi się w perspektywie pracy dla Regnum Lucidum – ciekawe i chyba naprawdę sensowne projekty czy to, jak mocno dali odczuć, że im na mnie zależy.

      Zacząłem zapominać, jak to jest, gdy komuś na mnie zależy. Naprawdę przyjemne uczucie.

      10

      Słowa, które właśnie usłyszałem, nie chcą wybrzmieć, odbijają się echem od ścian wnętrza głowy, stają się tylko zwielokrotnionym, pozbawionym sensu rykiem. Muszę przystanąć, nabrać w płuca zimnego powietrza. Ciężar zakupów w plecaku nagle ciągnie ku ziemi, ledwo utrzymuję równowagę. Dobry Boże.

      – Jeszcze raz, spokojnie – mówię.

      W słuchawce Gośka ledwo powstrzymuje szloch.

      – No, mówię ci, Szymek. Ewel zaginęła. Nie ma z nią kontaktu od piątku.

      – Nie pokłóciłyście się o nic?

      – Proszę cię. Dzwoniłam ja, ojciec dzwonił, matka też wydzwania… Nic, wyłączony telefon, nie oddzwania, nie odpisuje na esemesy.

      Podnoszę wzrok ku niebu. Chmury kłębią się coraz gęstsze, za chwilę znowu lunie deszcz. Warszawa pachnie gnijącymi liśćmi.

      – Wiesz, że nie mam z nią żadnego kontaktu, nie pomogę, choćbym…

      – Choćbyś chciał – kończy za mnie. – Wiem, Szymek. Słuchaj…

      Słyszę moment wahania.

      – Aha?

      – Nie masz pomysłu, do kogo ona mogła się od ciebie wyprowadzić? Z kim zamieszkała?

      A więc Gośka nie wie. Nie dziwi mnie to w ogóle.

      – Niestety. Nie mam pojęcia, z kim się spotykała. Raz przyprowadziła jakichś kretynów z pracy na imprezę, ale nawet nie pamiętam ich imion. Mogę spróbować podpytać Kamila, to ziomek, który pomógł załatwić dla niej robotę. Tak podejrzewam, ale nie mam pewności. Zresztą rudy sam się do was nie zgłosił?

      – Nie. Nie udało nam się dotąd ustalić, kto to jest. Popytaj, Szymek, proszę.

      – Pisałaś do niej na fejsie?

      – Na fejsie, WhatsAppie, wszędzie. Nawet nie wyświetliła żadnej wiadomości.

      – Mnie wszędzie poblokowała.

      – Wiem, to znaczy domyślam się… Wiem, jaka ona jest.

      W słuchawce zapada cisza.

      – Wszystko będzie dobrze – mówię.

      Gośka się rozkleja.

      – Wszędzie teraz pokazują tę zaginioną dziewczynę z Warszawy – mówi z trudem. – Sam rozumiesz.

      – Rozumiem. Tak jak mówię, zadzwonię do Kamila,

Скачать книгу