Recepta na szczęście. Agata Przybyłek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Recepta na szczęście - Agata Przybyłek страница 6

Recepta na szczęście - Agata Przybyłek

Скачать книгу

przebrać?

      Dziewczyna wywróciła oczami.

      – Raczej chciałam powiedzieć, że straciłbyś głowę.

      – Ale przyznaj, że moje pomysły też są całkiem dobre.

      – Czy ty czasem nie miałeś zakazu podrywania kobiet w pracy?

      – Ja? – Udał niewiniątko. – Przecież nic złego nie robię.

      Dziewczyna parsknęła śmiechem i wróciła do robienia aromatycznych napojów.

      – To jaką kawę sobie życzysz? Espresso? Moccę? Latte?

      – Każda zrobiona przez ciebie będzie smakowała jak afrodyzjak.

      – Maks…

      – Dobrze, już dobrze. Poproszę podwójne espresso. – Oparł się o blat.

      – Zrobię je dla ciebie, ale w drodze wyjątku. – Popatrzyła mu w oczu. – Nie przyzwyczajaj się do tego za bardzo.

      – Anioł, nie kobieta. – Posłał jej uśmiech. – Jak ja ci się za to odwdzięczę?

      – Wystarczy, jeśli podasz mleko.

      – Już się robi! – Zasalutował, po czym wykonał skłon w stronę lodówki.

      – A tak swoją drogą, słyszałeś już najnowsze plotki? – spytała koleżanka, gdy podał jej po chwili kartonik.

      – Nie wiem. Co masz dokładnie na myśli?

      – Te o szefowej.

      – O naszej dyrektorce? Marzenie?

      – Tak, ale nie mów o tym tak głośno. – Dziewczyna ściszyła głos i spojrzała przez ramię, żeby się upewnić, że nikt ich nie słyszał.

      – Dobrze, dobrze. Przepraszam. – Maks przybrał konspiracyjny ton głosu. – To o co chodzi?

      – Podobno rozstała się z mężem i jest w totalnej rozsypce.

      To wiele wyjaśnia, pomyślał Maks, przypominając sobie dziwne zachowanie kobiety w windzie.

      – Ludzie mówią, że facet wyrzucił ją z domu – dodała dziewczyna. – Musiała zamieszkać u siostry.

      – Żartujesz…

      – Wcale nie. Podobno Marek z działu handlu pomagał jej przy przeprowadzce.

      – Niezła afera…

      – I to akurat teraz, gdy przygotowujemy ten jubileusz.

      Maks wyobraził sobie, jak dyrektorka przenosi emocje na pracowników i czepia się ich o wszystko. Albo – co wydało mu się jeszcze gorsze – jak siedzi zamknięta w swoim gabinecie i płacze, a oni sami muszą zajmować się organizacją przyjęcia.

      – Rzeczywiście idealny moment – powiedział, a dziewczyna podała mu kawę.

      – Żeby tylko nie było z tego jakiegoś dramatu – podsumowała.

      Maks szybko odwrócił się od niej i kichnął.

      – Przepraszam. – Odstawił filiżankę na blat i wyciągnął z kieszeni chusteczki. – Męczy mnie katar.

      – Nie szkodzi. Wydaje mi się, że i tak nieźle go znosisz.

      – Tak sądzisz? – Otarł nos, mrużąc przy tym oczy.

      – Oczywiście. Przyszedłeś do pracy, a jak na mężczyznę w tym stanie, to już i tak duży wyczyn. Mój mąż na twoim miejscu pewnie pisałby już testament i wybierał sobie buty do trumny – zażartowała, po czym opuściła pokój socjalny.

      Maks kichnął jeszcze kilka razy i wydmuchał nos. Potem wziął filiżankę z kawą i ruszył do gabinetu, w którym na szczęście czekała już na niego pyszna bagietka.

      Smacznego! – przeczytał na karteczce, którą przykleiła do bułki koleżanka. Usiadł i rozpakowując kanapkę, włączył laptopa, żeby rozejrzeć się za jakimś dobrym hotelem. Skoro dyrektorka pokładała w nim wszelkie nadzieje w tej sprawie, nie mógł jej zawieść.

      Rozdział 3

      Podczas gdy Maks zmagał się z katarem i przeszukiwał internet, Julia dopiero była w drodze do pracy. Zaczynała zmianę o dziewiątej, ale wyglądało na to, że pierwszy raz zaliczy spóźnienie. Obwiązana grubym szalikiem i w zimowym płaszczu, chociaż powinna już wchodzić do hotelu, stała w zatłoczonym autobusie, który jak na złość utknął w korku. W dodatku z bolącym okiem – przyczyną jej wszystkich dzisiejszych problemów.

      Chociaż może to raczej ich skutek?

      Wczoraj po powrocie od Oli jeszcze długo płakała, dlatego spodziewała się, że po przebudzeniu będzie miała spuchnięte powieki, ale ewidentnie rano coś było nie tak. Bolało ją oko, a do tego miała wrażenie, że coś utkwiło pod powieką i uwiera od środka w czasie mrugania. Przerażona poszła do łazienki i stanęła przed lustrem. Tak, jak się spodziewała – miała przekrwioną gałkę oczną. Uznała, że pod powieką zgromadziły się resztki makijażu albo jakiś paproszek, który przeszkadza. Jednak gdy dokładnie obejrzała oko w lusterku, dostrzegła na wewnętrznej stronie powieki maleńki guzek.

      Niech to szlag! – zaklęła w myślach. W tej sytuacji jak nic będzie musiała pójść do okulisty.

      Zdenerwowana przyjrzała się swojemu odbiciu. Po przepłakanej nocy i z bolącym, zaczerwienionym okiem wyglądała jak siedem nieszczęść. Zamiast ładnej fryzury miała na głowie gniazdo, a pod oczami sińce i worki.

      Nic dziwnego, że jestem sama, pomyślała. Kto chciałby kobietę, która tak wygląda?

      Umyła twarz i zaczęła się malować przed wyjściem do pracy. Niestety, niewiele jej z tego wyszło i to wcale nie dlatego, że nie założyła soczewek, przez co słabo widziała. Oko bolało niemiłosiernie, wciąż leciały z niego łzy i Julia miała wrażenie, że guzek pod powieką trze coraz mocniej po gałce ocznej. Zrezygnowała więc z makijażu oczu, a potem wyszukała w telefonie numer do przychodni, żeby umówić się do lekarza rodzinnego i do okulisty. Nie chciała z tym zwlekać. Miała tylko nadzieję, że szefowa pozwoli jej urwać się z pracy. No i że dostanie się dzisiaj do specjalisty.

      Niestety, szybko przekonała się, że ma dzisiaj pecha. Recepcjonistka z przychodni poinformowała ją, że lekarz rodzinny owszem, przyjmie ją, ale okulista doktor Zając, do którego zwykle chodziła, jest na urlopie, a w dodatku nie ma zastępstwa.

      – To co ja mam robić? – zapytała ją Julia, bliska płaczu.

      – Hmm… – zastanowiła się kobieta. – Jedyne, co mogę pani doradzić, to zgłoszenie się po południu na oddział w naszym szpitalu ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. To tuż za przychodnią. Z tego, co mi wiadomo, od czternastej będzie tam okulista, więc mogę zadzwonić do koleżanek,

Скачать книгу