Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 3
– Czego się pan właściwie po mnie spodziewa? – spytałem.
– Chcę, żeby mi pan pomógł. Szukam pomocy.
– Jeżeli pan naprawdę chce, żebym panu pomógł, to musi mnie pan wtajemniczyć w tę całą historię. Muszę dokładnie wiedzieć o co chodzi. Kto porwał pańską żonę? Dlaczego?
– Czy pan mi przyrzeknie, że pan nie powie o tym milicji?
– Tego nie mogę panu przyrzec. Uważam, że przede wszystkim powinien pan zawiadomić milicję.
Zaśmiał się krótkim, drwiącym śmiechem.
– No widzi pan. Nie mogę panu powiedzieć, bo pan zaraz poleci z tym na milicję, a tamci zabiją Annę.
Wzruszyłem ramionami.
– No więc jak pan to sobie właściwie wyobraża? W jaki sposób mam panu dopomóc, nie mając pojęcia o co chodzi?
– Przypuszczałem, że taki specjalista od spraw kryminalnych jak pan...
Uśmiechnąłem się.
– Specjalista specjalistą, ale coś przecież muszę wiedzieć. To, że pańską żonę porwali jakoby jacyś tajemniczy sprawcy, to stanowczo za mało.
Spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Pan sądzi, że ja to sobie wszystko wymyśliłem?
– Nic nie sądzę. Do tej pory niczego jeszcze się od pana nie dowiedziałem. Dlaczego ktoś miał porwać pańską żonę? Dla okupu? Chyba to mało prawdopodobne.
– Annę porwali dlatego, żeby mnie trzymać w szachu. Rozumie pan? Żebym nie mógł nic zrobić.
– A może by mi pan jednak trochę to wszystko dokładniej opowiedział – zaproponowałem.
– Jeżeli mi pan nie przyrzeknie, że pan nie pójdzie z tym na milicję, to nic nie powiem.
– W takim razie ja panu nic nie mogę pomóc.
Uśmiechnął się smutnie.
– Tak... Przypuszczałem, że to wszystko na nic. No cóż... człowiek chce się ratować. W takiej sytuacji przychodzą do głowy najbardziej nieprawdopodobne pomysły.
– Naprawdę szczerze chciałbym panu dopomóc – powiedziałem z przekonaniem – ale zupełnie nie wiem jak to zrobić. Absolutnie nic nie wiem o tej sprawie. Pan nic nie chce mi powiedzieć.
Pokiwał głową.
– Rozumiem. Ma pan rację. Oczywiście. To bardzo głupie z mojej strony. Nie wiem dlaczego wyobraziłem sobie, że właśnie pan potrafiłby mi pomóc, poradzić... Ale to nie ma sensu. Pan przecież nie jest czarodziejem. Nie może pan wiedzieć...
– Dlaczego pan mnie nie chce wtajemniczyć w tę sprawę? Zapewniam pana, że będę bardzo ostrożny i że nie przedsięwezmę niczego bez naradzenia się z panem. Nie jestem już młodzikiem. Posiadam duże doświadczenie, niejedno w życiu widziałem. Może pan być pewien, że nie postąpię lekkomyślnie.
– Boję się, boję się o Annę. Nie mogę. Bardzo chciałbym wszystko panu powiedzieć, ale nie mogę.
Wóz zwolnił. Mój towarzysz nacisnął hamulec. Nawet nie zauważyłem kiedy zajechaliśmy przed dom, w którym mieszka moja teściowa.
– Zdaje się, że pan podał ten adres – powiedział, zwracając ku mnie smutną, niespokojną twarz. – Dziękuję, bardzo dziękuję, że pan jednak przyszedł i poświęcił mi tyle czasu.
Uśmiechnąłem się niewyraźnie. – Żałuję, że nie mogę panu pomóc. Gdyby pan się zdecydował powiedzieć mi o co chodzi, proszę do mnie znowu napisać albo zatelefonować. Może pan także przyjść do mnie. Bardzo proszę.
– Dziękuję.
Pożegnał mnie ruchem ręki. – Do widzenia.
Stałem w topniejącym śniegu i patrzyłem za odjeżdżającą „Warszawą”. Nie byłem pewien czy naprawdę nie mogłem czegoś zrobić dla tego człowieka, ale zupełnie nie wiedziałem w jaki sposób. Wolno zacząłem iść w kierunku czerwonego domu.
Bożena była zachwycona. – Jak to dobrze, że przyszedłeś. Chciałam nawet do ciebie telefonować, żebyś po mnie przyjechał, ale bałam się, że ci przeszkodzę w pracy. Jesteś niezwykle domyślny, kochanie. Co ty masz taką skwaszoną minę? Stało się coś?
– Nie, nie, nic się nie stało – odpowiedziałem pospiesznie. – Jak się miewa mama?
– Nie najgorzej.
Okazało się, że rzeczywiście mamuńcia cieszy się znakomitym zdrowiem i że cała ta choroba była zwykłą mistyfikacją. Chodziło o to, żeby ściągnąć Bożenę na Bielany i pokazać jej ciuchy przywiezione z wycieczki zagranicznej.
Rzuciła mi się na szyję i wycałowała z zapałem.
– Jak się masz, kochany. Strasznie się cieszę, że mnie odwiedziłeś. Tak rzadko cię u siebie widuję. Zaczekaj, zaraz zrobię dobrej herbatki.
– Nie, nie, bardzo dziękuję – próbowałem się wykręcić, przeczuwając, że herbatka nie będzie zbyt dobra. – Niedawno piłem, w domu.
– To nic nie szkodzi. Napijesz się i u mnie. Dostaniesz także kawałek ciasta. Sama piekłam w prodiżu.
Energicznie