Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 1
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Śpiewający żółw
Projekt okładki Mikołaj Jastrzębski
Skład komputerowy i korekta Maria Baranowska
Konwersja do wersji elektronicznej Mikołaj Jastrzębski
Edycję opracowano na podstawie wydania
Wydawnictwo Wielki Sen, Warszawa 2011
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-292-5
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel./faks (022) 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
Spis treści
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
I
Tego dnia, później niż zwykle, wróciłem do domu. Szukałem podkoszulki antyreumatycznej i biegałem po całej Warszawie, ale na próżno. Wszędzie proponowano mi czwórkę albo piątkę, a mnie potrzebna jest szóstka. Życzliwe sprzedawczynie pocieszały mnie jak mogły, mówiąc, żebym się nie zrażał, że może w przyszłym miesiącu nadejdą nowe partie towaru, że nie tylko ja znajduję się w tej sytuacji, bo większość klientów dopytuje się o nieosiągalne szóstki.
Wreszcie zrezygnowałem z dalszych poszukiwań i przeklinając nasz handel pojechałem na Kruczą.
Skrzynka była pełna. Jakieś zawiadomienie ze Związku Literatów, rachunek za telefon, biuletyn „Zaiksu” i kilka prywatnych listów. Wsadziłem to wszystko do kieszeni kożucha i wsiadłem do windy.
Byłem przekonany, że Bożena jest w domu. Rano rozmawialiśmy o tym, że może pójdziemy do kina. Mieliśmy ochotę zobaczyć ten włoski film „Panie i panowie”. Obiecałem nawet, że kupię bilety, ale tak mnie zaabsorbowało szukanie podkoszulki, że na śmierć zapomniałem o kinie. „Może jakoś się dostaniemy, a może kupimy u konika” myślałem wyjmując z kieszeni klucze.
Jakież było moje rozczarowanie, kiedy się okazało, że w mieszkaniu nie ma nikogo. Nie znoszę, jak nie zastaję Bożeny, kiedy wracam do domu. Czuję się wtedy jakiś, dziwnie opuszczony, samotny. Poza tym miałem ochotę trochę sobie ponarzekać w związku z tą nieszczęsną podkoszulką. Nie ma sensu przecież gadać do samego siebie.
Zacząłem krążyć po naszym skromnym metrażu, zastanawiając się nad tym, co mogło się stać z Bożeną. A może zeszła na dół kupić coś na kolację? A może miała jakiś interes do dozorczyni? I wreszcie znalazłem kartkę. Leżała na moim biurku. „Mama dzwoniła, że źle się czuje. Musiałam do niej pojechać. Nie gniewaj się. Nie czekaj na mnie z kolacją. W lodówce jest ta resztka kiełbasy szynkowej. Zjedz”.
Byłem wściekły. Już od rana wszystko mi się nie układało. Najpierw nie mogłem się doczekać hydraulika, potem zadzwonili z radia, że im się słuchowisko nie podoba, następnie bieganie za tą cholerną podkoszulką i wreszcie akurat dzisiaj musiała Bożena pojechać do matki. A niech to diabli...
Nie miałem najmniejszej ochoty na szynkową kiełbasę. W ogóle nie byłem głodny. Zjadłem obiad w „Toruńskiej”. Paliło mnie. Chciało mi się pić. Postawiłem wodę na herbatę. W tej chwili przypomniałem sobie o korespondencji. Wyjąłem listy z kożucha i zacząłem je przeglądać bez większego zainteresowania.
Zwróciła moją uwagę zwykła niebieska koperta zaadresowana na maszynie. Żadnej pieczątki ani adresu nadawcy. Rozerwałem, wyjąłem kartkę papieru, pokrytą maszynowym pismem. Wsadziłem na nos okulary i przeczytałem: „Szanowny Panie. Zwracam się do Pana z ogromną prośbą. Potrzebuję pańskiej rady i pomocy. Proszę mi nie odmawiać. To sprawa bardzo poważna. W piątek o godzinie siódmej będę jechał taksówką alejami Ujazdowskimi od strony placu