Lis. Dubravka Ugrešić

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lis - Dubravka Ugrešić страница 13

Автор:
Серия:
Издательство:
Lis - Dubravka Ugrešić

Скачать книгу

od innych ludzi, życie wyrzucało go na wiele brzegów, choć jednocześnie to swoje „geograficzne i kulturowe szczęście” cenił jak wygraną na loterii. Był jednak przekonany, że jako pisarz zasługuje na więcej uznania. Wdowa mówiła o szczegółach wspólnego życia; o biedzie, o tym, jak to w piwnicy domu, w którym wynajęli mieszkanie, znalazła dwie zapomniane przez kogoś skrzynki z konserwami. Była to paczka norweska, kto wie, jak wylądowała w paryskiej piwnicy, mleko kondensowane i – mięso renifera! Prawdziwe bogactwo, wygrana na loterii. Nigdy wcześniej i nigdy później nie jadła mięsa renifera. „Lata spędzone z Lewinem pamiętam jako lata głodu”, powiedziała. Lewin był zbyt chory, żeby udać się gdzieś indziej, a ona nie miała dokąd wracać. W krótkim czasie straciła oboje rodziców. Tak więc Lewin, chcąc nie chcąc, stał się jej nowym „domem”. Każdy wygnaniec pragnie mieć jakiś dom. Lewin był fundamentem jej symbolicznego domu, i ten dom, po jego śmierci, budowała dalej sama, dodała skromnie.

      Kiedy przyszedł czas na mnie, „wymądrzałam się” na temat wygnania, co się okazało zawstydzająco głupie. Więcej sympatii wzbudziłaby żartobliwa opowieść o urzędnikach służb paszportowych, niż nieprzekonujące rozwijanie tezy o dynamice literatury, o inkluzywności i ekskluzywności środowisk kulturalnych (tylko wielkie kultury są inkluzywne, i dlatego są wielkie. I tylko małe kultury są ekskluzywne, dlatego też pozostają małymi). Wszystko, co mówiłam, pozostawiło publiczność obojętną.

      Nigdy w życiu nie czułam się bardziej niewidoczna niż podczas wystąpienia z Wdową. Po wszystkim dziennikarze i kilka kamer telewizyjnych otoczyło Wdowę; nikt nie kupił mojej książki, która właśnie ukazała się po włosku, ale kupowali Lewina; nikt nie czuł potrzeby, żeby do mnie podejść i powiedzieć jakieś miłe słowo. Wszyscy czekali w kolejce, by porozmawiać z Wdową. Moja obecność okazała się zbyteczna.

      Moderatorka i ja wyszłyśmy do ogrodu IBC i czekałyśmy, aż Wdowa zakończy spotkanie z dziennikarzami i publicznością.

      – Mam nadzieję, że z mojej strony wszystko było w porządku? – spytała moderatorka, jakby się tłumaczyła z powodu mojej bardziej niż oczywistej klęski.

      – Tak, była pani świetna – odparłam.

      – Jestem historyczką, zajmuję się europejskimi migracjami w średniowieczu. O literaturze nie wiem zbyt wiele…

      – To one były? Chodzi mi o migracje.

      – Zawsze były – powiedziała historyczka. – Neapolitańczycy rozjeżdżali się we wszystkich kierunkach, a do Neapolu ludzie przybywali zewsząd… Rzymianie, Goci, Longobardowie, Bizantyjczycy, Normanowie, Saraceni, Hiszpanie, Francuzi, Austriacy, Niemcy… Ten region od najdawniejszych czasów zasiedlali Żydzi, przybywając tu najpierw jako niewolnicy. W katakumbach Neapolu można znaleźć pozostałości synagog. Niektóre miasta, jak Kapua, były „żydowskie”… Później bogatsze rodziny przeniosły się na północ Włoch… W siedemnastym wieku sprowadzono dziesiątki tysięcy niewolników z Afryki. A dzisiaj w biednych dzielnicach Neapolu żyją Chińczycy… – zakończyła, jakby sama nie wierzyła w to, co przed chwilą powiedziała.

      W ogrodzie zjawiła się Wdowa, żegnając się z oczarowanymi gośćmi spotkania literackiego, i ruszyła w naszą stronę.

      – Chodźmy się napić – zaproponowała wesoło.

      Historyczka przeprosiła, czekał ją kolejny panel, a ja, zaszczycona zaproszeniem, natychmiast się zgodziłam.

      6. Gran Caffè Gambrinus

      Wdowa i ja poszłyśmy spacerkiem od Instituto Benedetto Croce do Piazza del Gesù Nuovo.

      – Tu weźmiemy taksówkę… – powiedziała. – Pamięta pani Małżeństwo po włosku, stary film De Siki, z Sophią Loren i Marcellem Mastroiannim?

      – Dlaczego pani pyta?

      – Dlatego że jego bohaterowie, Filumena i Domenico, na koniec pobrali się w tym kościele, Gesù Nuovo, a ostatnia scena odgrywa się w ich domu, którego okna wychodzą na kościół. O, a przed tym domem jest teraz postój taksówek…

      Wdowa była pewna siebie niczym tubylec. U jej boku czułam się jak leniwa turystka. Taksówka szybko zostawiła nas przed sławną kawiarnią Gambrinus, gdzie wpadali Guy de Maupassant, Oscar Wilde i wielu innych, i to był powód, że kawa kosztowała tu dwa razy tyle niż gdzie indziej. Słynną historię Gran Caffè Gambrinus poznałam później, studiując fantastyczny przewodnik turystyczny, który kupiłam dopiero po powrocie z Neapolu.

      – Jak pani poznała Lewina? – spytałam, zdziwiona własną śmiałością, a co więcej, nie byłam nawet pewna, czy odpowiedź szczególnie mnie interesuje.

      Ożywiła się. Przypuszczam, że tego ożywienia nie wywołała sposobność, by po raz tysięczny opowiedzieć o tym, jak poznała Lewina, zresztą kto wie, co to było. W każdym razie w żaden sposób nie okazała, że pytanie ją męczy.

      – Szczerze mówiąc, jeśli o to chodzi, niemal wszystko zapomniałam. Mętnie przypominam sobie zaledwie kilka szczegółów. Teraz mam wrażenie, że to jest tych kilka szczegółów, o których w chwili, gdy się działy, pomyślałam, że muszę je zapamiętać, a potem, kiedy wiele lat później to wspomnienie z tego czy innego powodu było mi potrzebne, zdumiało mnie, że mi się nie udało. Rzeczy raz zapamiętane zachowują się jak policyjny kordon, jak żywy mur. Zapamiętywanie ma w sobie bardzo silny mitotwórczy mechanizm, jakby zaspokajało nasz sekretny impuls do tworzenia mitów o sobie i innych, a kiedy mit raz zostanie stworzony, z trudem cokolwiek może go obalić. Lewin miał w sobie taki impuls. Drobny epizod z Nabokovem najlepiej to pokazuje. Cokolwiek się wydarzyło, ja wybrałam Lewina, i ten moment zapamiętałam z krystaliczną wyrazistością…

      Ktoś zabrał ją ze sobą i przyprowadził do jego mieszkania na spotkanie w oparach papierosowego dymu i z mnóstwem taniego wina. Słyszała o nim, ale nie przeczytała ani jednego napisanego przez niego zdania. Nie spodobało jej się, że był arogancki, nadęty i pogardliwy. Siedział na wielkim łożu jak na tronie. Zachowywał się jak pan, obecnych traktował jak poddanych.

      – Był nadwornym błaznem i panem w jednej osobie. Na tym łóżku wyglądał jak szalony kapitan statku, który osiadł na mieliźnie.

      Gestami przyciągał uwagę i „nagradzał” obecnych. Od niektórych właśnie gestem domagał się, by dali mu swojego papierosa, zaciągał się raz czy dwa i oddawał go; od innych żądał kieliszka, z którego wypijał łyk, i też oddawał. Jakby lubił to, że wszyscy go obsługują, ale rzeczy, których się domagał, były takie drobne, że śmiesznym byłoby mu odmówić. Niektórzy siadali na łóżku koło niego. Pamięta epizod z jakąś znajomą Lewina. Z powodu uśmiechu, który jakby zamarł na jej twarzy, kobieta przypominała gumową lalkę. Lewin uwielbiał „terroryzować” znajomych prezentami, dopiero później się tego nauczyła. Podarował tej kobiecie jakąś ciepłą wełnianą rzecz, to było coś jak chusta albo szal. Jego „przedstawienie” odegrane wokół całej sprawy przyciągnęło uwagę obecnych: najpierw hałaśliwie domagał się, by kobieta rozpakowała prezent, ale ona, najwyraźniej, zareagowała zbyt wolno. Lewin nerwowo wyrwał jej prezent z rąk, niecierpliwie rozdarł papier i założył szal na jej głowę. Kobieta poczuła się niezręcznie, dostrzegła w tym wszystkim akt przemocy, a nie uwagi, i miała całkowitą rację. Lewin układał chustę na jej głowie, zachowywał się jak fotograf, który przygotowuje obiekt do zdjęcia, a potem, kiedy już się nasycił, zerwał chustę z głowy kobiety i głośno powiedział: „Ach, Masza, pani nigdy

Скачать книгу