Pragnienie. Ю Несбё

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pragnienie - Ю Несбё страница 33

Pragnienie - Ю Несбё Harry Hole

Скачать книгу

Wcześniej przyszedł jej do głowy pewien pomysł, który początkowo odrzuciła, ale teraz zmieniła decyzję.

      – Wejdź i zamknij za sobą drzwi.

      Wyller usłuchał.

      – Niestety jest jeszcze jedna rzecz, o którą muszę cię prosić. Ten przeciek do „VG”. To ty będziesz najbliżej współpracował z Berntsenem. Czy mógłbyś…

      – Mieć oczy i uszy otwarte?

      Katrine westchnęła.

      – Mniej więcej. To zostanie między nami. A jeśli coś odkryjesz, będziesz rozmawiał o tym wyłącznie ze mną. Jasne?

      – Jasne.

      Po wyjściu Wyllera Katrine odczekała jeszcze kilka sekund, w końcu sięgnęła po telefon leżący na biurku. Wybrała numer. Bjørn. Wyświetliło się jego zdjęcie. Uśmiechał się. Nie dało się go nazwać przystojniakiem. Twarz miał bladą, lekko napuchniętą, rude włosy ostatnio się przerzedziły. Ale to był Bjørn, odtrutka na te wszystkie inne zdjęcia. Czego ona właściwie tak się bała? Skoro nawet Harry Hole potrafił żyć w bliskości z drugą osobą, to dlaczego ona nie mogła? Jej palec wskazujący zbliżył się do ikonki telefonu widocznej przy numerze, ale w głowie znów rozległ się sygnał alarmowy.

      Sygnał pochodzący od Harry’ego i od Hallsteina Smitha.

      Następna ofiara.

      Odłożyła telefon i znów skupiła się na zdjęciach.

      Następna.

      A co, jeśli zabójca już myślał o następnej?

      – Musisz się bardziej sta-starać, Ewa – szepnął.

      Nienawidził, kiedy się bardziej nie starały.

      Kiedy nie sprzątały swoich mieszkań. Kiedy nie dbały o swoje ciała. Kiedy nie potrafiły zatrzymać przy sobie mężczyzny, który zrobił im dziecko. Kiedy nie dawały dziecku kolacji, tylko zamykały je w schowku, każąc mu siedzieć cicho i czekać na obiecaną czekoladę, a w tym czasie przyjmowały mężczyzn, którzy dostawali wszystko, i kolację, i czekoladę, bawiły się z nimi, piszcząc z zachwytu, tak jak nigdy nie bawiły się ze swoim dzieckiem.

      Nie to nie.

      W takiej sytuacji dziecko postanowiło zabawić się z matką. I z takimi jak matka.

      No i się bawił. Ostro się bawił. Aż pewnego dnia złapali go i zamknęli w schowku przy Jøssingveien 33. Ila. Zakład Karny i Miejsce Odosobnienia. W statucie napisano, że to krajowy zakład karny dla więźniów „wymagających szczególnej pomocy”.

      Jeden z tych pedalskich psychologów tłumaczył mu, że gwałty i jąkanie to skutek traum przeżytych w dzieciństwie. Co za idiotyzm. Jąkanie odziedziczył po ojcu, którego nigdy nie widział. Jąkanie i brudny garnitur. A o gwałceniu kobiet marzył, odkąd sięgał pamięcią. No i robił to, czego te kobiety nie potrafiły. Starał się bardziej. Prawie przestał się jąkać. Zgwałcił więzienną dentystkę. I uciekł z Ila. Kontynuował zabawę. Ostrzej niż dotychczas. To, że ścigała go policja, jeszcze dodawało tej zabawie pikanterii. Tak było aż do dnia, kiedy stanął twarzą w twarz z tym policjantem, kiedy dostrzegł w jego oczach zdecydowanie i nienawiść i zrozumiał, że ten człowiek mógłby go dopaść. Mógłby odesłać go z powrotem do ciemności dzieciństwa w zamkniętym schowku, gdzie starał się wstrzymywać oddech, żeby nie wciągać smrodu potu i tytoniu bijącego z grubego, zatłuszczonego wełnianego ojcowskiego garnituru, który wisiał tuż przed jego nosem, a który matka, jak mówiła, zachowała, na wypadek gdyby pewnego dnia ojciec znów się pojawił. Wiedział, że nie wytrzyma ponownego zamknięcia. Dlatego się ukrył. Ukrył się przed policjantem o spojrzeniu mordercy. Siedział cicho przez trzy lata. Trzy lata bez zabawy. Dopóki kryjówka nie zmieniła się w schowek. Potem nagle dostał tę szansę. Możliwość zabawy, w dodatku bezpiecznej. Oczywiście nie mogła być zbyt bezpieczna. Musiał czuć zapach strachu, żeby naprawdę się napalić. Strachu własnego i ich. Wszystko jedno, ile miały lat, jak wyglądały, duże czy małe, byle to były kobiety. Czyli potencjalne matki, jak powiedział jeden z tych durniów psychiatrów.

      Przechylił głowę i spojrzał na nią. Mieszkania były akustyczne, ale to już go nie martwiło. Dopiero teraz, kiedy znalazł się tak blisko, w tym świetle, zauważył, że Ewa przez „w” ma drobne pryszcze wokół otwartych ust. Niewątpliwie usiłowała krzyczeć, ale to nie mogło jej się udać, bez względu na to, jak bardzo by się starała. Bo pod otwartymi ustami miała nowe usta. Krwawą, ziejącą dziurę w szyi w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jej krtań. Przytrzymywał kobietę pod ścianą salonu, a z przegryzionej tchawicy wydobywały się i pękały jasnoczerwone bańki krwi. Mięśnie szyi napinały się i rozluźniały, jak u osoby cierpiącej na POChP, gdy rozpaczliwie usiłowała łapać powietrze. A ponieważ płuca ciągle pracowały, mogła pożyć jeszcze przez kilka chwil. Ale teraz najbardziej fascynowało go to, że jego żelazne zęby, przerywając jej struny głosowe, wreszcie położyły kres tej nieznośnej paplaninie.

      Światło w oczach Ewy powoli gasło, a on w tym czasie usiłował odnaleźć w jej spojrzeniu ślad lęku przed śmiercią, pragnienia, by pożyć jeszcze przez sekundę dłużej. Nic takiego jednak nie znalazł. Powinna bardziej się starać. Może brakowało jej fantazji. Albo radości życia. Nienawidził, kiedy rozstawały się z życiem tak łatwo.

      10 SOBOTA, RANO

      Harry biegł. Nie lubił biegać. Podobno są ludzie, którzy biegają, ponieważ to lubią. Haruki Murakami lubił biegać. Harry lubił książki Murakamiego, oprócz tej o bieganiu, tę odłożył. Harry biegał, bo lubił się zatrzymywać. Lubił być po bieganiu. Wolał trening siłowy. Ten bardziej konkretny ból, ograniczony wydolnością mięśni, a nie gotowość do wytrzymywania cierpienia. Prawdopodobnie mówiło to coś o jego słabym charakterze, o skłonności do ucieczki, do poszukiwania środka uśmierzającego ból, jeszcze zanim się pojawi.

      Ze ścieżki zeskoczył wystraszony chudy pies myśliwski z rodzaju tych, które trzymali zamożni mieszkańcy Holmenkollen, chociaż zdarzało im się polować nie częściej niż w jeden weekend raz na dwa lata. Właściciel biegł sto metrów za nim. Tegoroczna kolekcja Under Armour. Harry zdążył poobserwować jego technikę biegania, kiedy mijali się jak dwa nadjeżdżające z przeciwka pociągi. Szkoda, że nie biegli w tę samą stronę. Harry deptałby mu po piętach, dysząc w kark i udając, że ledwie daje radę, a potem wyprzedziłby go na podbiegach do jeziora Tryvann. Pokazałby mu zniszczone podeszwy swoich dwudziestoletnich adidasów. Oleg twierdził, że Harry podczas biegania okazuje się niewiarygodnie dziecinny, bo nawet jeśli obiecują sobie spokojny jogging przez całą drogę, Harry i tak przed ostatnią górką chce się ścigać. Na obronę Harry’ego należałoby powiedzieć, że sam się prosił o lanie – Oleg odziedziczył po matce niesprawiedliwie wysoką wydolność tlenową.

      Dwie kobiety z nadwagą, które bardziej szły, niż biegły, rozmawiały, dysząc tak głośno, że nie słyszały, jak Harry się pojawia, dlatego skręcił na węższą ścieżkę. I nagle znalazł się w nieznanym terenie. Drzewa rosły tu gęściej, zasłaniając światło poranka, i zanim Harry dotarł do otwartej

Скачать книгу